Cos jakby w nim peklo i w niej takze, bo ich pozadanie stalo sie niemal zwierzece. Reagowali na siebie jak glodne, oszalale istoty; pospiesznie zrzucali reszte ubrania, dotykali sie, obejmowali, szarpali. Kasala jego ramie. On chwycil ja za posladki i gniotl je z nietypowa dla siebie gwaltownoscia, ale Carol nie krzywila sie z bolu, nie probowala sie wyswobodzic, przeciwnie, przywarta do niego jeszcze mocniej, pocierala piersiami o jego piers, a biodra dotykaly jego bioder. Ciche pojekiwania nie byly odglosami bolu – wyrazaly jej pragnienie i potrzeby. W lozku Paul poczul niesamowita energie i zdumial sie wlasna sila. Byl nienasycony, tak jak i ona. Wchodzil w nia, falowali, gieli sie i prezyli w idealnej harmonii, jak gdyby tworzac jeden organizm, poruszany tymi samymi bodzcami. Pozbyli sie wszelkich hamulcow. Wydawali z siebie zwierzece dzwieki: sapali, jeczeli, chrzakali z rozkoszy, krzyczeli z podniecenia.

Wyginajac w luk swoje szczuple, piekne cialo i energicznie krecac glowa na poduszce, Carol szeptala: „Tak, tak!”. To nie orgazmowi mowila „tak”, bo kilka miala juz za soba, obwieszczala je plytkim oddechem i cichym kwileniem. Mowila tak zyciu, ze nie jest zweglona bryla miesa, ze oboje przezyli burze i unikneli przywalenia przez przeklete rozlupane galezie powalonego klonu. Ich niehamowane, dzikie, namietne polaczenie to policzek wymierzony smierci, nie calkiem racjonalne, lecz dajace zadowolenie zaprzeczenie istnieniu ponurego upiora. Paul powtorzyl za nia, jakby intonowal zaklecie: „Tak, tak, tak”, gdy po raz drugi wytrysnal w jej wnetrzu i wydawalo sie, ze to strach przed smiercia wyplynal z niego wraz z nasieniem.

Po wszystkim lezeli na plecach, obok siebie, na skotlowanym lozku. Dluga chwile sluchali deszczu bebniacego o dach i grzmiacych jeszcze piorunow.

Carol wyciagnela sie, zamknela oczy, calkiem rozluzniona. Paul wodzil po niej wzrokiem i, jak to sie dzialo nieskonczenie wiele razy podczas ostatnich czterech lat, zastanawial sie, dlaczego zgodzila sie wyjsc za niego. Byla piekna. On nie. Ktos ukladajacy slownik nie moglby zrobic nic lepszego, niz zamiescic jego fotografie pod definicja slowa „przecietny”, „niewyrozniajacy sie”. Wyglosil raz zartem podobna opinie o swoim wygladzie, a Carol sie zirytowala. Ale on tylko stwierdzil fakt, a tak naprawde nie przejmowal sie tym, ze nie jest Burtem Reynoldsem, dopoki Carol nie robilo to roznicy. Wedlug niej to wlasnie ona byla przecietna, no moze najwyzej ladna, z odrobina zabawnego wdzieku. Miala ciemne wlosy – teraz splatane i zmierzwione przez deszcz i pot – geste, lsniace, przesliczne. Skore bez skazy. Kosci policzkowe wyrzezbione tak misternie, ze trudno uwierzyc, iz dokonala tego niezgrabna reka natury. Carol byla typem kobiety, jakie widuje sie u boku wysokiego, opalonego na braz adonisa, a nie mezczyzny w rodzaju Paula Tracy. Ale byla z nim i czul sie z tego powodu szczesliwy. Nigdy nie przestawal sie dziwic, ze wykazywali zgodnosc pod kazdym wzgledem: umyslowym, emocjonalnym i fizycznym.

Teraz, kiedy deszcz z nowa sila zaczal walic w dach, Carol wyczula, ze Paul gapi sie na nia, i otworzyla oczy. Oczy tak brazowe, ze z odleglosci nie wiekszej niz kilkanascie centymetrow wygladaly jak czarne. Usmiechnela sie.

– Kocham cie.

– Kocham cie – odparl.

– Myslalam, ze nie zyjesz.

– Przezylem.

– Gdy ucichly pioruny, wolalam cie, ale nie odpowiadales.

– Bylem zajety rozmowa z Chicago. – Wyszczerzyl zeby.

– A powaznie?

– Zgoda. Z San Francisco.

