– A nie mowilam?
– Smieszna sprawa.
– Co?
– Od momentu gdy ja zobaczylem dzis po poludniu przed sala sadowa, nie opuszcza mnie uczucie, ze juz ja gdzies widzialem.
– Gdzie?
Potrzasnal glowa.
– Zebys mnie zabila, nie wiem. Ale w jej twarzy jest cos znajomego.
Przez cale wtorkowe popoludnie Grace czekala na telefon.
Dretwiala na mysl, ze bedzie musiala odebrac.
Poprzez dzialanie probowala dac upust energii, ktora brala sie ze zdenerwowania; sprzatala dom. Wyszorowala podloge w kuchni, odkurzyla meble we wszystkich pokojach i wyczyscila dywany.
Nie mogla jednak przestac myslec o tamtej rozmowie: glos suchy jak papier i znieksztalcony echem, ale z pewnoscia nalezacy do Leonarda; osobliwe rzeczy, ktore powiedzial; niesamowita cisza, kiedy skonczyl mowic; niepokojace uczucie niezmierzonej odleglosci, niewyobrazalnej otchlani czasu i przestrzeni…
To musial byc kawal. Ale kto za tym stoi? Dlaczego nasladuje glos Leonarda osiemnascie lat po jego smierci? Jaki jest cel takich zabaw teraz, gdy minelo tyle czasu?
Aby nie myslec, zabrala sie do pieczenia jablek w ciescie. Duze soczyste jablka – podawane z cynamonem, mlekiem i tylko odrobina cukru – byly jej ulubionym daniem na kolacje. Urodzila sie i wychowala w Lancaster, w Pensylwanii, gdzie podawano je jako oddzielny posilek. We wtorkowy wieczor nie miala jednak apetytu, nawet na jablka w ciescie. Przelknela pare kesow, dziobiac je bezmyslnie widelcem, kiedy zadzwonil telefon.
Podskoczyla. Gapila sie na aparat wiszacy na scianie.
Zadzwonil znow. I znow.
Drzac, wstala, podeszla do telefonu i podniosla sluchawke.
– Gracie…
Glos byl slaby, lecz wyrazny.
– Gracie… juz chyba za pozno…
To byl on. Leonard. Albo ktos, kto mowil dokladnie jak on.
Nie mogla odpowiedziec. Miala scisniete gardlo.
– Gracie…
Nogi miala jak z waty. Wysunela krzeslo spod blatu i szybko usiadla.
– Gracie… powstrzymaj to, zeby znow sie nie zdarzylo. To nie moze… trwac wiecznie… raz za razem… krew… morderstwo…
Zamknela oczy i zmusila sie do mowienia. Glos miala slaby, trzesacy, obcy nawet dla niej samej – znuzonej, slabej, starej kobiety.
– O kim mowisz?
Szepczacy, urywany glos w telefonie powiedzial”
– Chron ja, Gracie.
– Czego pan ode mnie chce?
– Chron ja.
– Dlaczego pan to robi?
– Chron ja.
– Kogo chronic? – dopytywala sie.
– Wille. Chron Wille.
Wciaz przerazona i zmieszana, nagle poczula gniew.
– Nie znam nikogo o tym imieniu, do cholery! Kto mowi?
– Leonard.
– Nie! Mysli pan, ze jestem trzesaca sie, glupia staruszka? Leonard nie zyje. Od osiemnastu lat! Pan nie jest Leonardem. Co tu jest grane?
Chciala zakonczyc rozmowe, sadzac, ze to jedyna metoda na tego rodzaju wybryki, ale nie mogla sie zdobyc na odlozenie sluchawki. On mial glos tak podobny do Leonarda, ze byla jak zahipnotyzowana.
Odezwal sie znow, o wiele ciszej niz przedtem.
– Chron Wille.
– Mowie panu, nie znam jej. Jesli dalej bedzie pan mnie niepokoil, powiadomie policje…
– Carol… Carol… – mowil mezczyzna, a jego glos zanikal. – Willa… ale nazywaj ja Carol.
