tego lewitacja ciezkich przedmiotow, takich jak kanapy, lozka i lodowki. Mysle, ze mamy tu do czynienia z dzialaniem lagodnych poltergeistow, ktore co prawda niewiele niszcza, ale nekaja czesta obecnoscia. Jesli oczywiscie one sa powodem panskich zmartwien. – Coraz bardziej zapalal sie do tematu. – Nawet najlagodniejszy poltergeist moze calkiem zdezorganizowac gospodarstwo domowe, zaklocac sen i trzymac w ciaglym napieciu.

Przerazony tym, co uslyszal od Alsgooda, i osobliwym blaskiem w jego oczach, Paul powiedzial”

– Coz… hm… w rzeczywistosci nie jest tak zle. Wcale nie tak zle. Tylko odglos stukania i…

– Jeszcze nie tak zle – rzekl Alsgood posepnie. – Jesli jednak mamy do czynienia z poltergeistem, sytuacja moze sie raptownie pogorszyc. Nie widzial pan zadnego poltergeista w akcji, panie Tracy, wiec nie jest pan w stanie uswiadomic sobie powagi sytuacji.

Paul byl zaniepokojony zmiana, jaka dokonala sie w tym czlowieku. Mial uczucie, jakby otworzyl drzwi do prawdziwej osobowosci pozornie zdrowo wygladajacego osobnika, ktora okazala sie wylegarnia swirowatych pomyslow.

– A jesli okaze sie, ze to poltergeist – ciagnal Alsgood – i sprawy przyjma powazny obrot, prosze natychmiast mnie wezwac. Mialem juz to szczescie byc swiadkiem obecnosci dwoch poltergeistow, jak panu wspomnialem. Niczego bardziej nie pragne, niz zobaczyc trzeciego. Nieczesto zdarza sie taka okazja.

– I ja tak sadze – odparl Paul.

– Wiec wezwie mnie pan?

– Watpie, czy mamy tu do czynienia z poltergeistem, panie Alsgood. Jesli wszystko sprawdze wolno i starannie, znajde logiczne wyjasnienie tego, co sie dzieje. Gdyby jednak okazalo sie, ze to rzeczywiscie jakis zlosliwy duch, obiecuje zadzwonic po pana w chwili, gdy pierwszy sprzet zacznie lewitowac.

Alsgood, udajac, ze nie slyszy kpiny w glosie Paula, powiedzial”

– Wlasciwie nie powinienem oczekiwac, ze potraktuje pan powaznie moje slowa.

– O, prosze nie myslec, ze nie jestem wdzieczny za…

– Nie, nie. – Alsgood uciszyl go ruchem reki. – Rozumiem. Bez obrazy. – Podniecenie zniknelo z jego wodnistych oczu. – Wychowywano pana w przekonaniu, ze trzeba scisle wierzyc nauce; w rzeczy, ktore mozna zobaczyc i zmierzyc, ktorych mozna dotknac. Taki nowoczesny styl. – Przygarbil sie. Rumieniec znikl z twarzy, a skora ponownie stala sie blada, szarawa i matowa. – Prosic pana, by okazal pan otwartosc umyslu na sprawy nadprzyrodzone, jest rownie bezcelowe, jak opowiadac rybie mieszkajacej w morskiej glebi o istnieniu ptakow. Smutne to, ale prawdziwe, jednak nie mam panu tego za zle. – Otworzyl drzwi wejsciowe, odglos padajacego deszczu nasilil sie. – W kazdym razie, przez wzglad na pana, mam nadzieje, ze to nie poltergeist. Zycze panu, aby znalazl pan owo logiczne wyjasnienie, ktorego pan szuka. Naprawde szczerze tego panu zycze, panie Tracy.

Zanim Paul zdolal odpowiedziec, Alsgood odwrocil sie i wyszedl. Nie wygladal juz na zapalenca ogarnietego pasja. Byl po prostu szczuplym, szarym czlowiekiem, powloczacym nogami w szarej mgle, z lekko pochylona glowa, na ktora padal deszcz; sam wydawal sie niemal duchem.

Paul zamknal drzwi, oparl sie o nie plecami i rozejrzal po holu. Poltergeist? Chyba niezbyt paskudny.

Wolal inna wersje Alsgooda: stukanie moze skonczyc sie rownie nagle i niewytlumaczalnie, jak sie zaczelo, a przyczyna pozostanie na zawsze nieznana.

Spojrzal na zegarek. Szosta zero szesc po poludniu.

Carol mowila, ze zostanie w szpitalu do osmej i wroci do domu na pozna kolacje. Mial ponad godzine, aby popracowac nad powiescia.

Poszedl na gore do gabinetu i usiadl przy maszynie do pisania. Podniosl ostatnia napisana kartke, by przeczytac ja kilka razy i wczuc sie w historie, ktora opisywal.

LUP! LUP!

Dom zatrzasl sie. Szyby zabrzeczaly.

