blaka sie po glowie.
ROZDZIAL 4
O osmej czterdziesci piec, po sniadaniu, Carol wyszla do pracy, a Paul poszedl na gore do swojego gabinetu. Stworzyl tu iscie spartanska atmosfere, w ktorej mogl pisac i nic nie rozpraszalo jego uwagi. Dalekich od bialosci nagich scian nie zdobil zaden obraz. Taniutkie biurko z elektryczna maszyna do pisania, wygodne krzeslo, pojemniczek najezony piorami i olowkami, gleboka taca na listy, na ktorej teraz lezalo prawie dwiescie stron maszynopisu zaczetej powiesci, telefon, regal o trzech polkach z podreczna biblioteczka oraz stolik z ekspresem do kawy, oto cale wyposazenie pokoju.
Jak kazdego ranka zaczal od przygotowania kawy. Wlal wode do ekspresu i wcisnal guzik. Zadzwonil telefon. Przysiadl na krawedzi biurka i podniosl sluchawke.
– Halo?
– Paul? Tu Grace Mitowski.
– Dzien dobry, kochanie. Jak sie masz?
– Coz, stare kosci nie lubia deszczowej pogody, ale jakos sie trzymam.
Paul usmiechnal sie.
– Nie zartuj, zebym nie wiem jak sie staral, to i tak ci nie dorownam.
– Nonsens. Jestes obowiazkowym pracownikiem, z kompleksem winy na tle czasu wolnego. Nawet reaktor jadrowy nie ma twojej energii.
Zasmial sie.
– Nie baw sie w psychoanalityka, Grace. Mam to na co dzien dzieki zonie-psychiatrze.
– Skoro o niej mowa…
– Przykro mi, ale jej nie zastalas. Bedziesz mogla zlapac ja w gabinecie za pol godziny.
Grace zawahala sie.
Goraca kawa zaczynala kapac do dzbanka, napelniajac pokoj aromatem.
Wyczuwajac napiecie w jej wahaniu, Paul spytal”
– Cos nie tak?
– Hm… – odchrzaknela nerwowo. – Paul, jak ona sie czuje? Nie jest chora?
– Carol? O, nie. Oczywiscie, ze nie.
– Jestes pewny? Mam nadzieje, ze mnie dobrze rozumiesz, wiesz przeciez, ile ona dla mnie znaczy. Jesli cos jest nie tak, chcialabym wiedziec.
– Carol czuje sie swietnie, naprawde. Tak sie sklada, ze w zeszlym tygodniu przeszla badania lekarskie. Wymagala tego agencja adopcyjna. Oboje przeszlismy je celujaco.
Grace znow zamilkla.
Marszczac brwi, Paul powiedzial”
– Co cie tak nagle zaniepokoilo?
– Coz… pomyslisz pewnie, ze starej Gracie cos sie poprzestawialo, ale mialam dwa nieprzyjemne sny, w ktorych wystepowala Carol. Rzadko miewam sny, wiec kiedy obudzilam sie z uczuciem, ze musze ostrzec Carol…
– Przed czym ja ostrzec?
– Nie wiem. Pamietam tylko tyle, ze widzialam Carol. I ta dreczaca mysl: To nadchodzi. Musze ostrzec Carol, ze to nadchodzi. Wiem, ze to brzmi glupio. I nie pytaj mnie o szczegoly. Nie pamietam. Czuje jednak, ze Carol jest w niebezpieczenstwie. Bog jeden wie, ze nie wierze w zadne prorocze sny i tym podobne bzdury, a jednak dzwonie do ciebie w tej sprawie.
Kawa gotowa. Paul przechylil sie, wylaczyl ekspres.
– Dziwna sprawa,. Carol i ja omal nie zostalismy ranni podczas wczorajszej burzy.
Opowiedzial jej o spustoszeniu w biurze O’Briana.
– Dobrzy Boze – odezwala sie. – Zobaczylam blyskawice, kiedy ocknelam sie z drzemki, ale nie przyszlo mi do glowy, ze ty i Carol… ze blyskawica, ktora… ktora w moim snie… do diabla! Boje sie pytac, aby nie zabrzmialo to jak jakis glupi przesad, a jednak: Czy bylo cos proroczego w moim snie? Czy przewidzialam uderzenie pioruna?
