Carol zwrocila sie do O’Briana”

– Mysle, ze ma pan o nas zbyt wysokie mniemanie. Zadne z nas nie jest geniuszem, na litosc boska! Zaszlismy wysoko przede wszystkim dzieki pracy i wytrwalosci, a nie ze wzgledu na nasza wyjatkowa blyskotliwosc. Chcialabym, zeby tak bylo, ale prawda jest inna.

– Poza tym – dodal Paul – nie kocha sie bliskiej osoby tylko za jej inteligencje. Liczy sie cala osobowosc, zestaw cech.

– Dobrze – powiedzial O’Brian. – Ciesze sie, ze tak to pan odczuwa. Komisja rowniez pozytywnie to odbierze.

Zamilkli, bo do ich uszu dobieglo z oddali wycie syren. Wozy strazackie. Teraz juz nie tak odlegle, coraz glosniejsze.

– Mysle, ze te dwie ostatnie blyskawice spowodowaly powazne szkody – odezwal sie Paul.

O’Brian obrocil sie z fotelem do okna, znajdujacego sie dokladnie za jego biurkiem.

– Rzeczywiscie, piorun musial uderzyc w poblizu.

Carol podeszla do okna, ale nie dostrzegla dymu na zadnym z pobliskich dachow.

Syreny coraz bardziej sie zblizaly.

– Wiecej niz jeden woz – stwierdzil O’Brian.

Kilka strazackich wozow przejechalo obok budynku, w ktorym sie znajdowali, kierujac sie w strone nastepnej przecznicy. Po chwili uslyszeli kolejne jednostki.

O’Brian podniosl sie z fotela i podszedl do okna.

– To musi byc cos powaznego – powiedzial Paul, zblizajac sie do O’Briana. – Wyglada na to, ze wezwano co najmniej dwie ekipy strazackie.

– Widze dym – odezwal sie O’Brian.

Tu dzieje sie cos zlego.

Ta mysl zaatakowala Carol, przerazila, jak brutalny policzek. Przeszyl ja strach. Chwycila porecz fotela tak mocno, ze zlamala paznokiec.

Cos… zlego… bardzo zlego…

Nagle powietrze stalo sie przygniatajaco ciezkie, gorace, lepkie, jak gorzki, trujacy gaz. Probowala odetchnac i nie mogla. Na piersiach czula niewidzialny, miazdzacy ciezar.

Odejdzcie od okien!

Chciala ich ostrzec, lecz strach odebral jej glos. Paul i O’Brian stali plecami do niej, nieswiadomi, co sie z nia dzialo.

Czego sie boje? – pytala siebie. – Czegoz, na Boga, tak sie przerazilam?

Walczyla z ta irracjonalna, paralizujaca zgroza. Zaczela podnosic sie z fotela, i wtedy to sie stalo.

Morderczy ogien, wzniecony przez blyskawice, wystrzelil jak salwa z mozdzierza. Siedem albo osiem ogluszajacych piorunow, jeden po drugim, tak ze nie potrafila ich policzyc, uderzalo coraz blizej budynku, coraz blizej okien: blyszczace, rozjasnione, brzeczace; to czarne, to mleczne, to lsniace, to matowe, to srebrzyste, to znow w odcieniu miedzi…

Nagla eksplozja fioletowobialego swiatla wywolala serie drgajacych stroboskopowych obrazow, na zawsze wypalonych w pamieci Carol: stojacy Paul i O’Brian. Ich sylwetki, male i bezbronne, na tle naturalnych fajerwerkow. Na zewnatrz deszcz, smagane wiatrem drzewa, miotajace sie z coraz wieksza wsciekloscia. Blyskawica uderza w jedno z nich – duzy klon – a potem zlowieszczy ciemny ksztalt pojawia sie w centrum eksplozji, cos jak torpeda, i zmierza prosto w strone srodkowego okna. O’Brian unosi reke, zaslaniajac twarz. Paul odwraca sie do niego z rozpostartymi ramionami; obaj wygladaja jak postacie z filmu, kiedy tasma zacina sie w projektorze. O’Brian przechyla sie na bok; Paul chwyta go za rekaw i szarpie w tyl (zaledwie ulamek sekundy po tym, jak blyskawica rozplatala klon). Olbrzymi konar wpada przez srodkowe okno w momencie, gdy Paul odciaga O’Briana z jego drogi. Jedna z lisciastych galezi przesuwa sie po glowie O’Briana i zrywa mu okulary, ciskajac je w powietrze. Jego twarz – pomyslala Carol – jego oczy! A potem Paul i O’Brian, padajac na podloge, znikaja jej z widoku. Olbrzymi konar roztrzaskanego klonu pada na biurko O’Briana w fontannie wody, szkla, wylamanych futryn okiennych i dymiacych platow kory. Nogi biurka trzeszcza i zalamuja sie pod brutalnym naciskiem drzewa.

Carol znalazla sie na podlodze obok przewroconego fotela. Nie pamietala momentu upadku.

