– Dzwon po miejscowych – rzekl do Reese’a. – Nadszedl czas, by dzialac zgodnie z protokolem.
Pierwsza piecdziesiat dwie.
Reese Hagerstrom podszedl do sciany, by za pomoca odpowiedniego przycisku uruchomic podnoszone drzwi od garazu. Chcial je otworzyc i wywietrzyc pomieszczenie, w ktorym unosil sie mdly zapach krwi. Drzwi powedrowaly do gory i Reese zaczal przetrzasac katy olbrzymiego garazu. Juz po chwili odnalazl zestaw zielonych ubran szpitalnych i pare antystatycznego obuwia.
– Julio, chodz tu i zobacz!
Julio wciaz jeszcze penetrowal wnetrze bagaznika. Nie wazyl sie niczego dotknac, by nie zatrzec cennych sladow, ale mial nadzieje, ze moze jeszcze wypatrzy cos, co uszlo jego uwagi. Po chwili jednak dolaczyl do Reese’a, stojacego nad zmietymi w kacie ubraniami.
– Cholera, o co tu chodzi?! – zapytal Hagerstrom.
Julio nie odpowiedzial.
– Wieczor zaczal sie od jednego znikniecia zwlok – kontynuowal Reese – a teraz mamy juz dwa: Lebena i malej Klienstad. Znalezlismy natomiast trzecie, ktorych wolelibysmy nie znalezc. Jesli ktos kolekcjonuje martwe ciala, to dlaczego nie zatrzymal rowniez Ernestiny Hernandez?
Lamiac sobie glowe nad niezwyklymi odkryciami i nad zaskakujacym zwiazkiem miedzy zniknieciem zwlok Lebena a zabojstwem Ernestiny. Julio bezwiednie podciagnal krawat i poprawil spinki u mankietow koszuli. Nawet w najwiekszy upal nie zapominal wlozyc krawata i koszuli z dlugim rekawem, tak jak zapominali niektorzy detektywi. Ale przeciez detektyw, tak jak duchowny, byl reprezentantem swietej sprawy, pracowal w sluzbie boga sprawiedliwosci i prawa. Dlatego mniej formalny ubior Julio uwazal za niegodny go, tak jak dzinsy i koszulke bawelniana dla ksiedza odprawiajacego msze.
– Przyjada? – zapytal Reese’a.
– Tak. A my, gdy tylko wytlumaczymy im o co chodzi, mamy wracac do Placentia.
Julio zamrugal oczami.
– Do Placentia? A po co?
– Gdy bylem w samochodzie, sprawdzilem, czy nie ma dla nas wiadomosci. Byly. Z centrali. Policja w Placentia znalazla Becky Klienstad.
– Gdzie? Zywa?
– Martwa. W domu Rachael Leben.
Zdumiony Julio powtorzyl pytanie, ktore przed chwila zadal mu Reese:
– Cholera, o co tu chodzi?
Pierwsza piecdziesiat osiem.
Zeby dostac sie do Placentia, musieli z Villa Park przejechac przez czesc Orange, potem przeciac kawalek Anaheim i wjechac na most Tustin Avenue na rzece Santa Ana, ktora z powodu suszy byla teraz tylko rzeka kurzu. Mineli pola naftowe, gdzie wielkie pompy nad szybami wiertniczymi pracowaly niezmordowanie – w gore i w dol – niczym olbrzymie modliszki. Ich ksztalty nie byly obce mieszkancom tych okolic, a jednak w mroku nocy wygladaly tajemniczo i dodawaly zlowrogiej ciemnosci jeszcze jeden niesamowity element.
Placentia byla wlasciwie najspokojniejszym osiedlem w okregu. Ani biednym, ani bogatym – po prostu wygodnym i zadowalajacym mieszkancow, pozbawionym szczegolnych wad, ale i wiekszych zalet, z wyjatkiem moze jednej: niektore ulice byly tu wysadzane wielkimi dorodnymi palmami daktylowymi. Przy jednej z takich ulic mieszkala Rachael Leben. Dlugie, zwarte liscie wyjatkowo bujnych drzew, zwisajace nad zaparkowanymi przed jej domem policyjnymi samochodami, wygladaly w czerwonym swietle migajacych „kogutow”, jakby staly w plomieniach.
Na progu oczekiwal Julia i Reese’a miejscowy detektyw w mundurze. Nazywal sie Orin Mulveck. Byl blady, mial niewyrazne spojrzenie i sprawial takie wrazenie, jakby przed chwila zobaczyl cos, czego w zadnym razie nie chcialby zapamietac, ale czego nie potrafil zapomniec.
– Zadzwonila do nas sasiadka, ktora widziala wybiegajacego stad w pospiechu mezczyzne, co wydalo jej sie podejrzane. Gdy przyjechalismy sprawdzic dom, zastalismy drzwi wejsciowe szeroko otwarte i zapalone swiatla.
– Czy pani Leben byla w srodku?
– Nie.