– Bylam przerazona.

– Zupelnie niepotrzebnie – uspokajal ja. – Tak na wypadek gdybys zapomniala, O’Brian upadl na mnie. Nie wyglada na duzego, ale jest mocny jak skala. Mysle, ze rozwija sobie miesnie przez strzepywanie nitek z garniturow oraz czyszczenie butow przez dziewiec godzin dziennie.

– Naprawde dzielnie sie spisales.

– Kochajac sie z toba? Nic w tym dziwnego.

Zartobliwie poklepala go po twarzy.

– Wiesz, co mam na mysli. Ocaliles zycie O’Brianowi.

– Nieee.

– Tak, ocaliles. On tez tak uwaza.

– Na litosc boska, przeciez nie zaslonilem go przed drzewem wlasnym cialem! Po prostu odciagnalem na bok. Kazdy zrobilby to samo.

Potrzasnela glowa.

– Nie masz racji. Nie kazdy mysli tak szybko jak ty.

– Szybkomysliciel, co? Tak. Do tego sie przyznaje. Lecz zaden ze mnie bohater. Nie pozwole ci przypinac mi takiej etykietki, bo nie chcac cie zawiesc, bede musial zawsze grac taka role. Wyobrazasz sobie, jakim pieklem staloby sie zycie Supermana, gdyby poslubil Lois Lane? Miala takie wygorowane oczekiwania!

– W kazdym razie – podsumowala Carol – nawet jesli sie do tego nie przyznajesz, O’Brian wie, ze ocaliles mu zycie, a to wazna sprawa.

– Naprawde?

– No coz bylam prawie pewna, ze agencja adopcyjna zaaprobuje nas. Teraz nie ma co do tego najmniejszej watpliwosci.

– Zawsze istnieje jakies prawdopodobienstwo, ze…

– Nie – przerwala mu. – O’Brian nie zawiedzie cie po tym, jak ocaliles mu zycie. Niemozliwe. Owinie sobie komisje rekomendacyjna wokol malego palca.

Paul zmruzyl oczy, potem zaczal sie usmiechac.

– Niech mnie diabli, nie pomyslalem o tym.

– A zatem jestes bohaterem, tato.

– Hm, moze i jestem, mamo.

– Chyba wole mamusiu.

– A ja wole tatusiu.

– A co sadzisz o papciu?

– Papcio brzmi jak dzwiek wydawany przez korek od szampana.

– Sugerujesz, ze trzeba to uczcic? – spytala.

– Mysle, ze powinnismy wlozyc szlafroki, wymknac sie do kuchni i upitrasic wczesna kolacyjke. Oczywiscie, jesli jestes glodna.

– Umieram z glodu.

– Mozesz zrobic salatke z grzybow – powiedzial. – A ja szybko przyrzadze moje ulubione danie, fettuccine Alfredo. Mamy butelke czy dwie mumm’s extra dry, ktore zostawilismy na specjalne okazje. Rozlejemy, nalozymy sobie na talerze kopiaste porcje fettuccine Alfredo, grzybow i zjemy w lozku.

– Ogladajac rownoczesnie wiadomosci telewizyjne.

– Potem bedziemy czytac thrillery i saczyc szampana, az oczy same nam sie zamkna.

– Brzmi to cudownie, takie blogie lenistwo.

Zwykle wieczorami Paul przez dwie godziny poprawial swoja powiesc, cyzelujac kazde slowo. Do wyjatkowych nalezaly tez noce, kiedy Carol nie miala jakiejs papierkowej roboty.

– Musimy sie nauczyc odpoczywac – rzekl Paul. – Bedziemy musieli spedzac duzo czasu z dzieckiem. To dla niego niezbedne.

– Albo dla niej.

– Albo dla nich.

Oczy jej zaswiecily.

– Sadzisz, ze pozwola nam adoptowac wiecej niz jedno?

– Oczywiscie, ze tak, jesli udowodnimy, ze dajemy sobie rade z pierwszym. A tak wlasciwie – naigrawal sie z siebie – czyz nie jestem bohaterem, ktory ocalil zycie poczciwemu staremu Alowi O’Brianowi?

W drodze do kuchni, w polowie schodow, Carol zatrzymala sie, odwrocila i objela go.

– Naprawde bedziemy miec rodzine.

– Na to wyglada.

– Och, Paul, nie pamietam juz, kiedy bylam taka szczesliwa. Powiedz, ze to uczucie bedzie trwalo wiecznie.

Вы читаете Maska
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату