pomoca pioruna wymierzonego w pana O’Briana zatrzymac postepowanie adopcyjne, o ktore zabiegali. Diabel? Zionacy na biednego O’Briana z czelusci piekla? To dopiero zbzikowany pomysl. Jezu!

Nie byla nawet pewna, czy wierzy w Boga, ale zdecydowanie nie uznawala diabla.

Nastepna szyba okienna rozbila sie, zasypujac ja odlamkami szkla.

Potem zapadla cisza.

Rozeszla sie won ozonu.

Wiatr wciaz wdzieral sie przez otwarte okna, ale z wyraznie mniejsza sila niz przedtem. Wirujace slupy lisci i papierow opadaly na podloge, trzepoczac i drzac, jak gdyby z wyczerpania.

Cos…

Cos…

Cos probuje nas powstrzymac przed…

Tamowala te mysl jak tryskajaca z tetnicy krew. Byla przeciez kobieta wyksztalcona, do cholery! Byla dumna ze swojej pozycji i rozsadku. Nie mogla sobie pozwolic na uleganie tym nieznosnym, idiotycznym, calkiem bezpodstawnym lekom.

Zwariowana pogoda – oto wystarczajace wyjasnienie. Zwariowana pogoda. W gazetach wciaz czyta sie o takich anomaliach. Pol metra sniegu w Beverly Hills. Dwadziescia szesc stopni ciepla w dzien w srodku zazwyczaj mroznej zimy w Minnesocie. Krotkotrwaly deszcz z bezchmurnego blekitnego nieba. I burza, o podobnej sile jak ta, prawdopodobnie nieraz wystepowala, chociaz rzadko. Oczywiscie, ze tak. Oczywiscie. Wystarczy wziac do reki jedna z tych popularnych ksiazek, ktorych autorzy opisuja wszelkiego rodzaju rekordy, i otworzyc na rozdziale poswieconym pogodzie, a znajdzie sie imponujaca liste szkod spowodowanych przez blyskawice, przy ktorych ta wypadlaby blado. Zwariowana pogoda. Otoz to. I tylko to. Nic nadzwyczajnego.

Wreszcie, na jakis czas, Carol zdolala odsunac od siebie wszystkie mysli o demonach i duchach, poltergeistach z koszmarow i innych tego rodzaju stereotypach.

We wzglednej ciszy, jaka zapanowala, poczula, jak wracaja jej sily. Podniosla sie na kolana. Z brzekiem, jak lekko poruszane dzwonki, odlamki szkla spadly z jej szarej spodnicy i zielonej bluzki. Nie miala zadnych skaleczen ani nawet zadrapan, choc byla lekko oszolomiona i przez chwile czula, jakby podloga sie kolysala.

Za sciana jakas kobieta zaczela histerycznie krzyczec. Ktos zaczal wolac pana O’Briana. Jednak nikt sie jeszcze nie pojawil, zeby zobaczyc, co sie stalo, a to moglo oznaczac, ze minela zaledwie sekunda czy dwie od ostatniej blyskawicy, chociaz Carol czas wyraznie sie dluzyl.

Pod oknem ktos cicho jeknal.

– Paul? – zapytala.

Jesli padla jakas odpowiedz, zagluszyl ja nagly poryw wiatru, ktory na krotko porwal papiery i liscie. Przypomniala sobie moment, gdy galaz uderzyla w glowe O’Briana, i zadrzala. Ale Paul pozostal nietkniety, drzewo ominelo go. Czyzby?

– Paul!

Przestraszona, wstala i szybko obeszla biurko, przechodzac przez roztrzaskane galezie klonu i przewrocony kosz na smieci.

ROZDZIAL 2

W tamto srodowe popoludnie, po lunchu zlozonym z jarzynowej zupy Campbella oraz kanapki z zapiekanym serem, Grace Mitowski poszla do swego gabinetu i zwinela sie na sofie, aby przespac sie z godzine. Nigdy nie drzemala w sypialni, nie chcac nadawac temu zbyt formalnego charakteru. Co prawda ostatnio zdarzalo sie to coraz czesciej, lecz wciaz jeszcze nie pogodzila sie z faktem, ze potrzebuje odpoczynku w srodku dnia. To dobre dla dzieci i ludzi starszych, slabych i schorowanych. Dziecinstwo miala juz za soba, Bogu dzieki, a chociaz byla stara, z pewnoscia nie zaliczala sie do osob slabych i schorowanych. Lezenie w lozku w bialy dzien kojarzyla z lenistwem, a lenistwa nie znosila u nikogo, zwlaszcza u siebie. Dlatego drzemala w gabinecie, na sofie, plecami do zaciagnietych w oknach zaluzji, kolysana monotonnym tykaniem zegara w kominku.

W wieku siedemdziesieciu lat Grace byla wciaz sprawna umyslowo i pelna energii. Jej szare komorki nie pracowaly gorzej; to tylko zdradliwe cialo przysparzalo jej smutku i frustracji. Dokuczal jej artretyzm rak i przy duzej wilgotnosci powietrza – jak dzisiaj – odczuwala takze przycmiony, lecz bezlitosny bol ramion. Robila wszystkie cwiczenia zalecane przez lekarza, odbywala codziennie dwukilometrowy poranny spacer, a jednak miala coraz wieksze trudnosci z utrzymaniem formy. Odkad pamieta, zawsze kochala ksiazki i mogla czytac przez caly ranek, cale popoludnie i wieksza czesc wieczoru, nie czujac znuzenia. Ostatnio jednakze, zwykle juz po paru godzinach, czula w oczach piasek i pieczenie. Buntowala sie przeciwko wszystkim swoim dolegliwosciom, walczyla z nimi, chociaz wiedziala, ze w tej walce skazana jest na kleske.

W tamto srodowe popoludnie postanowila, ze czas na zawieszenie broni – nalezy znalezc chwile na krotki relaks i odpoczynek. Zasnela w dwie minuty po ulozeniu sie na sofie.

Grace nieczesto miewala sny, a jeszcze rzadziej nawiedzaly ja zle sny. Ale w srode po poludniu jej drzemke zaklocaly koszmary. Pare razy budzila sie na wpol przytomna i slyszala wlasny przerazony oddech. Raz wynurzyla sie z jakiejs ohydnej, groznej wizji na dzwiek swego glosu wydobywajacego sie ze scisnietego gardla. Zdala sobie sprawe, ze rzuca sie na kanapie, wije, od czego bolaly ja ramiona. Probowala sie obudzic, ale nie mogla; cos mrocznego i groznego wyciagalo lodowate, wilgotne rece i wciagalo ja znow do snu, w dol, w dol, caly czas w dol, w jakies pozbawione swiatla miejsce, gdzie bezimienne stworzenia belkotaly, mamrotaly i chichotaly skrzekliwym glosem.

Godzine pozniej, kiedy wreszcie sie obudzila i zdolala otrzasnac z natretnych majakow, stala posrodku zacienionego pokoju, o kilka krokow od sofy, ale nie pamietala, jak tam sie znalazla. Trzesla sie, zlana potem.

Musze powiedziec Carol Tracy.

Powiedziec jej co?

Ostrzec ja.

Ostrzec ja przed czym?

To nadchodzi. O Boze…

Co nadchodzi?

Tak jak we snie.

Ale co bylo we snie?

I jej wspomnienie o sennym koszmarze zaczelo sie roztapiac; pozostaly tylko fragmenty skladajace sie z poszczegolnych, odrebnych obrazow, ktore parowaly niczym kawalek suchego lodu. Pamietala jedynie, ze Carol byla czescia tego snu i ze zagrazalo jej straszliwe niebezpieczenstwo. I wiedziala skads, ze nie jest to zwyczajny sen.

Gdy koszmar ustapil, Grace doznala nieprzyjemnego uczucia, stojac w mrocznym, zaciemnionym gabinecie. Przed drzemka zgasila lampy. Zasuniete zaluzje przepuszczaly tylko cienkie pasemka swiatla miedzy drewnianymi deszczulkami. Irracjonalnie, lecz z przekonaniem czula, ze cos razem z nia wyszlo ze snu, cos wystepnego i zlego, co przeszlo magiczna metamorfoze i stalo sie istota materialna. To cos przycupnelo teraz w kacie, obserwowalo i czekalo.

Przestan!

Ale we snie…

To tylko sen.

Na krawedziach zaluzji napiete nici nagle pojasnialy, potem pociemnialy, potem znow pojasnialy, wraz z blaskiem blyskawic na zewnatrz. Zaraz potem huk pioruna zatrzasl dachem i rozblysly nastepne blyskawice; znow niewiarygodnie liczne, niebieskobiale eksplozje, jedna po drugiej, tak ze co najmniej przez pol minuty okna przypominaly tryskajace iskrami przewody elektryczne.

Wciaz oszolomiona snem i lekko zdezorientowana, Grace stala posrodku nieoswietlonego pokoju, kolyszac sie z boku na bok, nadsluchujac piorunow i wiatru, patrzac na pulsujace blyskawice. Sila tej burzy wydawala sie nierealna, wiec doszla do wniosku, ze wciaz sni, blednie interpretujac to, co widzi. Na zewnatrz nie moglo byc chyba tak dziko.

– Grace…

Вы читаете Maska
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату