– Czy znam? Nie. Oczywiscie, ze nie.
– Nie miala przy sobie zadnego dowodu tozsamosci. Czy niosla jakas torebke, kiedy weszla na jezdnie?
– Nie jestem pewna.
– Prosze sie zastanowic i przypomniec sobie.
– Nie sadze, zeby cos niosla.
– Prawdopodobnie nie – powiedzial. – Logicznie rozumujac, jesli w czasie takiej burzy byla bez plaszcza czy parasolki, dlaczegoz by miala miec torebke. W kazdym razie poszukamy na ulicy. Moze ja gdzies upuscila.
– A co sie stanie, jesli nie ustalicie jej tozsamosci? W jaki sposob skontaktujecie sie z rodzicami? Chodzi mi o to, ze nie powinna byc teraz sama.
– Powie nam swoje nazwisko, kiedy odzyska swiadomosc – wyjasnil Weatherby.
– Jesli.
– No, na pewno. Nie ma potrzeby sie martwic. Nie wygladala na powaznie ranna.
Jednak Carol byla niespokojna.
Przez nastepne dziesiec minut Weatherby zadawal pytania, a ona odpowiadala. Kiedy skonczyl spisywac zeznanie, przeczytala je i podpisala na dole.
– Pani nie ponosi zadnej winy – odezwal sie Weatherby. – Jechala pani z predkoscia mniejsza niz dopuszczalna, a trzech swiadkow widzialo, ze dziewczynka wyszla z tak zwanego slepego miejsca wprost pod pani samochod.
– Moglam bardziej uwazac.
– Nie sadze, by w takiej sytuacji ktokolwiek zachowal sie inaczej.
– Z pewnoscia moglam cos zrobic – upierala sie z nieszczesliwa mina.
Potrzasnal glowa.
– Nie. Prosze posluchac, pani Tracy. Widzialem juz takie sytuacje. To po prostu wypadek. Ktos jest ranny i nikogo naprawde nie mozna winic, a jednak jeden z uczestnikow zajscia ma zle pojete poczucie winy i upiera sie, ze jest sprawca nieszczescia. W tym konkretnym przypadku, jesli w ogole mozna kogos winic, to dziecko, nie pania. Wedlug swiadkow dziewczyna zachowywala sie dziwnie, zanim pani skrecila zza rogu, niemal jakby chciala zostac przejechana.
– Ale dlaczego takie ladne dziecko zdecydowaloby sie na desperacki krok?
Weatherby wzruszyl ramionami.
– Powiedziala pani, ze jest psychiatra. Specjalizuje sie w problemach dzieci i mlodziezy, prawda?
– Tak.
– Musi wiec pani znac wszystkie odpowiedzi lepiej niz ja. Dlaczego chciala sie zabic? Mogla miec klopoty w domu – ojca, ktory pije i dokucza corce; matke, ktora udaje, ze tego nie widzi. A moze porzucil ja chlopak, i mysli, ze swiat sie zawalil. Albo odkryla, ze jest w ciazy, i boi sie powiedziec rodzicom. Istnieja setki przyczyn, i jestem pewien, ze slyszala pani o wiekszosci.
To, co mowil, bylo prawda, ale Carol nie poczula sie przez to lepiej.
Gdybym jechala wolniej – myslala. – Gdybym szybciej reagowala, moze ta biedna dziewczynka nie znalazlaby sie w szpitalu.
– Mogla tez byc pod wplywem narkotykow – kontynuowal Weatherby. – Cholernie duzo dzieciakow styka sie dzisiaj z narkotykami. Daje slowo, jedni polkneliby kazda pigulke, a inni cos wachaja albo wstrzykuja sobie w zyle. Dziewczyna mogla byc na takim haju, ze nie wiedziala, kim jest, kiedy weszla pod kola pani wozu. Jesli mam racje, czy nadal bedzie pani przekonana o swojej winie?
Carol oparla sie o siedzenie, zamknela oczy i trzesac sie, glosno oddychala.
– Boze, nie wiem co powiedziec. Wiem tylko… ze czuje sie podle.
– To calkiem naturalne, po tym, co pani przeszla. Ale to nie powinno miec nic wspolnego z poczuciem winy. Prosze przestac o tym myslec i powrocic do swoich spraw.
Otworzyla oczy, spojrzala na niego i usmiechnela sie.
– Wie pan, komisarzu Weatherby, mysle, ze bylby pan niezlym psychoterapeuta.
Wyszczerzyl zeby.
– Albo swietnym barmanem.
