duzo czasu z matka. Oburzenie spoleczne wywolane ta sprawa bylo tak wielkie (zwlaszcza odkad gazety na pierwszych stronach zaczely epatowac coraz to nowymi, drastycznymi szczegolami), ze musieli wyjechac i zaszyli sie w jakims ustronnym miejscu.
Krazyly pogloski, ze Sal zlozyl wniosek o zbadanie DNA dziecka Ginny. Jezeli sie okaze, ze ojcem byl Dinchara, razem z matka chca sie wystarac o prawo do wylacznej opieki nad nim.
Kimberly sie zastanawiala, czy im to wystarczy, czy tez do konca zycia nie beda spac po nocach, nasluchujac, czy na koncu korytarza nie dzieje sie cos strasznego.
Zycie toczylo sie dalej. Harold wyzdrowial i w glorii i chwale powrocil do pracy. Zostal nawet odznaczony przez samego gubernatora. Kiedy ekipa Kimberly sprezentowala mu pare nowiutkich, szytych na miare butow firmy Limmer, wzruszyl sie jak dziecko. A Rachel usciskala go tak mocno, ze zaczeto robic zaklady, kiedy slub.
Kimberly tymczasem przybierala na wadze. I to bardzo. Stalo sie tak, jak przewidywala: Mac musial jej wiazac buty, co nie zdarzalo sie tak znow czesto, poniewaz formalnie byla wreszcie na urlopie. Na dwa tygodnie przed data porodu wziela sie za urzadzanie pokoiku dla dziecka w ich nowym domu w Savannah. Mac w tym czasie pracowal po nocach na swiezo objetym stanowisku, zeby zdazyc sie wdrozyc, zanim malenstwo sie urodzi.
Godzinami wiec wybierala rozowe wstazeczki, falbanki i szablony w misie. Robila to wszystko, co kiedys wydawalo jej sie smieszne, wrecz idiotyczne, a teraz stalo sie sprawa kluczowa. Prasowala zaslony, odkurzala wentylatory pod sufitem i wycierala lodowke na gorze. Potem kupila duza apteczke i kazala Macowi ja zamontowac jeszcze tego samego wieczoru, bo nie ma mowy, zeby urodzila dziecko, majac swiadomosc, ze wszystkie leki wciaz leza w latwo dostepnej szufladzie w lazience.
W chwilach, kiedy nie zachowywala sie irracjonalnie, jak na kobiete w dziewiatym miesiacu ciazy przystalo, nawiedzaly jej glowe rozne przypadkowe mysli. Zobaczywszy na przyklad pajaka w ogrodzie, przez nastepna godzine rozmyslala o Dincharze, jakim byl dzieckiem i co z niego wyroslo. Potem przypominal jej sie Aaron i jego twarz tuz przed smiercia.
Jak sie okazalo, naprawde nazywal sie Randy Cooper. Zostal uprowadzony dziesiec lat wczesniej, kiedy wracal ze szkoly w Decatur. Rodzina zidentyfikowala cialo, a na pogrzeb przyjechala jego dwudziestodwuletnia siostra Sarah studiujaca obecnie na Harvardzie. W imieniu rodziny podziekowala nielicznie zgromadzonej grupie sasiadow i policjantow, podkreslajac, jak wazne jest to, ze moga wreszcie zamknac ten bolesny etap w ich zyciu. Zdaja sobie sprawe, ze maja wyjatkowe szczescie, poniewaz wiele rodzin takiej szansy nigdy nie dostanie. Dodala, ze wola, aby Randy na zawsze pozostal w ich pamieci wesolym, rozesmianym chlopcem, jakiego znali, a nie ofiara, ktora sie stal.
Kimberly sie zastanawiala, czy Sal tez kazdego dnia musi dokonywac takiego wyboru: jak najlepiej zapamietac swego brata.
W kazdym oknie w domu zamontowala dodatkowe blokady. Zamowila system alarmowy z przyciskiem do natychmiastowego uruchamiania w razie zagrozenia. Kupila wideo nianie, zeby moc obserwowac, co sie dzieje u dziecka w pokoju.
Moze i zachowywala sie neurotycznie, ale moze tak wlasnie powinna sie zachowywac kobieta, ktora na co dzien w pracy ma do czynienia z brutalnymi przestepstwami i zdazyla pochowac dwie najblizsze osoby z rodziny. Mac niczego nie kwestionowal. Pozwolil jej robic, co uwazala za sluszne, a kiedy juz byla gotowa porozmawiac zarowno o dreczacych ja lekach, jak i niepewnych nadziejach, cierpliwie jej wysluchal.
Tydzien przed terminem zaczely sie bole. Z Makiem u boku urodzila sliczna dziewczynke, Elizabeth Amande McCormack. Rainie i Quincy, jak tylko sie dowiedzieli, wsiedli w najblizszy samolot i przylecieli.
Po trzech dniach swiezo upieczeni rodzice zabrali coreczke do domu. Mac wzial kilka tygodni wolnego i spedzili ten czas razem, zmieniajac niewiarygodnie male pieluchy i nie mogac wyjsc z podziwu nad doskonaloscia formy malenkich paluszkow i stopek. Po licznych debatach doszli do wniosku, ze mala ma ciemne wlosy Maca, ale pociagla twarz Kimberly. Rzecz jasna odziedziczyla inteligencje po matce oraz sile po ojcu. Co do napadow zlosci, obwiniali sie nawzajem za te porcje genow.
Mac wrocil do pracy. Kimberly zostala w domu i odkryla, ze… da sie to przezyc. Karmienie, przewijanie, usypianie nie okazalo sie wcale wyrokiem smierci, ktorego tak sie obawiala, a raczej seria nowych wyzwan, ktorym trzeba sprostac. Stwierdzila, ze da sobie troche czasu, na przyklad pol roku. Moze rok. To bedzie w sam raz.
Starala sie go wykorzystac jak najlepiej. Godzinami tulila corke, zabierala ja na spacery. Wstawala co trzy godziny, zeby ja pokolysac w srodku nocy.
W ciagu tych miesiecy, ilekroc siedziala z dzieckiem przytulonym do piersi, myslala sobie, ze choc zycie nie jest idealne, to przynajmniej oferuje chwile, ktore sa bliskie idealu.
– Kocham cie, Elizo – szeptala z usmiechem, wsluchujac sie w jej cichutkie pochrapywanie.