Zerwal sie z krzesla.

LUP!

Dzbanek pelen pior i olowkow przewrocil sie, pekl na kilka kawalkow, a zawartosc rozsypala sie po podlodze.

Cisza.

Czekal. Minute. Dwie.

Nic.

Slychac bylo jedynie uderzanie deszczu o szyby i bebnienie o dach.

Tym razem tylko trzy stukniecia. Mocniejsze niz kiedykolwiek przedtem. Ale tylko trzy. Mial uczucie, jak gdyby ktos bawil sie z nim, draznil go.

Krotko przed polnoca dziewczynka z pokoju 316 cicho zasmiala sie przez sen.

Za oknem szalala burza, a ciemnosc nocy co jakis czas rozswietlaly blyskawice.

Dziewczynka przekrecila sie na brzuch, nie budzac sie i mamroczac cos do poduszki.

– Siekiera – powiedziala z tesknym westchnieniem. – Siekiera…

Wraz z wybiciem polnocy, zaledwie czterdziesci minut po zasnieciu, Carol zerwala sie na rowne nogi, drzac gwaltownie. „To nadchodzi! To nadchodzi!” – uslyszala czyjs glos. Wpatrywala sie niewidzacym wzrokiem w ciemny pokoj, az zdala sobie sprawe, ze ten scisniety panika glos nalezy do niej samej.

Nie mogac zniesc ciemnosci ani sekundy dluzej, rozpaczliwie zaczela szukac wlacznika lampki nocnej. Poczula ulge, gdy nacisnela przycisk.

Swiatlo nie przeszkadzalo Paulowi. Zamruczal cos przez sen, ale sie nie obudzil.

Carol oparla sie o podglowek i sluchala walenia wlasnego serca, ktore stopniowo zwalnialo do normalnego tempa.

Miala lodowate rece. Wlozyla je pod koldre i zwinela piesci, by zatrzymac cieplo.

Te koszmary musza sie skonczyc – powiedziala do siebie. – Nie moge co noc przez to przechodzic. Potrzebuje snu.

Moze brak urlopu, zbyt intensywna praca, silny stres, w jakim ostatnio sie znajdowala (nierozstrzygnieta kwestia adopcji, niemal tragiczne wydarzenia w biurze O’Briana, wypadek z Jane, amnezja dziewczynki, za ktora czula sie odpowiedzialna…), nerwowe zycie sa przyczyna nocnych koszmarow. Tydzien w gorach, z dala od codziennych problemow, wydawal sie idealnym lekarstwem.

W dodatku, jakby wszystkiego bylo za malo, zblizal sie dzien urodzin jej dziecka, ktore oddala do adopcji. To za tydzien minie szesnascie lat, odkad zrzekla sie do niego praw. Juz teraz czula ciezar winy, a gdy nadejdzie ten dzien, popadnie w depresje, jak zwykle. Tydzien w gorach, z dala od codziennych problemow, moze byc idealnym lekarstwem takze na te dolegliwosc.

W zeszlym roku ona i Paul kupili na raty domek letniskowy z akrem spekanej ziemi w gorach. Przytulne miejsce – dwie sypialnie, lazienka, salon z duzym kominkiem i w pelni wyposazona kuchnia – samotnia, ktora laczyla wszelkie wygody cywilizacji z czystym powietrzem, cudownymi widokami i spokojem, jakiego nie ma w miescie.

Planowali, ze spedza tam przynajmniej co drugi weekend podczas lata, ale tylko w polowie zrealizowali zamierzenie. Paul ostro pracowal nad powiescia, a ona przejela opieke nad wieksza liczba pacjentow. Praca zaczela przyslaniac im wszystko. Moze i byli ludzmi sukcesu, jak sugerowal Alfred O’Brian.

Bedzie inaczej, kiedy dostaniemy dziecko – mowila sobie. – Duzo czasu poswiecimy na wypoczynek i na wspolne spacery, bo dobro dziecka postawimy na pierwszym miejscu.

Teraz, siedzac w lozku, wspominajac przerazajacy koszmar, postanowila zmienic swoje zycie od razu, od tej chwili. Wezma kilka wolnych dni, moze caly tydzien, i pojada w gory jeszcze przed posiedzeniem komisji rekomendacyjnej, aby wypoczac i pozbierac sie do czasu, gdy poznaja przyznane im dziecko. Musi ulozyc nowy harmonogram wizyt dla pacjentow, poczekac, az pojawia sie rodzice Jane Doe, co powinno nastapic lada dzien, i najpozniej w przyszlym tygodniu wyrwac sie na pare dni w gory. Rano od razu powie o tym Paulowi.

Podjawszy decyzje, poczula sie lepiej. Perspektywa wakacji, nawet krotkich, w duzym stopniu poprawila jej samopoczucie.

Spojrzala na Paula i powiedziala”

– Kocham cie.

Dalej pochrapywal cicho.

Вы читаете Maska
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату