niego, ze ona go po prostu uwodzi. Delikatnie, subtelnie, pozostawiajac mu duzo swobody.
Zdal sobie sprawe, ze mysli o dawnych czasach, kiedy byli swiezo po slubie i spedzali cale godziny, gawedzac i chichoczac na sofie. Zawsze podziwial rozsadek zony i sposob, w jaki pozwalala mu sie czuc silnym, choc przez cale zycie odgrywal role slabeusza, ktory nigdy nie potrafil zostac bohaterem na boisku. Pamietal, jak bardzo pociagala go, zanim do Bakersville przybyla Melissa Avalon ze swoim olsniewajacym usmiechem.
Przed piata podjal juz decyzje. Popelnil blad, osobista pomylke. Mial nadzieje, ze zona nigdy nie bedzie musiala sie dowiedziec, jak bardzo ja zranil. A teraz chcial powrotu dawnego zycia.
Dojezdzali do domu.
Pierwszym niepokojacym sygnalem byl nieznaczny ruch, ktory Steven zauwazyl katem oka. Po chwili tylna szyba eksplodowala gradem szkla.
– O Boze – krzyknela Abigail.
– Schyl sie! – rozkazal Steven.
Instynktownie wcisnal gaz do dechy i zjechal z podjazdu. Samochod staczal sie ze wzgorza, az zatrzymal sie na kepie krzewow. Vander Zanden probowal cofnac. Bez skutku. Probowal przebic sie do przodu. Utkneli na dobre.
Kolejny strzal. Znowu eksplodowalo okienko.
Steven spojrzal na kobiete, ktora od pietnastu lat byla jego zona. Juz wszystko rozumial. Nie bedzie ucieczki. Melissa ostrzegla go.
– Uciekaj, Abigail – powiedzial cicho. – Uciekaj jak najszybciej.
Wysiadl, gotow przyjac to, co zgotowal mu los.
Sandersa znowu ogarnal niepokoj. Szosta trzydziesci. Chryste, jak dlugo kobieta moze porzadkowac jedno podworko? Ci malomiesteczkowi policjanci! Poki dochodzenie jest ekscytujace, sprawuja sie swietnie. A gdy zaczyna sie mozolna robota, dyskretnie znikaja.
Pogderal jeszcze troche, spacerujac po malenkim pomieszczeniu na strychu i masujac zesztywnialy kark. Na krotko zameldowal sie Luke Hayes, ale wrocil juz do biura szeryfa. Z rozkazu Sandersa mial odwalac papierkowa robote. Detektyw stanowy nie wiedzial, jakie maja tu metody pracy, ale w dochodzeniu z udzialem policji roznych szczebli albo sporzadza sie raporty na biezaco, albo sledztwo zaczyna sie sypac.
A wlasnie.
Sanders siegnal po list do Rainie ze szkoly w Kalifornii. Skoro policjantka Conner dotad sie nie pojawila, sam musi wziac sprawy w swoje rece.
Otworzyl plaska koperte.
– O cholera – zaklal trzydziesci sekund pozniej. – O cholera!
Po chwili w kacie pokoju zastukal policyjny faks. Nadeszly pierwsze doniesienia o strzalach.
33
Witaj, Richardzie. Rainie stala na werandzie w zapadajacym zmierzchu. Bylo pozno, dochodzila osma. W drodze powrotnej z poprawczaka zatrzymala sie, zeby przegryzc jakas kanapke i pomyslec. Nie najadla sie specjalnie, ale za to rozjasnilo jej sie w glowie. Skad mroczna postac mezczyzny na jej werandzie? Dlaczego jakis nieznajomy opowiadal o jej matce w barze w Seaside? Skad strzelba na jej sofie? Bo w ktoryms momencie zaczelo chodzic wlasnie o nia.
Zabojca nie rozplynie sie w powietrzu. Quincy mial racje. Ten szaleniec jeszcze nie skonczyl.
Rainie zaparkowala samochod na poczatku podjazdu. Juz wiedziala, kogo szuka. Kiedy Danny w koncu wyszeptal jego nazwisko, wcale sie nie zdziwila.
Ostroznie przeszla lasem na tyly swojego domu. Bylo tak, jak sie spodziewala. Mann siedzial spokojnie na werandzie, tulac do siebie strzelbe jej matki.
Weszla po schodkach i wymierzyla w jego piers z pistoletu.