– A wiecie, gdzie moze byc teraz?
– Nie. – Mulveck zdjal czapke i nerwowo mierzwil palcami wlosy. – Boze! – szepnal bardziej do siebie niz do Julia i Reese’a. A potem dodal: – Nie. Tu jej nie bylo. Ale zwloki znalezlismy w jej sypialni.
Wchodzac za Mulveckiem do przytulnego wnetrza, Julio spytal:
– Rebecca Klienstad?
– Tak.
Mulveck poprowadzil obu detektywow przez uroczy salon utrzymany w brzoskwiniowych, bialych i ciemnoniebieskich barwach, ozdobiony mosieznymi lampami.
– W jaki sposob zidentyfikowaliscie cialo?
– Miala na szyi jeden z tych medalionow z informacjami na wypadek koniecznosci udzielenia pierwszej pomocy – wyjasnil Mulveck. – Byla uczulona na rozne rzeczy, miedzy innymi na penicyline. Widzial pan kiedys taki medalion? Jest na nim imie, nazwisko, adres i opis choroby. A potem bardzo szybko dotarlismy do was, bo wprowadzilismy jej dane do komputera i okazalo sie, ze poszukujecie jej w zwiazku z zamordowaniem tej Hernandez z Santa Ana.
Komputerowy bank danych, sluzacy komisariatom w calym okregu do wymiany informacji, byl w policji stosowany od niedawna. Stanowil naturalna konsekwencje rozwoju komputeryzacji. Dzieki niemu lokalne organy scigania i biuro szeryfa oszczedzaly cenne godziny, a nawet dni, i Julio nie po raz pierwszy dziekowal losowi, ze pozwolil mu byc glina w erze elektroniki.
– Czy kobiete zamordowano tutaj? – spytal Verdad, omijajac tegiego technika, ktory zbieral z mebli odciski palcow.
– Nie – odpowiedzial Mulveck. – Za malo tu krwi. – Szedl za Juliem i wciaz mierzwil sobie wlosy. – Zabito ja gdzie indziej… i… i przywieziono tutaj.
– Po co?
– Zaraz pan zobaczy. Ale niech mnie cholera, jesli odgadnie pan, co to ma znaczyc.
Zaintrygowany tym tajemniczym stwierdzeniem, Julio podazyl w kierunku sypialni, a Mulveck za nim. Widok, ktory ukazal sie jego oczom, przyprawil go o mdlosci. Przez chwile nie mogl oddychac.
– O kurwa! – steknal stojacy za nim Reese.
Po obu stronach malzenskiego loza palily sie dwie lampy, ale mimo to w rogach sypialni czaily sie dlugie cienie. Dokladnie nad nim, oswietlone jasnymi snopami swiatla, wisialo – przybite do sciany – cialo Rebecki Klienstad. Bylo zupelnie nagie. Przed smiercia szeroko otwarla usta i – jakby w przewidywaniu tego, co nieuchronne – oczy. Gwozdzie wbito po jednym w kazda dlon, w zgiecia rak kolo lokci i w stopy. Ponadto jeden wielki w gardlo. Nie byla to klasyczna pozycja ukrzyzowania chocby dlatego, ze nogi byly nieprzyzwoicie rozwarte, ale zblizona do niej.
Policyjny fotograf wciaz trzaskal migawka w roznych ujeciach. Wraz z kolejnymi blyskami flesza martwa kobieta zdawala sie poruszac, jakby chciala zerwac sie z pet, ktore przytwierdzaly ja do sciany. Oczywiscie, bylo to zludzenie.
Julio nigdy jeszcze nie widzial czegos rownie okrutnego. Wygladalo na to, ze dziewczyne ukrzyzowano nie – jakby moglo sie wydawac – w slepej furii, lecz z zimna krwia. Poniewaz z ran nie ciekla krew, nalezalo sadzic, ze kobieta byla juz martwa, kiedy ja tu przywieziono. Miala podciete gardlo, i to najwyrazniej stanowilo bezposrednia przyczyne jej smierci. Morderca, lub mordercy, musial poswiecic sporo czasu na znalezienie gwozdzi i mlotka – ktore lezaly teraz w kacie na podlodze – a nastepnie, by przylozyc zwloki do sciany, przytrzymac je i precyzyjnie wbic w nie ostre gwozdzie. Przypuszczalnie glowa denatki opadala w dol, na piersi, a morderca chcial, zeby jej martwe oczy patrzyly prosto na drzwi od sypialni (w przerazajacym powitaniu Rachael?), poniewaz przeciagnal pod broda Rebecki drut, ktory nastepnie zaczepil o wbity z tylu gwozdz. W ten sposob glowa juz nie opadala. Wreszcie za pomoca tasmy samoprzylepnej podtrzymal jej powieki, by sie nie zamknely. Tak wiec oczy trupa spogladaly – nie widzac – na kazdego, kto wchodzil do sypialni.
– Rozumiem – powiedzial Julio.
– Tak – odezwal sie wstrzasniety Reese.