Carol wybuchla smiechem.
– Lepiej sie pani czuje? – zapytal.
– Troszeczke.
– Prosze mi obiecac, ze nie bedzie z tego powodu bezsennych nocy.
– Sprobuje – powiedziala. – Wciaz jednak niepokoje sie o te mala. Czy wie pan, do ktorego szpitala ja zabrano?
– Moge to ustalic.
– Zrobi pan to dla mnie? Chcialabym porozmawiac z lekarzem, ktory sie nia opiekuje. Jesli uslysze od niego, ze nic jej nie bedzie, o wiele latwiej przyjdzie mi zastosowac sie do panskiej rady.
Weatherby podniosl mikrofon i polaczyl sie z dyspozytorem.
Antena telewizyjna!
Stojac na strychu i gapiac sie w sufit, Paul zasmial sie glosno, gdy uswiadomil sobie, co jest przyczyna halasu. Ten dzwiek nie bral sie z pustego powietrza na wprost jego twarzy, jak sadzil. Dobiegal z dachu, gdzie zamocowano antene telewizyjna. Podlaczyli im kablowke rok temu, ale nie usuneli jeszcze starej anteny. Byl to duzy, zdalnie sterowany talerz, przytwierdzony srubami bezposrednio do belki dachu. Widocznie nakretka albo jakies wzmocnienie sie obluzowalo i wiatr szarpal antena, uderzajac nia co jakis czas o dach. Rozwiazanie wielkiej zagadki okazalo sie smiesznie proste.
Naprawde?
Lup… lup… lup…
Dzwiek byl teraz ledwie slyszalny wsrod szumu deszczu, tak ze szybko uwierzyl w te wersje wydarzen. Stopniowo jednak zaczynal watpic, czy ma racje. Przypomnial sobie, jak glosne i gwaltowne bylo walenie kilka minut wczesniej, kiedy znajdowal sie w kuchni: caly dom drzal, opadly drzwiczki piecyka, sloiki z przyprawami grzechotaly na poleczce. Czy obluzowana antena mogla spowodowac tyle halasu i wibracji?
Lup… lup…
Gapil sie w sufit i staral sie uwierzyc w swoja teorie. Musiala uderzac o belke dachu w scisle okreslony sposob, pod szczegolnym katem, wprowadzajac w rezonans caly budynek. Podobnie, wywolujac odpowiednie wibracje w wiszacym moscie stalowym, mozna w ciagu minuty zniszczyc go doszczetnie, bez wzgledu na liczbe srub, spawow i lin. A chociaz Paul nie wierzyl, ze obluzowana antena moze spowodowac podobnie apokaliptyczna destrukcje drewnianej konstrukcji domu, to jednak umiarkowana sila w polaczeniu z odpowiednimi parametrami i maksymalna dokladnoscia daje efekt calkiem nieproporcjonalny do uzytej energii. A poza tym antena telewizyjna musiala stanowic zrodlo halasow, bo tylko takie wyjasnienie mu pozostalo.
Odglos stukania stawal sie cichszy, a potem zupelnie zamilkl. Poczekal minute czy dwie, ale slyszal tylko deszcz uderzajacy o gonty nad glowa. Wiatr musial zmienic kierunek. Gdy tylko wroci do poprzedniego, znow zacznie sie walenie.
Kiedy burza sie skonczy, wyniesie z garazu rozsuwana drabine, wejdzie na dach i zdemontuje antene. Niepotrzebnie z tym zwlekal, stracil cenny czas przeznaczony na pisanie, i to bedac w jednym z najtrudniejszych, decydujacych momentow powiesci. Byl sfrustrowany i zdenerwowany.
Jesli teraz postapi zgodnie z planem, moze nie bedzie to zupelnie stracony dzien. A wiec ogoli sie, pojedzie do miasta po nowy komplet formularzy z agencji adopcyjnej; jesli przestanie padac, zdejmie antene; zje lunch, a potem przez cale popoludnie bedzie pracowal nad ksiazka, juz bez przeszkod.
Kiedy wyszedl ze strychu i wylaczyl swiatlo, dom zadrzal od nowego stukniecia.
LUP!
Tym razem tylko jedno.
A potem znow spokoj.
Poczekalnia w szpitalu przypominala garderobe klowna; kanarkowozolte sciany, jasnoczerwone krzesla, pomaranczowy dywan, ciemnofioletowe wieszaki i stoly, dwa duze obrazy, w ktorych dominowaly odcienie niebieskiego i zielonego.