– Witaj, Lorraine – odezwal sie uprzejmie. – Mam nadzieje, ze nie masz nic przeciwko mojej wizycie, ale zmeczyly mnie juz te podchody.
– Swietnie. Wstan, to cie zastrzele.
– Lorraine – rzucil jej zirytowane spojrzenie. – Niczego sie nie nauczylas czternascie lat temu?
– Owszem – odparla szczerze. – Zeby nie czekac tak dlugo. I przyznac sie od razu… to lepsze dla zdrowia.
Richard Mann usmiechal sie do niej czarujaco. Mial na sobie czarne dzinsy i czarny golf, przez co jego sylwetka rozmywala sie troche w zapadajacym zmierzchu. Brazowe wlosy ufarbowal na blond, podobnie jak brwi i rzesy. Efekt byl zdumiewajacy – z mlodego konserwatysty zamienil sie w gwiazde rocka. Rainie rozumiala, co to znaczy. Richard nie zamierzal dalej odgrywac roli psychologa szkolnego w Bakersville. Tutaj zostala mu jeszcze tylko jedna sprawa do zalatwienia.
– Zagladalem pod werande – powiedzial. – Czemu go przenioslas?
– Mialam swoje powody.
– Odwiedzilas dzisiaj Danny’ego, prawda? Teraz juz na pewno wiesz, ze mozesz mi sie zwierzyc. Wlasciwie jestem chyba jedyna osoba w tym miescie, ktora potrafi cie naprawde zrozumiec.
– Jestes obrzydliwym, nienormalnym draniem, Richardzie. A ja jestem glina. Niczego nie rozumiesz.
Rozesmial sie, autentycznie rozbawiony.
– Naprawde w to wierzysz, Rainie? Sprytnie. Co jeszcze sobie wmowiles, zeby moc dalej zyc? Bardzo mnie to ciekawi. Prawie tak bardzo jak ta sprawa z piwem. Obserwuje cie od wielu miesiecy i musze sie dowiedziec. Kiedy wylewasz piwo przez porecz werandy, co wtedy mowisz?
– Nie twoja sprawa.
– Znowu rozczarowanie. Poczatkowo wiazalem z toba wielkie nadzieje, ale zrobilas sie nieznosna i nudna. Nie jestem pewien, czy jeszcze cie lubie.
– Pewnie przez te bron – powiedziala zimno. – Wstawaj i rece do gory. Zobaczymy, czy to ci poprawi humor.
Usmiechnal sie.
– Nie, dziekuje. Tutaj mi calkiem wygodnie. Jestem dobry w tym, co robie. Musisz to przyznac. Dobry psycholog szkolny powinien umiec zainspirowac mlodziez. Rany, ale mi sie udalo. Szkoda, ze nie widzialas twarzy Melissy przed smiercia. Naprawde nie miala pojecia, co sie dzieje.
– Po to tutaj przyszedles? Zeby sie przechwalac?
– Wiesz, po co przyszedlem.
– Mna trudniej manipulowac niz trzynastoletnim chlopcem – powiedziala ostro Rainie.
Richard podniosl sie raptownie z miejsca.
– Nie. Nawet latwiej. Zrobil krok do przodu.
– Stoj, bo cie zabije.
Odrzucil strzelbe.
– Alez Lorraine, jestem nieuzbrojony.
– Nie mow do mnie Lorraine!
Zrobil kolejny krok.
– Oczywiscie, ze tego chcesz. Zabijanie wchodzi w krew. Pierwszy raz jest trudny, potem idzie juz duzo latwiej. Czytalem, ze w mozgu wydzielaja sie wtedy jakies substancje. Zadna uzywka temu nie dorowna. Wierz mi, wiem cos o tym.
– Ani kroku dalej!
– Daj spokoj, Lorraine. Po prostu pociagnij za spust. Rozmawialas z Dannym. Znasz to przyjemne uczucie. Nienawidzisz mnie. Nienawidzisz, bo manipulowalem twoim pupilkiem. Nienawidzisz, bo pomoglem mu zabic te dziewczynki. Nienawidzisz, bo przywrocilem przeszlosc twoim snom. Tak, obserwowalem cie, kiedy spalas. Wiem, ze wszystko wrocilo. Wiec pociagnij za spust, Lorraine. Zrob to jeszcze ten jeden slodki, upajajacy raz. Pamietasz