Mulveck zamrugal oczami, zdumiony. Kropelki potu blyszczaly na jego pobladlym czole, niekoniecznie z powodu czerwcowego upalu.
– Czy pan zartuje? Rozumie pan to… szalenstwo? Zna pan motyw tej zbrodni?
– Ernestina i Rebecca zostaly zamordowane przede wszystkim dlatego, ze zabojcy potrzebny byl ich samochod. Ale potem, gdy spostrzegl, do kogo podobna jest ta mala Klienstad, te druga wyrzucil, ja zas przywiozl tutaj. Miala stanowic memento – wyjasnil Julio.
Mulveck znow przejechal nerwowo dlonia po czuprynie.
– Ale jesli ten psychopata zamierzal zabic pania Leben, to dlaczego po prostu nie zaczail sie na nia? Jesli to ona stanowila jego cel, to po co zostawial… memento?
– Zabojca mial podstawy przypuszczac, ze nie zastanie jej w domu. Moze nawet wczesniej zadzwonil, by sie upewnic – powiedzial Julio.
Pamietal, jak bardzo zdenerwowana byla Rachael Leben, kiedy przesluchiwal ja w kostnicy kilka godzin temu. Wyczul, ze cos ukrywa i ze bardzo sie boi. Byl nawet tego pewien, a obecnie uzyskal jedynie potwierdzenie. Pani Leben zdawala sobie sprawe, ze jej zycie jest w niebezpieczenstwie.
Ale kogo sie bala? Dlaczego nie zwrocila sie o pomoc do policji? Co ukrywala?
Znow trzasnela migawka i blysnal flesz.
Julio ciagnal dalej:
– Zabojca wiedzial, ze nie uda mu sie od razu dostac pani Leben w swoje lapy. Chcial jednak, by zdala sobie sprawe, ze rychlo moze sie go spodziewac. Zabojca, lub zabojcy, zamierzal ja przestraszyc nie na zarty. Wystarczyl jeden rzut oka na mala Klienstad, by wpasc na ten okrutny pomysl.
– Ale dlaczego? – dociekal Mulveck. – Nie rozumiem.
– Rebecca Klienstad wygladala zmyslowo – powiedzial Julio, wskazujac na ukrzyzowana kobiete. – Tak samo wyglada Rachael Leben. Maja bardzo podobne figury.
– Takze wlosy w tym samym kolorze – uzupelnil Reese. – Miedzianym.
– Jak u Tycjana – dodal Julio. – I chociaz ta kobieta nie byla tak ladna jak pani Leben, to jednak wystepuje miedzy nimi zadziwiajace podobienstwo, rowniez jesli chodzi o rysy twarzy.
Fotograf zrobil przerwe na zalozenie nowego filmu. Oficer Mulveck potrzasnal glowa.
– Pozwolcie, ze jakos to wszystko uporzadkuje sobie we lbie. A wiec twierdzicie, ze chodzilo o to, zeby pani Leben – kiedy wroci do domu i zajrzy do sypialni – ujrzala te ukrzyzowana kobiete jako ostrzezenie, iz to ja mial spotkac ten los. Czy tak?
– Mysle, ze o to wlasnie chodzilo – potwierdzil Julio.
– I ja tak sadze – powiedzial Reese.
– Jezus Maria! – wykrzyknal Mulveck. – Wyobrazacie sobie, panowie, jak bardzo, jak gleboko, jak straszliwie trzeba nienawidzic, by pragnac czegos takiego? Kimkolwiek jest zabojca, cisnie sie na usta pytanie: co takiego uczynila mu pani Leben? Jakich ma ona wrogow?
– Bardzo niebezpiecznych – odrzekl Julio. – To wszystko, co wiem. I… jesli nie znajdziemy jej szybko, nie znajdziemy jej zywej.
Znow blysnal flesz. Cialo na scianie zdalo sie poruszyc. Jeszcze raz blysk flesza i trzask migawki. Blysk flesza i trzask migawki.
11
Kiedy pekla opona, Benny nie zwolnil. Przez chwile zmagal sie z kierownica i przejechal jeszcze kilkadziesiat metrow. Autem zarzucilo i zatrzeslo, lecz mimo defektu poddawalo sie woli prowadzacego.
Z tylu nie pojawily sie juz zadne swiatla reflektorow. Z ulicy, dwie przecznice za nimi, z ktorej dopiero co wyskoczyli, nie wylonil sie na razie scigajacy ich cadillac. Ale w kazdej chwili mogl.
Ben rozgladal sie desperacko w prawo i w lewo. Rachael zaczela sie zastanawiac, jakiej to znowu mysiej dziury szuka jej przyjaciel. Wreszcie znalazl: parterowy dom, ktorego sciany mialy chropowata fakture, jakby pod betonem znajdowaly sie kawalki zwiru, odgrodzony od sasiadow taka sama sciana wysokosci prawie dwoch metrow. Na otaczajacym go terenie o powierzchni nie wiekszej niz cwierc hektara roslo wiele drzew i krzewow, ktore najwyrazniej od dawna potrzebowaly troskliwej reki ogrodnika, oraz bujna, nie koszona trawa. Ustawiona przed frontowym wejsciem tablica informowala: DO SPRZEDANIA.
