– A w karty?
Dziewczynka wzruszyla ramionami.
– Nic ci sie jeszcze nie przypomnialo?
– Nic a nic.
– Nie martw sie. Przypomni sie.
– Moi bliscy tez sie nie pokazali.
– Coz, uplynal dopiero jeden dzien. Daj im troche czasu. Za wczesnie jeszcze, aby sie tym martwic.
Rozegraly trzy partie szachow. Jane pamietala wszystkie reguly, ale nie mogla sobie przypomniec, gdzie albo z kim grala wczesniej.
Popoludnie szybko minelo, a Carol cieszyla sie kazda jego minuta. Jane byla czarujaca, bystra, obdarzona swietnym poczuciem humoru. Grala tak, zeby wygrac, ale nie robila kwasnej miny w razie przegranej. Byla dobrym kompanem.
Dziewczynka byla tak urocza i sympatyczna, ze Carol nie mogla zrozumiec, iz nikt jeszcze jej nie szuka.
Musi miec przeciez jakas rodzine, ktora ja kocha – myslala. – Teraz pewnie szaleja z rozpaczy. Predzej czy pozniej dowiedza sie, ze ich dziecko znaleziono zywe, i odczuja ulge. Ale dlaczego to trwa tak dlugo? Gdzie oni sa?
Dzwonek u drzwi odezwal sie dokladnie o trzeciej trzydziesci. Paul otworzyl i zobaczyl bladego, siwowlosego mezczyzne okolo piecdziesiatki. Mial szare spodnie, jasnoszara koszule i ciemnoszary sweter.
– Pan Tracy?
– Tak. Jest pan z firmy „Bezpieczne domy”?
– Zgadza, sie – odparl „szary” czlowiek. – Nazywam sie Bill Alsgood. „Bezpieczne domy” to ja. Zalozylem te firme dwa lata temu.
Wymienili uscisk dloni i Alsgood wszedl do przedpokoju, z zainteresowaniem rozgladajac sie po wnetrzu.
– Przyjemny domek. Mial pan szczescie, ze moglem przyjsc juz dzisiaj. Zwykle klienci czekaja co najmniej trzy doby. Szczesliwy zbieg okolicznosci – ktos odwolal wizyte.
– Jest pan inspektorem budowlanym? – spytal Paul, zamykajac drzwi.
– Inzynierem budowlanym, jesli mam byc scisly. Do zadan naszej firmy nalezy wycenianie i ekspertyza domow przed ich sprzedaniem; zwykle na polecenie kupujacego. Staramy sie uchronic go przed zrobieniem zlego interesu. Ogladamy domy pod katem przeciekajacych dachow, zalanych piwnic, rozpadajacych sie fundamentow, wadliwej instalacji, zlej kanalizacji i tak dalej. Pan sprzedaje czy kupuje?
– Ani to, ani to. Jestesmy z zona wlascicielami tego domu i nie chcemy go sprzedawac. Jednak mamy z nim klopot, a ja nie moge sprecyzowac, na czym on polega. Pomyslalem, ze pan moglby mi pomoc.
Alsgood podniosl jedna z siwych brwi.
– Jesli wolno mi cos poradzic, to potrzebuje pan dobrego fachowca, ktory zlokalizuje usterke i dokona naprawy. My nie zajmujemy sie remontami, tylko robimy ogledziny.
– Mam tego swiadomosc. Sam jestem dosc dobrym fachowcem, ale to przekracza moje mozliwosci. Potrzebuje porady eksperta, jakiej zaden rzemieslnik mi nie udzieli.
– Pamieta pan, ze bierzemy dwiescie piecdziesiat dolarow za porade?
– Oczywiscie – przytaknal Paul. – Sprawa jest niezwykle denerwujaca i obawiam sie, ze moga wystapic powazne uszkodzenia konstrukcyjne.
– A wiec slucham pana.
Paul opowiedzial o halasach, ktore od czasu do czasu wstrzasaly domem.
– Dziwne – powiedzial Alsgood. – Nigdy nie slyszalem o podobnych klopotach.
Przez moment zastanawial sie, potem powiedzial”
– Gdzie znajduje sie piec?
– W piwnicy.
– Moze mamy do czynienia z uszkodzeniem przewodow grzewczych. Malo prawdopodobne, ale od czegos trzeba zaczac i stopniowo przechodzic az do dachu, aby znalezc przyczyne.
