Usmiechajac sie, wylaczyla swiatlo i wsliznela pod koldre. Przez pare minut sluchala deszczu i rytmicznego oddechu meza; potem zapadla w mocny, pokrzepiajacy sen.
Deszcz padal przez cala sobote, konczac ten monotonnie wodnisty, pozbawiony slonca tydzien. Dzien takze byl chlodny, a wiatr pokazal, co potrafi.
W sobotnie popoludnie Carol odwiedzila Jane w szpitalu. Graly w karty i rozmawialy na temat przeczytanych artykulow. Przez caly czas Carol bacznie ja obserwowala, choc w sposob niezauwazalny dla malej, majac nadzieje, ze amnezja sie cofa. Daremne nadzieje; przeszlosc Jane pozostawala poza jej zasiegiem.
Pod koniec popoludniowych odwiedzin, kiedy Carol zmierzala do windy, spotkala w korytarzu doktora Sama Hannaporta.
– Czy policja jest na jakims tropie? – spytala.
Wzruszyl poteznymi ramionami.
– Jeszcze nie.
– To juz ponad dwa dni od wypadku.
– To wcale niedlugo.
– Dla tego biednego dziecka to wiecznosc – rzekla Carol, pokazujac gestem na drzwi 316.
– Wiem – odparl Hannaport. – I podobnie jak pani czuje sie nieswojo. Wciaz jednak za wczesnie, by tracic nadzieje.
– Jesli bylaby to moja corka i jesli zaginelaby chocby na jeden dzien, postawilabym na nogi policje i postaralabym sie, do diabla, zeby cala ta historia znalazla sie we wszystkich gazetach; dobijalabym sie do wszystkich drzwi, narobilabym halasu na cale miasto.
Hannaport kiwnal glowa.
– Wiem, ze tak by pani postapila. Widzialem pania w akcji i podziwiam zaangazowanie. Prosze posluchac, sadze, ze pani wizyty u dziewczynki moga bardzo podniesc ja na duchu. Dobrze, ze przebywa z nia pani tyle czasu.
– Nie uwazam, abym robila wiecej, niz powinnam – odparla Carol. – Mam na mysli fakt, ze jestem w pewien sposob odpowiedzialna za to, co sie wydarzylo.
Obok przeszla pielegniarka, prowadzac pacjenta. Carol i Hannaport zeszli jej z drogi.
– Jak sadze, Jane przynajmniej jest w dobrej formie fizycznej – powiedziala Carol.
– Tak jak mowilem pani w srode – nie odniosla powaznych obrazen. I dlatego ze jest w takim dobrym stanie, mamy problem. Prawde mowiac, nie nadaje sie do szpitala. Mam tylko nadzieje, ze jej rodzice zjawia sie, zanim bede musial ja wypisac.
– Wypisac ja? Alez nie moze pan tego zrobic, jesli ona nie ma dokad pojsc. Nie mozna jej tak zostawic. Na litosc boska, ona nawet nie wie, kim jest!
– Naturalnie zatrzymam ja tu tak dlugo, jak bede mogl, ale zwykle brakuje u nas wolnych lozek. Jesli przywioza faceta z peknieta w wypadku czaszka lub kobiete dzgnieta przez zazdrosnego przyjaciela, musi znalezc sie dla nich miejsce w szpitalu. Nie moze go zajmowac zdrowa dziewczynka.
– Ale jej amnezja…
– Tego jeszcze nie potrafimy leczyc.
– Ale ona nie ma dokad pojsc – powiedziala Carol. – Co sie z nia stanie?
Spokojnym, cichym, budzacym zaufanie glosem Hannaport odparl”
– Nic jej nie bedzie. Naprawde. Nie wyrzucimy jej przeciez na ulice. Wystapimy o wyznaczenie nadzoru sadowego, dopoki nie zglosza sie jej rodzice. Do tego czasu rownie dobrze moze przebywac w jakims zakladzie opiekunczym.
– O ktorym zakladzie pan mowi?
– Trzy przecznice stad znajduje sie ochronka dla dziewczat, ktore uciekly z domu lub sa w ciazy. Czystsza i lepiej prowadzona niz przecietna placowka panstwowa.
– Polmar Home. Znam go.
– A zatem przyzna pani, ze to bardzo przyzwoita placowka.
