Eric zakipial z wscieklosci.
– Ty stara, glupia dziwko! Zaraz jak mnie opuscilas, chcialem cie dopasc i zatluc na smierc. Powinienem byl to zrobic. Zaluje, ze tego nie uczynilem. Myslalem jednak, ze przyczolgasz sie do mnie z powrotem. Dlatego ci nic nie zrobilem. A powinienem byl. Powinienem byl zatluc cie na smierc.
Rachael byla zaszokowana wybuchem jego nienawisci. Eric podniosl reke, jak gdyby chcial ja uderzyc. Cofnela sie przed spodziewanym ciosem, ale on opanowal sie, odwrocil gwaltownie i odszedl szybkim krokiem.
Rachael, patrzac na niego, nagle zrozumiala, ze chorobliwe dazenie jej meza do dominowania nad wszystkimi stanowilo potrzebe duzo silniejsza, niz jej sie wydawalo. Pozbawiajac go wladzy nad soba, odwracajac sie tylem tak do niego, jak i do jego pieniedzy, nie tylko zrownywala go z soba, ale rowniez – w jego oczach – ranila jego meska dume. To wlasnie o to musialo teraz chodzic, bo przeciez nic innego nie wyjasnia jego szalonej nienawisci oraz trudnego do pohamowania pragnienia, by zadac jej fizyczny bol.
Z biegiem lat coraz bardziej go nie lubila, jesli nie nienawidzila. Troche sie go rowniez bala. Ale az do obecnej chwili nie zdawala sobie w pelni sprawy z tego, jak bardzo on jej nie cierpi. Dopiero teraz uswiadomila sobie, ze ten czlowiek byl naprawde niebezpieczny. Choc wciaz oslepialy ja zlociste promienie slonca i zmuszaly do mruzenia oczu, choc przypiekaly jej skore, poczula nagle, ze przeszywa ja zimny dreszcz. Wywolala go mysl, iz madrze postapila, rzucajac Erica w odpowiednim czasie, bo dzieki temu uniknela zapewne ciezszych obrazen niz siniaki, ktore jego palce niewatpliwie pozostawia na jej ramieniu.
Odetchnela z ulga, widzac, jak Eric schodzi z chodnika na jezdnie. Chwile pozniej uczucie ulgi przerodzilo sie w przerazenie.
Mezczyzna szedl w strone swego mercedesa, zaparkowanego po przeciwleglej stronie alei. Byl zapewne oslepiony wsciekloscia, a moze jego wzrok porazilo jaskrawe swiatlo czerwcowego slonca, odbijajace sie we wszystkich blyszczacych powierzchniach. Gnal przez Main Street, nie ogladajac sie na boki. Pokonal prowadzace w kierunku poludniowym pasy ruchu, po ktorych nie poruszal sie w tej chwili zaden samochod, i przeszedl na druga polowe jezdni, ktora – z predkoscia ponad szescdziesieciu kilometrow na godzine – nadjezdzala ciezarowka miejskiego przedsiebiorstwa oczyszczania.
Rachael krzyknela, by go ostrzec, ale bylo juz za pozno.
Kierowca wcisnal hamulec do oporu, ale pisk opon zablokowanych kol smieciarki rozlegl sie prawie jednoczesnie z przerazajacym odglosem uderzenia.
Eric – wyrzucony w powietrze – przelecial ponownie nad pasami prowadzacymi w kierunku poludniowym, jak gdyby uniosl go podmuch fali uderzeniowej powstajacej podczas wybuchu bomby, po czym – koziolkujac jeszcze kilka metrow – spadl na chodnik. Z poczatku cialo jego bylo sztywne, potem jednak sflaczalo niczym szmaciana lalka i znieruchomialo twarza ku ziemi.
Zolty subaru zahamowal z przerazliwym piskiem opon i monotonnym wyciem klaksonu i zatrzymal sie metr przed cialem Erica. Jadacy za nim chevrolet, nie zachowawszy bezpiecznej odleglosci, uderzyl w tyl samochodu i popchnal go w strone zwlok.
Rachael pierwsza dobiegla do Erica. Z sercem bijacym jak mlot, wolajac go po imieniu, rzucila sie na kolana i instynktownie dotknela reka jego szyi, by zbadac tetno. Skora mezczyzny byla mokra od krwi i jej palce slizgaly sie po gladkim ciele, gdy desperacko szukala pulsujacej arterii.
Nagle zauwazyla straszliwe wgniecenie, ktore zdeformowalo jego czaszke. Rana zaczynala sie nad rozerwanym prawym uchem i biegla wzdluz skroni az do krawedzi bladego czola. Glowa Erica byla tak odwrocona, ze Rachael mogla dostrzec jedno oko, ktore w szoku otwarlo sie szeroko i tak pozostalo, choc bylo juz slepe. Z pewnoscia kawalki peknietej czaszki musialy dostac sie gleboko do mozgu. Smierc byla natychmiastowa.
Kobieta wstala szybko, ale nogi ugiely sie pod nia i poczula mdlosci. Zakrecilo jej sie w glowie i bylaby upadla, gdyby kierowca smieciarki nie zlapal jej i nie podtrzymal. Nastepnie podprowadzil ja do subaru, by mogla oprzec sie o samochod.
– Nic juz nie moglem zrobic – powiedzial z zalem.
– Wiem – odpowiedziala Rachael.
– Nic a nic. Wybiegl mi prosto pod maske. Nawet nie spojrzal, czy droga wolna. Nie moglem nic zrobic.
Z poczatku kobieta miala trudnosci z oddychaniem. Potem zauwazyla, ze nieswiadomie wyciera zakrwawiona reke o sukienke. To wlasnie widok tej wilgotnej, rdzawoczerwonej plamy na pastelowym blekicie bawelnianej tkaniny sprawil, ze jej oddech stal sie szybki, zbyt szybki, i do krwi dostala sie nadmierna ilosc tlenu. Rachael ciezko oparla sie o subaru, zamknela oczy, objela sie ramionami i zacisnela zeby. Zawziela sie, by nie zemdlec. Starala sie oddychac bardzo plytko i przetrzymywac powietrze w plucach mozliwie jak najdluzej. Juz sama zmiana rytmu podzialala na nia kojaco.
Ruch uliczny zostal zahamowany i Rachael slyszala wokol siebie glosy kierowcow, ktorzy wysiadali z unieruchomionych w korku samochodow. Niektorzy pytali ja, czy dobrze sie czuje, a wtedy ona kiwala potakujaco glowa, inni dopytywali sie, czy nie wezwac lekarza, a wowczas krecila nia w bezglosnym „nie”.
Nawet jesli kochala kiedys Erica, to sam spowodowal, ze jej milosc obrocila sie w pyl. Wiele wody uplynelo od czasu, kiedy go jeszcze troche lubila. A tuz przed smiercia wyzwolil w niej przerazajaca nienawisc w najczystszej postaci. Rachael przypuszczala wiec, ze nie powinna byc szczegolnie poruszona wypadkiem, a jednak czula sie do glebi wstrzasnieta. Gdy tak stala, obejmujac sie ramionami i trzesac, uswiadomila sobie, ze jej wnetrze wypelnia zimna pustka, proznia, trudne do zdefiniowania uczucie jakiejs straty. Tak, nie bylo to uczucie smutku, lecz po prostu straty…
Uslyszala syreny wyjace gdzies w oddali. Stopniowo odzyskiwala kontrole nad swym oddechem.
Drgawki staly sie mniej gwaltowne, ale nie ustapily jeszcze calkowicie. Syreny rozlegly sie blizej i glosniej.
Otworzyla oczy. Jaskrawe czerwcowe swiatlo sloneczne nie wydawalo jej sie juz ani czyste, ani swieze. Smierc polozyla swoj cien na tym dniu. Zolte promienie poranka nabraly teraz gorzkiego odcienia, ktory bardziej kojarzyl jej sie z siarka niz z miodem. Po przeciwnym pasie ruchu nadjezdzaly, migajac czerwonymi swiatlami, dwa pojazdy – policyjny radiowoz i karetka reanimacyjna. Syreny przestaly wyc.
– Rachael?
Odwrocila sie i zobaczyla Herberta Tulemana, prywatnego adwokata Erica, z ktorym widziala sie dziesiec minut temu. Zawsze lubila Herba i on rowniez darzyl ja sympatia. Byl to dobroduszny, starszy pan o krzaczastych brwiach, ktore polaczyly sie wlasnie na czole.
– Jeden z moich wspolpracownikow… wracal wlasnie do biura… i zobaczyl, co sie stalo – powiedzial Herbert. – Szybko powiadomil mnie o wszystkim. Moj Boze.
– Tak – odparla tepo.
– Moj Boze, Rachael.
– Tak.
– To… to… nie miesci sie w glowie.
– Tak.
– Ale…
– Tak – powtorzyla Rachael.
Wiedziala, o czym myslal Herbert. W ciagu minionej godziny tlumaczyla im, iz nie bedzie ubiegac sie o wieksza czesc majatku Erica, lecz zadowoli sie suma, ktora w stosunku do tego, co jej sie nalezalo, stanowila nedzny ochlap. Teraz, z racji tego, ze Eric nie mial rodziny ani dzieci z pierwszego malzenstwa, cale trzydziesci milionow plus nie oszacowany jeszcze kapital w postaci przedsiebiorstwa automatycznie przejdzie na jej wylaczna wlasnosc.
2
Suche, gorace powietrze wypelnione bylo trzaskami policyjnych krotkofalowek, bezbarwnymi glosami dyspozytorow i zalog radiowozow oraz zapachem mieknacego na sloncu asfaltu.