– Eureka! – wykrzyknal Benny.
Skrecil na podjazd, przecial na skos trawnik i przejechal wzdluz sciany na tyl domu. Tam zaparkowal samochod w wybetonowanym patio, pod rozlozysta sekwoja. Zgasil swiatla i wylaczyl silnik.
Spadla na nich ciemnosc.
Rozgrzana pokrywa silnika, stygnac, wydawala ciche pykniecia.
Poniewaz dom byl nie zamieszkany, nikt nie wyszedl sprawdzic, co sie dzieje. Nie wszczeli rowniez alarmu sasiedzi, odgrodzeni od posesji z jednej strony sciana, a z drugiej – drzewami.
– Daj mi swoj rewolwer – powiedzial Benny.
Rachael wychylila sie z tylnego siedzenia i podala mu bron. Sarah Kiel patrzyla na nich i wciaz drzala, ciagle jeszcze sie czegos bala, ale nie byla juz w odretwieniu. Wygladalo na to, ze brawurowa ucieczka przed cadillakiem oderwala ja od strasznych wspomnien zaprzatajacych jej umysl.
Benny otworzyl drzwiczki i zaczal wysiadac.
– Dokad idziesz? – spytala Rachael.
– Chce sie upewnic, czy pojada dalej i nie wroca. Potem musze znalezc nowy samochod.
– Mozemy przeciez zmienic kolo…
– Nie. Te bryke zbyt latwo wysledzic. Potrzebny nam zwyczajny samochod.
– Ale skad go wezmiesz?
– Ukradne – powiedzial Ben. – Siedz tu spokojnie, a ja postaram sie wrocic jak najszybciej.
Zamknal delikatnie drzwiczki i pedem pognal wzdluz sciany w kierunku ulicy. Skrecil za wegiel i zniknal.
Kiedy tak przemykal, kulac sie i zerkajac na boki, uslyszal w oddali chor wyjacych syren. To zapewne radiowozy i karetki wciaz jeszcze zjezdzajace do miejsca na Palm Canyon Drive, gdzie ostrzelani z broni maszynowej policjanci stracili panowanie nad swym wozem i wjechali w witryne sklepowa.
Dotarlszy do frontowej sciany domu, Ben zauwazyl nadjezdzajacego cadillaca. Dal wiec nura w zapuszczona rabate i ostroznie rozchylil galazki bujnych oleandrow. Z glowa ukryta pomiedzy rozowymi kwiatami i trujacymi jagodami obserwowal z wolna posuwajacy sie pojazd. Siedzialo w nim trzech mezczyzn. Jednego widzial nawet calkiem wyraznie – tego na przednim siedzeniu. Mial lagodne rysy, cofnieta linie wlosow, wasy i drobne usta.
Oczywiscie, wypatrywali czerwonego mercedesa i na pewno byli wystarczajaco inteligentni, by uwzglednic i taka mozliwosc, ze Ben zjechal gdzies na bok, ukryl sie w jakims zakamarku i czeka, az przejada. Modlil sie, by na nie strzyzonym trawniku, ktory przecial w drodze na tyly domu, nie zostaly odciski kol. Liczyl na to, ze gesta i elastyczna trawa, w dodatku – z powodu nieregularnego podlewania – upstrzona zoltobrazowymi plamami, skutecznie zamaskuje slady opon. Ale przeciez mezczyzni w cadillacu mogli byc wytrawnymi lowcami, zdolnymi wytropic najmniejszy trop pozostawiony przez zwierzyne.
Ben czul sie dziwnie, kiedy tak kucal wsrod oleandrow, ubrany w spodnie od garnituru, kamizelke, biala koszule i krawat, teraz juz nieco przekrzywiony. Co wiecej, uswiadomil sobie cala beznadziejnosc sytuacji. Bal sie, ze nie sprosta wyzwaniu, ktore mialo nadejsc. Zbyt dlugo pracowal juz jako posrednik. W tym czasie stracil forme, im dluzej trwala ucieczka, tym bardziej byl zmeczony. Mial trzydziesci siedem lat i ostatni raz uczestniczyl w czyms takim jako dwudziestojednoletni chlopak. Teraz wydawalo mu sie to tak odlegle jak mroki paleolitu, choc nadal byl sprawny fizycznie, to jednak odczuwal juz swoj wiek. Oczywiscie, Rachael zachwycala sie sposobem w jaki zalatwil czlowieka nazwiskiem Vincent Baresco. Rowniez jego wyczyny samochodowe musialy wywrzec na niej wrazenie. Benny jednakze wiedzial, ze nie jest juz tak szybki jak przed laty, a ci ludzie w cadillacu, jego bezimienni wrogowie, sa smiertelnie niebezpieczni.
Bal sie.
Zastrzelili tamtych gliniarzy z latwoscia, z jaka zgniata sie nieznosne muchy. Boze!