– Jednak jestem przeciwna przenoszeniu stad Jane – upierala sie Carol. – Poczuje sie odtracona i niechciana. I tak stapa po niepewnym gruncie, a to moze pogorszyc jej stan.
Marszczac brwi, Hannaport odrzekl”
– I mnie niezbyt sie to podoba, lecz nie mam innego wyjscia. Nie moze zabraknac miejsca w szpitalu dla tych najbardziej potrzebujacych.
– Rozumiem, i nie winie pana. Do diabla, kiedy wreszcie ktos przyjdzie i upomni sie o mala!
– W kazdej chwili mozemy sie tego spodziewac.
Carol potrzasnela glowa…
– Nie. Mam zle przeczucia. Powiedzial pan juz o tym Jane?
– Nie. Nie wystapimy do sadu wczesniej niz w poniedzialek rano, wiec moge jeszcze zaczekac. Moze do tego czasu sytuacja sie wyjasni i rozmowa nie bedzie konieczna.
Carol dobrze pamietala swoj pobyt w podobnej placowce wychowawczej, dopoki nie zjawila sie Grace i nie zaopiekowala sie nia. Byla twardzielem, dzieckiem o sprycie ulicznika, zycie jej nie przerazalo. Jane byla inteligentna, dzielna, silna i mila, ale nie byla twardzielem. Co sie z nia stanie, jesli bedzie musiala pozostac tam dluzej? Czy da sobie rade, przebywajac miedzy dziecmi z marginesu spolecznego, majacymi stycznosc z narkotykami, sprawiajacymi klopoty wychowawcze? Jane stanie sie ofiara, moze nawet spotka sie z okrucienstwem. A ona potrzebowala prawdziwego domu, milosci, opieki…
– Oczywiscie! – odezwala sie i usmiechnela szeroko. – Czemuz nie mialaby pojsc ze mna?
Hannaport spojrzal na nia zdziwiony.
– Co?
– Prosze posluchac, doktorze Hannaport. Jesli Paul, moj maz, sie zgodzi, moglabym wystapic do sadu o powierzenie mi nadzoru nad Jane, az zjawi sie ktos z jej bliskich.
– Radze dobrze to przemyslec – powiedzial Hannaport. – Biorac ja, dezorganizuje pani sobie zycie…
– To nie bedzie dezorganizacja – oswiadczyla Carol. – Tylko przyjemnosc. Ona jest wspanialym dzieckiem.
Hannaport patrzyl na nia przez chwile badawczo.
– A w ogole – przekonywala Carol, uzywajac wszystkich srodkow perswazji – tylko psychiatra potrafi wyleczyc Jane z amnezji. Jak pan wie, ja jestem psychiatra. Nie tylko bede w stanie stworzyc jej dom, ale takze intensywnie ja leczyc.
Hannaport usmiechnal sie wreszcie.
– Mysle, ze to wielkoduszna propozycja, doktor Tracy.
– Zarekomenduje pan nas w sadzie?
– Tak. Oczywiscie, choc nigdy nie mozna miec pewnosci, jaki bedzie werdykt. Mysle jednak, ze istnieje duza szansa, biorac pod uwage interes dziecka.
Pare minut pozniej, w szpitalnym holu na dole, Carol zadzwonila z automatu do Paula. Opowiedziala szczegolowo rozmowe, ktora przeprowadzila z doktorem Hannaportem, ale zanim przeszla do konkretow, Paul przerwal”
– Chcesz zaopiekowac sie Jane – powiedzial.
Zdumiona Carol spytala”
– Skad wiesz?
Zasmial sie.
– Znam cie, slicznotko. Jesli chodzi o dzieci, masz serce z budyniu waniliowego.
– Ona nie bedzie wchodzila ci w droge – szybko dodala Carol. – Nie przeszkodzi ci w pisaniu. A poza tym, skoro O’Brian nie moze przedlozyc naszego podania o adopcje przed koncem miesiaca, nie znajdziemy sie w sytuacji, ze bedziemy musieli opiekowac sie dwojgiem dzieci. A moze ta nieprzewidziana zwloka w agencji byla nam pisana, abysmy zaopiekowali sie Jane, dopoki jej bliscy sie nie zglosza. To tymczasowe, Paul. Naprawde. A my…
– Dobra, dobra – odparl. – Nie musisz mnie przekonywac. Pochwalam ten plan.
– Moglbys najpierw przyjechac tutaj i poznac Jane, zeby…