nastepnym podjezdzie.
Mac wcisnal gaz i podjechal sto piecdziesiat metrow dalej pod sasiednia posesje.
– Czego szukamy?
– Niebieskiego nissana hatchbacka. Dokladnie takiego, jaki stoi pod tamtym domem z krytym gankiem. Panie i panowie, chyba znalezlismy Ginny Jones.
Ustalili, ze Kimberly zostanie w aucie i zadzwoni po wsparcie, a Mac z Salem pojda zbadac sytuacje. Zauwazyla, ze radosc, z jaka przystala na takie rozwiazanie, wydala sie Macowi podejrzana. Pocalowal ja namietnie, po czym ona przyciagnela go do siebie i zrobila to samo. Sal odwrocil glowe.
Potem Mac otwarl bagaznik i wyjal skrzynke ze sprzetem, w ktorej znajdowaly sie miedzy innymi kamizelki kuloodporne, karabinek i zapasowa amunicja.
Kimberly porozumiala sie z centrala i zameldowala, ze znalezli poszukiwany przez policje samochod i ostroznie przystepuja do akcji. Potrzebne bedzie wsparcie, ale mozliwie dyskretne. Zadnych swiatel ani syren. Moze Mac i Sal zdolaja wywabic Ginny na zewnatrz i wszystko sie skonczy, zanim zdazy sie na dobre zaczac. Aresztuja dziewczyne, uwolnia chlopca. Po takim dniu jak dzisiaj przydalby sie jakis happy end.
Obaj oddalili sie droga i wkrotce pochlonal ich mrok.
Mezczyzna odwrocil Rite na plecy. Krzyknela z bolu. Jakby tego bylo malo, jeszcze ja uderzyl. Mocno. Znacznie mocniej niz dziewczyna. Przeszukal ja i pod obszernym ubraniem wymacal colta. Wyszarpnal go zza pasa.
Wyprostowal sie, blysnal zebami w ciemnosci.
– Uzbroilas sie przeciwko mnie czy chlopakowi? Nawet nie wiesz, co to za ziolko. Jakie on rzeczy w zyciu robil…
Zasmial sie pod nosem, jakby przypomnial sobie dowcip, ktorego nie warto opowiadac, bo ona i tak nie zrozumie. Potem podniosl ja z podlogi i posadzil na jednym z krzesel. Rita przygryzla wargi, zeby nie krzyknac, ale z bolu zakrecilo jej sie w glowie. Myslala, ze zemdleje.
On chyba tez tak myslal, bo znowu uderzyl ja w twarz. Nieco sie ocknela. Zdawalo jej sie, ze dostrzegla za jego plecami ruch. Jakis cien mignal na scianie.
„Josephie – modlila sie w duchu – Blagam cie, jezeli kiedykolwiek byla dobra pora, zeby narobic zamieszania… „
Niestety cien zamienil sie w zywa postac. To dziewczyna schodzila z gory, ciagnac za soba chlopca.
– Juz myslalam, ze sie nie zjawisz – powiedziala. Pchnela chlopca przed siebie. Ten sie potknal i upadl u stop mezczyzny. Na policzkach mial pelno czerwonych sladow, na niektorych juz polyskiwaly kropelki krwi.
Nie poddal sie bez walki; dziewczyna miala podobne zadrapania na ramionach, choc teraz sciskala w reku jego noz.
Mezczyzna sie schylil, zlapal chlopca za kark i odrzucil mu glowe do tylu, zmuszajac, by na niego spojrzal.
– Co ci mowilem, gowniarzu? Nie uciekniesz, nie ma takiej mozliwosci. Nalezysz do mnie.
Chlopiec milczal. Wylaczyl sie. Rita widziala, ze zapada sie teraz gleboko w sobie, probujac ocalic z siebie, ile sie da. Mezczyzna chyba tez to widzial.
– No, chlopcze, wiesz chyba, co sie teraz stanie. Scott nawet nie drgnal, nadal milczal.
– Nie posluchales mnie. Teraz bede cie musial ukarac.
– A moge ja? – spytala dziewczyna.
– Stul pysk. Dosyc krwi mi napsulas jak na jeden dzien.
Nie pytala wiecej.
Mezczyzna przygladal sie chlopcu. Rita czekala, ze zaraz zrobi z nim cos okropnego. Uderzy go piescia albo skopie.
Ale on zaczal sie rozgladac po kuchni. W pewnej chwili jego wzrok spoczal na rewolwerze lezacym na stole. Wzial go do reki.
