Mamy go osaczyc? Tak to sie robi?
Bobby pokrecil glowa.
– Lepiej zebysmy sie nie rozdzielali. Dzialajac wspolnie, mamy wieksze szanse, a poza tym nie chce, by jedno z nas niechcacy postrzelilo drugie.
– Na element zaskoczenia nie mamy co liczyc. Na pewno uslyszy nasze kroki.
– Dlatego zmusimy go, by przyszedl do nas.
– Niby jak?
Bobby spojrzal jej w oczy.
– Coz, Catherine, ty znasz go najlepiej.
Powoli skinela glowa.
– Tak – powiedziala po chwili. – To prawda.
Pan Bosu byl na lowach. Zauwazyl cel. Otworzyl drzwi garderoby. Dzgnal na oslep i trafil sterte recznikow. Co, u licha?
– Cholera! – ryknal.
Wyrzucil reczniki. Zobaczyl polke zastawiona rolkami papieru toaletowego, a potem kolekcje szlafrokow. Pusto, pusto, pusto. Gdzie ten chlopak?
– Cholera! – powtorzyl.
Wtedy zobaczyl w glebi korytarza nastepne zaluzjowe drzwi i zaczal sie skradac w ich strone.
– Richardzie!
Na dzwiek swojego imienia przystanal. Odwrocil sie, lekko zbity z tropu. Dawno nikt nie zwrocil sie do niego po imieniu. Ani straznicy, ani wspolwiezniowie tak do niego nie mowili. Dla nich byl Umbriem, a dla siebie panem Bosu. Od przeszlo dwudziestu lat nikt nie nazwal go Richardem.
Catherine stala sama na koncu korytarza. Byla wyzsza, niz to zapamietal, ale pod wieloma wzgledami wciaz taka sama. Te same ciemne oczy. Splatane czarne wlosy. Szkoda tylko, ze nie ma czerwonej wstazki.
Szkoda, ze dziewczeta musza dorastac.
– Catherine – powiedzial i machnal zakrwawionym nozem. – Stesknilas sie za mna? Zamierzam zaraz cie zabic.
Usmiechnal sie. Stala prosto, z podniesiona glowa. Starala sie pokazac, ze jest silna. Widzial jednak, jak gwaltownie wznosi sie i opada jej piers. Byla przerazona.
Natychmiast wrocilo to stare uczucie, za ktorym tak tesknil. To bylo dwadziescia piec lat temu, szedl przez las, kierujac sie ku malej polanie, na srodku ktorej lezala plyta ze sklejki. Obok niej kij i kawalek lancucha, ktory dopiero przy blizszym przyjrzeniu okazywal sie drabina.
Uniosl plyte, podparl ja kijem. Nachylil sie nad gleboka jama, zrzucil lancuch.
Z mroku wylonila sie jej twarz. Mala, blada, brudna. Zdesperowana.
– Cieszysz sie, ze mnie widzisz? – zapytal. – Powiedz, ze sie cieszysz.
– Prosze – jeknela.
Zsunal sie na dol, wzial ja w ramiona.
– Co dzis bedziemy robili? Wiesz, wczoraj czytalem o takich fajnych sztuczkach…
– Prosze – jeknela znowu i na dzwiek jej glosu serce o malo mu nie peklo.
– Bedziesz blagala? – spytal Richard teraz, autentycznie podniecony. – Wiesz, co lubie slyszec.
– Nie.
– A powinnas. Zabije ciebie i twojego syna.
– Nie.
– No, Catherine. Kto jak kto, ale ty powinnas wiedziec, jak wielka mam moc.
– Wsadziles mnie do jamy na dwadziescia osiem dni, Richardzie. Ja wsadzilam cie do wiezienia na dwadziescia piec lat.
Pan Bosu zmarszczyl brwi. Ze tez akurat musiala mu to przypomniec. Stracil ochote na dalsza rozmowe. Zrobil krok do przodu. Ona nie drgnela. Zrobil jeszcze jeden krok i nagle znieruchomial. Chwila, moment.
– Pokaz rece – powiedzial. Podniosla je poslusznie.
– Gdzie pistolet? – spytal podejrzliwie.
– Dalam go Maryanne. I tak nie umiem strzelac, sam widziales. Zaniepokoil sie jeszcze bardziej. Nadal mu sie to nie podobalo.
– Zaatakujesz mnie golymi rekami?
– Nie.
– No to o co ci chodzi? Po co wyszlas z pokoju? Co knujesz?
– Chce zyskac na czasie. Niedlugo przyjedzie policja, Richardzie. Beda tu lada chwila. Mozesz mnie pokroic na kawalki, mam to gdzies, bylebym wiedziala, ze Nathanowi wlos z glowy nie spadnie.
– Aha. – Zamyslil sie. – Wiesz co? Umowa stoi.
Rzucil sie w jej strone, a ona zaczela uciekac w glab korytarza.
Biegla, Nie za szybko. To bylo najtrudniejsze. Serce jej walilo, ciarki przechodzily po plecach. Adrenalina krazyla jej w zylach i kazala biec, biec, biec.
Miala do odegrania role. Jak oni wszyscy. Najwieksza kreacje aktorska w swoim zyciu.
Slyszala, jak za nia biegnie. Barczysty, niewyobrazalnie silny. W jej snach rzadko mial twarz. Byl wielkim czarnym cieniem, bezosobowa sila, ktora powalala ja na ziemie. Ona byla mala, nieistotna. On gorowal nad nia jak zasepiony, msciwy Bog.
Probowala wmawiac sobie, ze tak to wygladalo z perspektywy dziecka, dziewczynki stojacej oko w oko z doroslym mezczyzna. Kiedy jednak zobaczyla go teraz, zdala sobie sprawe, ze sie mylila. Richard byl prawdziwym olbrzymem.
Odebral jej tak duza czesc zycia. Tak wiele zostawila tam, na dnie jamy.
A teraz przed nim ucieka. Biegnie i krzyczy, ze strachu, smutku, wscieklosci. Nienawidzi Richarda Umbria i mysli o kobiecie, ktora moglaby sie stac, gdyby nie spotkala go tamtego strasznego dnia.
Przyspieszyla kroku, przestala nad soba panowac, pozwolila, by ogarnal ja strach. Byl tuz-tuz, wyciagal do niej rece. Zaraz zlapie ja za szyje, rzuci na podloge, a potem…
Wpadla do salonu. Bobby lezal za stolikiem, z pistoletem opartym o blat i palcem na spuscie.
– Teraz – rzucil.
Przypadla do podlogi. Umbrio z trudem wyhamowal na sliskiej posadzce. Zaczal wymachiwac rekami, probujac sie zatrzymac. Mial rozpieta koszule. Widziala jego wielka, szeroka piers…
Bobby pociagnal za spust. Bum, bum, bum. Raz, dwa, trzy.
Umbrio padl jak sciete drzewo. Drgnela mu reka, potem noga. Znieruchomial.
Catherine podniosla sie chwiejnie. Umbrio patrzyl na nia. Z kacikow jego ust plynela krew. Usmiechnal sie.
– Co teraz? – szepnal.
Nie wiedziala, o co mu chodzi.
Nagle zlapal ja za rabek spodnicy.
Krzyknela. Uslyszala, jak Bobby naciska na spust, ale rozlegl sie tylko suchy trzask. Pistolety, przypomniala sobie. Zamienila je, Bobby dostal ten, z ktorego wystrzelila kilkanascie kul. Bobby zaklal siarczyscie, a Richard rzucil sie naprzod i wielka dlonia zlapal ja za kolano.
Miala w glowie pustke.
Richard ja dopadnie. Jego dlonie zacisna sie na jej gardle. Zacznie ja dusic, a ona umrze, tak jak miala umrzec przed dwudziestoma piecioma laty. Znow jest w jamie. Znow jest pod ziemia. Calkiem sama.
Jak przez mgle widziala, co sie dzieje. Bobby zerwal sie na nogi. Krzyczal cos. Nie slyszala go. Nie dochodzily do niej zadne dzwieki. Wszystko sie rozmywalo.
Richard zlapal ja za biodro i zaczal sie podnosic, obnazajac zakrwawione zeby w oblesnym usmiechu. Siegnal do jej gardla.
Zaczela macac za soba. I znalazla to, czego szukala.
Dlon Richarda zaciskala sie na jej gardle.
Bobby wyrosl u jego boku, zamachnal sie.