O’Brian potrzasnal glowa.
– Stwierdzam tylko fakty. Jestem pod wrazeniem.
– Dziekuje panu – odezwala sie Carol.
O’Brian odchylil sie do tylu, splotl rece na brzuchu i powiedzial”
– Mam jednak pare pytan. Jestem pewien, ze zada mi je komisja rekomendacyjna, wiec jesli teraz uzyskam odpowiedzi, zaoszczedze panstwu pozniejszych konsultacji.
Carol zesztywniala.
O’Brian najwidoczniej zauwazyl jej reakcje, bo szybko dodal”
– O, to nic istotnego. Naprawde. Prosze mi wierzyc, nie zadam panstwu nawet polowy pytan, jaka zwykle stawiam zglaszajacym sie do nas parom.
Pomimo zapewnien Carol pozostala spieta.
Za oknami niebo stawalo sie coraz ciemniejsze; chmury zmienialy kolor z szarego na niebieskoczarny i opuszczaly sie nisko nad ziemie.
O’Brian obrocil sie w fotelu do Paula.
– Doktorze Tracy, czy powiedzialby pan o sobie, ze jest pan czlowiekiem sukcesu?
Paul wydawal sie zaskoczony pytaniem. Zamrugal i odparl”
– Nie wiem, co ma pan na mysli.
– Jest pan kierownikiem katedry jezyka angielskiego w college’u, prawda?
– Tak, ale na ten semestr wzialem urlop naukowy. Zastepca przejal wiekszosc moich obowiazkow. Innymi slowy, bylem odpowiedzialny za katedre przez ostatnie poltora roku.
– Czy nie jest pan za mlody na to stanowisko?
– W pewnym sensie tak – przyznal Paul. – Widzi pan, to raczej niewdzieczne stanowisko: duzo pracy, malo satysfakcji. Moi starsi koledzy z wydzialu chytrze wmanewrowali mnie w te funkcje, by uniknac malo satysfakcjonujacego zajecia.
– Jest pan skromny.
– Nie, mowie prawde. Nie przywiazywalem do tego wiekszej wagi.
Carol wiedziala, ze jest skromny. Przewodniczacy rady wydzialu to zaszczytne stanowisko. Rozumiala jednak, ze Paul pomniejsza jego znaczenie; zostal zbity z tropu przez O’Briana okresleniem – czlowiek sukcesu. Ona tez poczula sie nieswojo. Nie przypuszczala, iz dluga lista osiagniec moze swiadczyc przeciwko nim.
Za oknami blyskawica przeciela zygzakiem niego.
Wciaz zwracajac sie do Paula, O’Brian kontynuowal”
– Jest pan takze pisarzem.
– Tak.
– Jest pan autorem cieszacego sie powodzeniem podrecznika z literatury angielskiej. Napisal pan tuzin monografii na rozne tematy i opisal historie naszego okregu, a takze dwie ksiazki dla dzieci, jedna powiesc…
– Powiesc odniosla taki sukces, jak kon probujacy chodzic po linie – rzekl Paul. – Krytyk z „New York Timesa” napisal, ze stanowi „wspanialy przyklad akademickiego zadecia, przeladowania tematami i symbolami, fatalnego braku tresci i jakiejkolwiek linii narracyjnej, odznaczajacego sie naiwnoscia kogos, kto mieszka w wiezy z kosci sloniowej”.
O’Brian usmiechnal sie.
– Czy kazdy pisarz potrafi zacytowac zle recenzje?
– Przypuszczam, ze nie. Ale to wrylo mi sie w pamiec, bo zawiera nieprzyjemna dawke prawdy.
– Pisze pan nastepna powiesc? Czy dlatego wzial pan urlop naukowy?
Paul nie byl zaskoczony pytaniem. Zrozumial taktyke O’Briana.
– Tak, rzeczywiscie, pisze nowa powiesc. Ta wreszcie bedzie miala jasny watek. – Zasmial sie, pomniejszajac wartosc swojego pisarstwa.
– Jest pan rowniez zaangazowany w prace spoleczna.
– Nie za bardzo.
– Mowie powaznie – nie zgodzil sie z nim O’Brian. – Fundacja szpitala dzieciecego, samorzad lokalny, rozdzial stypendiow w college’u; oczywiscie oprocz stalych zajec i pisania. I nadal pan uwaza, ze nie jest czlowiekiem sukcesu?
– Nie sadze. Dzialalnosc spoleczna to tylko pare spotkan w miesiacu. Nic wielkiego. Robie i tak niewiele, biorac pod uwage moje udane zycie. – Paul przesunal sie na skraj fotela. – Moze obawia sie pan, ze nie bede mial czasu dla dziecka? Jesli to pana niepokoi, prosze sie dluzej nie martwic. Znajde czas. Ta adopcja znaczy dla nas bardzo duzo, panie O’Brian. Oboje bardzo pragniemy dziecka i jesli zostanie nam przyznane, z pewnoscia nie bedziemy go zaniedbywac.
– O, jestem tego pewien – szybko powiedzial O’Brian, unoszac dlonie w pojednawczym gescie. – Nie o to mi chodzilo, z pewnoscia nie. Jestem po panstwa stronie. – Odwrocil twarz w strone Carol.
– Pani doktor Tracy, a pani? Czy uwaza sie pani za kobiete sukcesu?
Blyskawica znow przeciela pancerz chmur, tym razem blizej. Mialo sie wrazenie, ze uderzyla nie dalej niz dwie przecznice od nich. Huk pioruna zatrzasl szybami w oknach.
Te przerwe Carol wykorzystala na przemyslenie odpowiedzi i doszla do wniosku, ze O’Brian oceni otwartosc wyzej niz skromnosc.
– Tak. Moge powiedziec, ze jestem kobieta sukcesu. Zaangazowalam sie w pare spolecznych akcji zapoczatkowanych przez Paula. Biorac pod uwage moj wiek, odnosze sukcesy zawodowe, prowadzac praktyke psychiatryczna. Goscinnie wykladam w college’u, gdzie mam regularne zajecia. Prowadze tez, pod katem habilitacji, badania nad dziecmi autystycznymi. Latem pielegnuje maly ogrod warzywny, a w zimowe miesiace zajmuje sie robotkami dziewiarskimi, i nawet myje zeby trzy razy dziennie, kazdego dnia, bez wyjatku.
O’Brian rozesmial sie.
– Trzy razy dziennie, tak? Och, pani jest zdecydowanie kobieta sukcesu.
Cieple brzmienie jego smiechu przywrocilo Carol pewnosc siebie.
– Jestem przekonana, ze rozumiem pana watpliwosci. Obawia sie pan, bysmy nie oczekiwali zbyt wiele od naszego dziecka.
– Wlasnie – powiedzial O’Brian. Zauwazyl jakas nitke na rekawie i strzepnal ja. – Rodzice – ludzie sukcesu – maja sklonnosc do zbyt surowego wychowywania dzieci, do zbyt pospiesznych reakcji.
– Ten problem powstaje tylko wtedy, gdy rodzice nie sa swiadomi niebezpieczenstwa – odezwal sie Paul. – Nawet jesli Carol i ja nalezymy do ludzi sukcesu, z czym osobiscie sie nie zgadzam, nie bedziemy zmuszac naszych dzieci, aby robily wiecej, niz sa w stanie. Kazdy powinien znalezc wlasna droge w zyciu. Carol i ja zdajemy sobie sprawe, ze dzieckiem trzeba kierowac, a nie na sile dopasowywac do schematu.
– Oczywiscie – potwierdzila Carol.
O’Brian wygladal na zadowolonego.
– Bylem przekonany, ze uslysze to od pana.
– W mojej praktyce psychiatrycznej mam do czynienia z pacjentami majacymi rozne problemy – powiedziala Carol. – Jednak specjalizuje sie w zaburzeniach psychicznych i emocjonalnych u dzieci i dorastajacej mlodziezy. Szescdziesiat lub siedemdziesiat procent moich pacjentow nie ma wiecej niz siedemnascie lat. Leczylam kilkoro dzieci, ktore cierpialy na powazne schorzenia psychiczne spowodowane przez wymagajacych rodzicow, ktorzy zbyt serio podchodzili do ich osiagniec szkolnych. To mialo wplyw na wszelkie aspekty rozwoju intelektualnego i osobowego. Widzialam dzieci zranione, panie O’Brian, i opiekowalam sie nimi najlepiej, jak umialam. Prawdopodobnie, ze wzgledu na te doswiadczenia, nie moglabym postepowac ze swoimi dziecmi tak, jak tamci rodzice. To nie oznacza, ze nie popelnie bledow. Jestem pewna, ze bede je robila. I to mnostwo. Ale nie te, o ktorych pan wspominal.
– Przekonujace jest to, co panstwo powiedzieli – rzekl O’Brian, kiwajac glowa. – Przekonujace i bardzo dobrze wylozone. Jestem pewien, ze kiedy powtorze panstwa slowa przed komisja rekomendacyjna, beda calkowicie usatysfakcjonowani. – Strzasnal nastepny pylek z rekawa. – Spodziewam sie jeszcze jednego pytania: Przypuscmy, ze dziecko, ktore panstwo adoptuja, okaze sie… no coz… po prostu mniej inteligentne niz panstwo. Czy to nie stanie sie dla was powodem frustracji?
– Coz, nawet gdybysmy mogli miec wlasne dziecko – odezwal sie Paul – nie byloby zadnej gwarancji, ze urodzi sie geniusz. Gdyby jednak bylo… opoznione w rozwoju… takze bysmy je kochali. Oczywiscie, ze tak. To samo dotyczy dziecka, ktore chcemy adoptowac.