– Chlopcze, podejdz tu.
Scott poslusznie wstal i postapil krok do przodu. Mezczyzna wskazal na Rite, ktora siedziala zwiazana na twardym drewnianym krzesle, nieprzytomna z bolu.
– Sam sobie jestes winien. Zabronilem ci z kimkolwiek sie kontaktowac. Uprzedzalem, co sie stanie, jesli zaczniesz szukac pomocy. Pamietasz, co powiedzialem? – Chlopiec wbil oczy w podloge. Mezczyzna wymierzyl mu policzek otwarta dlonia. – Patrz na mnie, kiedy do ciebie mowie! Pamietasz, co powiedzialem? PAMIETASZ?
– Tak, prosze pana – wyszeptal chlopiec.
– I nie klamalem. Ja nigdy nie klamie. – Odwrocil sie i wycelowal rewolwer w czolo Rity.
– Pozegnaj sie z nia.
– Zegnaj, ciociu – szepnal chlopiec.
I w chwili gdy zamykala oczy, przygotowujac sie na uderzenie pocisku, ktory roztrzaska jej glowe, znow rozleglo sie glosne plasniecie. Otwarla oczy i zobaczyla, ze tym razem mezczyzna zdzielil chlopca tak mocno, ze ten sie przewrocil.
– MYSLISZ, ZE POZWOLE CI TAK LATWO SIE WYWINAC? MYSLISZ, ZE JESTEM AZ TAK DOBRY CZY AZ TAK GLUPI?
– Nie, nie, nie – szeptal blagalnie chlopiec.
– WSTAWAJ! Wstal.
– BIERZ PISTOLET!
Chlopiec poslusznie siegnal po colta.
– A TERAZ ZASTRZEL TE STARUCHE! Chlopiec wymierzyl w nia bron.
Tym razem nie zamknela oczu. Chciala, zeby widzial jej twarz. Chciala, aby wiedzial, ze mu wybacza.
Nagle za jego plecami otwarly sie drzwiczki szafki. Mezczyzna blyskawicznie sie obejrzal.
– Kto tam?
„Josephie – modlila sie w myslach Rita. – Josephie, prosze”.
Zaskrzypiala szuflada i wysunela sie z hukiem.
– Co jest, kurwa…
Potem garnki w szafce zaczely pobrzekiwac, czajnik przesunal sie na kuchence, z kranu pociekla woda. Mezczyzna stal na srodku kuchni i na caly glos krzyczal:
– Co sie tu dzieje, do cholery? Kto to robi?
Nagle cos jej przyszlo do glowy. Moze po prostu przypomniala sobie slowa dziewczyny, a moze Joseph ja natchnal. Powiedziala:
– Pozdrowienia od Pana Hamburgera.
Mezczyzna wydal sie z siebie przerazliwy ryk. Chlopiec nacisnal spust.
Na zewnetrz Mac z Salem wkradli sie po schodkach na ganek. Ostroznie podeszli do okna, staneli po obu stronach, szybko zajrzeli do srodka i znow przywarli plecami do sciany.
– Wszystko pozaslaniane – szepnal Mac. Sal kiwnal glowa.
– Widocznie Ginny nie lubi, zeby ja sasiedzi podgladali. Mac siegnal do galki w drzwiach wejsciowych i sprobowal przekrecic.
– Otwarte – powiedzial bezglosnie.
Zaskoczony takim usmiechem losu Sal uniosl brwi, a potem wzruszyl ramionami.
– Dobra. Wchodzimy.
Mac obrocil galke i w tym momencie uslyszeli glosny krzyk, a zaraz po nim strzal. Sal wyjal radio.
– Strzelanina w domu jednorodzinnym. Powtarzam: strzelanina w domu. Natychmiast przyslijcie pomoc. Wszystkie jednostki…
Potem obaj z Makiem schylili sie i weszli do srodka.
– Policja! Rzuc bron!
Kimberly wlasnie sie pochylala, zeby podglosnic radio, kiedy wystraszylo ja pukanie w szybe. Juz siegala do kabury, ale zobaczyla za oknem twarz otoczona wianuszkiem papilotow. To byla ta sama pani, z ktora wczoraj (a moze dzisiaj?) rozmawiali przed plonacym domem Dinchary. Otworzyla drzwi i wyszla z samochodu.
– Pani jest z policji, prawda? – spytala kobieta, wyraznie poruszona.
– Slucham pania.
– W domu obok dzieje sie cos niedobrego. Akurat wygladalam przez okno i zobaczylam, ze sie swieci na