– Co sie tu, do diabla, dzieje?
– Strzez sie… kota.
– Co?
Glos byl teraz tak odlegly, ze musiala wytezac sluch, aby cos zrozumiec.
– Kota…
– Arystofanesa? Co z nim? Zrobil mu pan cos? Otrul go pan? Czy dlatego ostatnio cos mu dolega?
Cisza.
– Jest tam pan?
Nic.
– Co z kotem? – dopytywala sie.
Brak odpowiedzi.
Sluchala idealnej ciszy i zaczela sie trzasc tak gwaltownie, ze z trudnoscia utrzymala sluchawke.
– Kim pan jest? Dlaczego pan mnie tak dreczy? Dlaczego chce pan zrobic krzywde Arystofanesowi?
Gdzies z oddali bolesnie znajomy glos jej dawno zmarlego meza wypowiedzial kilka ledwie slyszalnych slow.
– Chcialbym… tu byc… na… jablkach w ciescie.
Zapomnialy kupic pizame. Jane polozyla sie do lozka w podkolanowkach, majteczkach i jednej z koszulek Carol, troche dla niej za obszernej.
– Co bedziemy robily jutro? – spytala, juz lezac, z glowa uniesiona na poduszce.
Carol usiadla na brzegu lozka.
– Mysle, ze moglybysmy rozpoczac leczenie nastawione na wywazenie drzwi do twojej pamieci.
– Na czym ono polega?
– Czy wiesz, co to terapia metoda regresji hipnotycznej?
Jane przerazila sie. Od czasu wypadku kilka razy czynila swiadome wysilki, by przypomniec sobie, kim jest, ale za kazdym razem, kiedy wydawalo jej sie, ze jest na tropie jakiejs niepokojacej rewelacji, czula sie zdezorientowana, oszolomiona i wystraszona. Kiedy zmuszala umysl do cofniecia sie w glab, dalej, az do prawdy, psychologiczny mechanizm obronny ucinal jej ciekawosc tak nagle, jak petla dusiciela odcina ofierze doplyw powietrza. A za kazdym razem, na krawedzi nieswiadomosci, widziala dziwny, srebrzysty przedmiot hustajacy sie tam i z powrotem w ciemnosci; wizja nie do rozszyfrowania, a zarazem mrozaca krew w zylach. Czula, ze w jej przeszlosci jest cos ohydnego, cos tak strasznego, ze lepiej, aby nie pamietala. Juz prawie podjela decyzje, by nie szukac tego, co zagubione, by zaakceptowac nowe zycie bezimiennej sieroty. A tu, dzieki regresji hipnotycznej, moze zostac zmuszona do konfrontacji z upiorna przeszloscia, bez wzgledu na to, czy bedzie tego chciala, czy nie. Ta mysl ja przerazala.
– Dobrze sie czujesz? – spytala Carol.
Dziewczynka zamrugala oczami, oblizala wargi.
– Tak. Myslalam tylko o tym, co pani powiedziala. Regresja hipnotyczna. To znaczy, ze pani zamierza wprowadzic mnie w trans i sprawic, ze wszystko sobie przypomne?
– Coz, to nie takie latwe, kochanie. Nie ma gwarancji, ze zadziala. Zahipnotyzuje cie i poprosze, zebys wrocila mysla do czwartkowego wypadku; potem poprowadze cie dalej i dalej w przeszlosc. Jesli jestes dobrym medium, mozesz przypomniec sobie, kim jestes i skad pochodzisz. Regresja hipnotyczna moze czasami pomoc pacjentowi na nowo przezyc gleboko ukryte, wywolane urazem doswiadczenie. Osobiscie nigdy nie stosowalam tej techniki w przypadku amnezji, ale wiem, ze podejmowane sa takie proby. Oczywiscie, nie zawsze daja efekty, i wymagaja