– Jesli nawet nie – odparl zaniepokojony Paul – stanowi to godny uwagi zbieg okolicznosci.
Milczeli przez chwile, a potem ona powiedziala”
– Sluchaj, Paul, nie przypominam sobie, zebysmy kiedykolwiek o tym rozmawiali, ale czy ty wierzysz w prorocze sny, jasnowidzenie, rzeczy nadprzyrodzone?
– Ani tak, ani nie. Sam nie wiem.
– Ja zdecydowanie nie. Zawsze uwazalam to za stek bzdur, po prostu nonsens. Ale po tym…
– Zmienilas zdanie.
– Powiedzmy, ze nabralam pewnych watpliwosci. A teraz bardziej niepokoje sie o Carol niz przed nasza rozmowa.
– Dlaczego? Powiedzialem ci przeciez, ze nie zostala nawet drasnieta.
– Raz jej sie udalo – zawyrokowala Grace – ale mialam dwa sny, a ten nastepny w kilka godzin po uderzeniu blyskawicy. Boze, czy to nie szalenstwo? Jesli zacznie sie wierzyc chocby w najmniejszym stopniu w te nonsensy, czlowiek szybko sie wciaga. Ale nic na to nie poradze. Wciaz sie o nia martwie.
– Nawet gdyby twoj pierwszy sen byl proroczy, drugi prawdopodobnie stanowil tylko jego powtorzenie.
– Tak sadzisz?
– Oczywiscie. Jestem w stanie uwierzyc w jedno proroctwo, ale bez przesady…
– Taaak, chyba masz racje – odezwala sie jakby z ulga. – Zapewniam cie, ze nie zamierzam prowadzic cotygodniowej rubryki z przepowiedniami w „National Enquirer”.
Paul zasmial sie.
– Mimo wszystko – powiedziala – szkoda, ze nie pamietam, co dzialo sie w obu tych koszmarach.
Rozmawiali jeszcze przez chwile i kiedy Paul odlozyl sluchawke, siedzial jakis czas ze zmarszczonymi brwiami. Mimo wszystko byl pod wrazeniem snu Grace, i to w wiekszym stopniu, niz nakazywal zdrowy rozsadek.
To nadchodzi.
Od momentu gdy Grace wymowila te slowa, Paul czul chlod w kosciach i wnetrznosciach.
To nadchodzi.
Zbieg okolicznosci – mowil sobie. – Zwykly zbieg okolicznosci, ot co. Zapomnij o tym.
Stopniowo zaczal dochodzic do niego wspanialy aromat goracej kawy. Podniosl sie z krawedzi biurka i napelnil kubek.
Przez minute czy dwie stal przy oknie, saczac kawe i gapiac sie na szare chmury pedzone przez wiatr i nieustajacy deszcz. Wreszcie opuscil wzrok i spojrzal na podworze, przypominajac sobie intruza, ktorego zobaczyl poprzedniego wieczora. Blada, wykrzywiona, oswietlona blyskawica twarz kobiety o blyszczacych oczach i ustach zacisnietych w grymasie wscieklosci czy nienawisci. A moze to Jasper i gra swiatel.
LUP!
Dzwiek byl tak glosny i nieoczekiwany, ze zaskoczony Paul az podskoczyl. Gdyby w kubku zostalo wiecej kawy, rozlalby ja na dywan.
LUP! LUP!
To nie mogla byc ta sama okiennica, ktora slyszeli minionego wieczoru, bo halasowalaby przez cala noc. Z tego wniosek, ze trzeba bedzie reperowac dwie.
Jezu – pomyslal – caly dom wali mi sie na glowe.
LUP!
Zrodlo tego dzwieku znajdowalo sie w poblizu, jakby w tym samym pokoju.
Paul przycisnal czolo do chlodnej szyby, spojrzal w lewo, potem w prawo, usilujac dostrzec, czy para okiennic wisi na miejscu. Jesli sie nie mylil, obie tkwily prawidlowo przymocowane.
Lup, lup-lup, lup, lup…