Przez nastepne dwie godziny Alsgood zagladal w kazda szczeline domu, grzebal, sondowal, opukiwal i badal wzrokiem cale wnetrze, az do dachu, a Paul chodzil za nim jak cien, pomagajac w miare mozliwosci. Kiedy byli na dachu, zaczelo mzyc i obaj przemokli do suchej nitki, zanim skonczyli prace. Schodzac z drabiny, Alsgood tak nieszczesliwie stapnal na zalany woda trawnik, ze bolesnie skrecil kostke. Cale to ryzyko i uciazliwosci na nic sie nie zdaly, poniewaz nie znalezli tego, czego szukali.
Siedzac w kuchni i rozgrzewajac sie kawa, Alsgood pisal ekspertyze. Mokry, zziebniety wygladal jeszcze biedniej niz wtedy, gdy Paul otworzyl mu drzwi. Jego szare ubranie deszcz przeistoczyl w cos przypominajacego uniform roboczy.
– To zdecydowanie solidny dom, panie Tracy. Naprawde w swietnym stanie.
– Wiec skad, do diabla, bierze sie ten dzwiek? I dlaczego caly dom trzasl sie od niego?
– Chcialbym to uslyszec.
– Mialem nadzieje, ze bedzie sie pan sam mogl przekonac.
Alsgood saczyl kawe, ale cieply napar nie dodal koloru jego policzkom.
– Konstrukcji panskiego domu nic nie mozna zarzucic. I to napisalem w sprawozdaniu, dajac gwarancje.
– Ja jednak wracam do punktu wyjscia – upieral sie Paul.
– Przykro mi, ze bedzie pan musial wydac tyle pieniedzy, nie uzyskujac odpowiedzi na pytanie – odezwal sie Alsgood. – Naprawde jest mi glupio z tego powodu.
– To nie pana wina. Jestem przekonany, ze wykonal pan prace sumiennie. A jesli kiedys bede kupowal inny dom, na pewno zglosze sie do pana po ekspertyze. Teraz przynajmniej wiem, ze problem nie lezy w konstrukcji, co eliminuje wiele przypuszczen i ogranicza pole poszukiwan.
– Moze pan juz nic nie uslyszy. Moze to skonczy sie tak szybko, jak sie zaczelo.
– Mam niejasne podejrzenia, ze sie pan myli.
Pozniej, zegnajac sie, Alsgood nagle powiedzial”
– Przyszla mi do glowy pewna mysl, ale waham sie, czy w ogole o niej wspominac.
– Dlaczego?
– Nie wiem, co by pan o mnie pomyslal.
– Panie Alsgood, jestem u kresu wytrzymalosci. Pragne wyjasnienia, niewazne, jak dziwacznie bedzie brzmiec.
Alsgood spojrzal na sufit, potem na podloge, potem na korytarz za Paulem i na wlasne stopy.
– Duch – szepnal.
Paul spojrzal na niego zdumiony.
Alsgood nerwowo odchrzaknal, przeniosl wzrok na podloge, potem podniosl oczy i napotkal wzrok Paula.
– Pan moze nie wierzy w duchy.
– A pan? – spytal Paul.
– Wierze. Juz od bardzo dawna interesuje mnie to zagadnienie. Mamy pokazny zbior publikacji dotyczacych spirytyzmu. Widzialem takze domy nawiedzane przez duchy.
– Widzial pan ducha?
– Mysle, ze tak. Cztery razy. Widma ektoplazmatyczne. Niematerialne, zblizone ksztaltami do ludzkich, unoszace sie w powietrzu. Dwa razy bylem tez swiadkiem dzialalnosci poltergeistow. A jesli chodzi o ten dom… – Glos mu sie zalamal i Alsgood nerwowo oblizal wargi. – Jesli pan uwaza to za nudne albo niedorzeczne, nie chcialbym zajmowac czasu.
– Mowiac calkiem szczerze, nie sadze, aby byl tu potrzebny egzorcysta. Ciezko mi zaakceptowac, ze w gre wchodza duchy, lecz chcialbym pana posluchac.
– Dosc rozsadnie – ocenil Alsgood. Po raz pierwszy na jego bladej twarzy pojawily sie rumience, a w wodnistych oczach iskierka entuzjazmu. – W porzadku. Trzeba zwrocic uwage na pare rzeczy. Z tego, co pan mi powiedzial, wnioskuje, ze mozemy miec do czynienia z poltergeistem. Co prawda nie byl pan swiadkiem przemieszczania sie czy niszczenia rzeczy, ale wstrzasy i uderzanie o siebie naczyn to wystarczajace dowody na obecnosc poltergeista. Zaczyna wyprobowywac swoja moc. Jesli to z nim mamy do czynienia, moze pan oczekiwac najgorszego: poruszajacych sie mebli, spadajacych ze scian obrazow, urywajacych sie i rozbijajacych lamp, fruwajacych polmiskow. – Jego blade oblicze plonelo z podniecenia, kiedy wyliczal kolejne zniszczenia. – A do