Lezala na brzuchu, z policzkiem przycisnietym do podlogi, gapiac sie bezmyslnie na odlamki szkla i liscie klonu zascielajace dywan. Blyskawice nadal rozswietlaly zachmurzone niebo, wiatr wciskal sie przez wybite szyby i porywal liscie do szalenczego tanca. Kalendarz spadl ze sciany i fruwal niczym latawiec na skrzydlach zrobionych z kartek stycznia i grudnia. Dwa obrazy grzechotaly na drucianych haczykach, probujac sie z nich uwolnic. Papiery, materialy biurowe, formularze, male arkusiki z bloczkow do notowania, biuletyny, gazety szelescily, unosily sie, nurkowaly, sunely po podlodze z sykiem weza.

Carol miala osobliwe uczucie, ze caly ten zamet nie byl rezultatem wiatru, lecz spowodowany zostal przez… obecnosc czegos przerazajacego. Zly poltergeist. Demoniczne duchy wydawaly sie poruszac niewidzialnymi ramionami, zrywac przedmioty ze scian, znajdowac schronienie w lisciach i zmietych arkuszach papieru.

To szalony pomysl i byla zaniepokojona, ze cos takiego przyszlo jej do glowy. Blyskawica znow rozjasnila mrok, a towarzyszacy jej grzmot przeszyl powietrze.

Krzywiac twarz, zakryla z przerazenia glowe rekoma.

Serce jej walilo, a w ustach zaschlo.

Pomyslala o Paulu i poczula gwaltowny skurcz w piersiach. Lezal pod oknem, po przeciwnej stronie biurka, niewidoczny pod galeziami klonu. Byla pewna, ze zyl. O’Brian mogl zginac, jesli ta mala galaz uderzyla go w glowe. Jednak Paul z pewnoscia zyl. Z pewnoscia. Niemniej mogl byc ciezko ranny, krwawic…

Podciagajac sie na rekach, Carol zaczela dzwigac sie na kolana, by pospieszyc mu z pomoca, ktorej z pewnoscia potrzebowal. Ale nastepna blyskawica oslepila ja, a grzmot ogluszyl i powracajacy strach spowodowal, ze opuscily ja sily. Byla na siebie wsciekla. To przytrafilo sie jej po raz pierwszy. Zawsze szczycila sie swoja sila, zdecydowaniem i stanowczoscia. Przeklinajac sie w duchu, osunela sie z powrotem na podloge.

Cos probuje nas powstrzymac przed adoptowaniem dziecka.

Ta absurdalna mysl byla jak ostrzezenie, ktore odebrala na moment przed powaleniem drzewa.

Cos probuje nas powstrzymac przed adoptowaniem dziecka.

Nie. To smieszne. Burza, blyskawice to tylko zjawiska atmosferyczne. Czysty przypadek, ze ofiara padl O’Brian, ale przeciez nie dlatego, ze zamierzal im pomoc w adoptowaniu dziecka. Absurd.

Czyzby? – pomyslala, gdy ogluszajacy piorun i przeszywajacy blask wypelnily pokoj. – Zjawiska atmosferyczne, tak? Gdzie widziano taka blyskawice?

Przywarta do podlogi, dygocaca, drzaca z zimna, przestraszona bardziej niz wtedy, gdy byla mala dziewczynka. Probowala wmowic sobie, ze to tylko strach przed burza, uzasadniony, racjonalny strach, ale wiedziala, ze sie oszukuje. Bylo cos jeszcze, co nie mialo ksztaltu i nazwy, a czego obecnosc nacisnela w niej guzik strachu. Ten strach tkwil w niej samej.

Derwisz uformowany z gnanych wiatrem lisci i papierow zawirowal na podlodze, sunal prosto na nia. Wielka kolumna siegajaca dwoch metrow zatrzymala sie blisko niej, wila sie, syczala, zmieniala ksztalt, blyszczala ciemnosrebrzyscie w migajacym swietle burzy. Gdy Carol tak gapila sie przerazona, miala idiotyczne wrazenie, ze ona gapi sie na nia. Po chwili kolumna przesunela sie nieco w lewo, potem powrocila, znow zatrzymala sie przed nia, zawahala i popedzila w przeciwnym kierunku, aby za chwile raz jeszcze wylonic sie przed nia, zaatakowac i rozerwac ja na strzepy.

To tylko wirujaca kupa smieci, nie zadna zywa istota! – wmawiala sobie ze zloscia.

Widmo uformowane przez wiatr oddalilo sie.

Tylko kupa smieci. Co sie ze mna dzieje? Czy odchodze od zmyslow? – pytala siebie pogardliwie.

Przypomniala sobie cos, co zawsze pomagalo w takich chwilach: Jesli myslisz, ze odchodzisz od zmyslow, musisz byc calkowicie normalna, gdyz szaleniec nie ma takich watpliwosci. Z doswiadczenia wiedziala, ze ta madrosc byla uproszczeniem zlozonych zasad psychologii, ale w jej istocie tkwilo ziarno prawdy. A zatem musiala byc normalna.

A jednak przerazajaca, irracjonalna mysl znow powrocila, nieproszona i niechciana: Cos probuje nas powstrzymac przed adoptowaniem dziecka.

Czym byl wir, w ktorego centrum sie znajdowala, jesli nie zjawiskiem przyrody? Komu zalezalo, aby uwierzyla, ze blyskawice zeslano w swiadomym zamiarze przeobrazenia pana O’Briana w dymiace, zweglone zwloki? Oto pytania, na ktore nie znala odpowiedzi. A moze to dzielo Boga? Bog nie siedzi w niebie po to, aby za

Вы читаете Maska
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату