sie na stale, nudzilam sie w jego towarzystwie; poza tym jego dziwactwa i ponura powaga wprawialy mnie w zaklopotanie, tak ze chociaz szczerze mu wspolczulam, nie moglam powstrzymac westchnienia ulgi, kiedy sie z nim rozstawalam. I dlatego robilam, co moglam, zeby spotykac sie z nim jak najrzadziej, nie czesciej niz raz w tygodniu. I te rzadkie widzenia z pewnoscia podsycaly jeszcze jego namietnosc; moze gdybym sie zgodzila zamieszkac u niego, co zawsze mi proponowal, przywyklby powoli do mojej stalej obecnosci i na koniec zobaczylby mnie taka, jaka bylam, zobaczylby biedna dziewczyne, jakich spotyka sie tysiace. Dal mi numer swojego prywatnego telefonu w ministerstwie. Byl to tajny telefon, ktory znal tylko naczelny komisarz, minister i jeszcze kilku wysokich urzednikow.

Kiedy telefonowalam, natychmiast sie zglaszal, ale skoro tylko uslyszal, ze to ja, zaczynal sie jakac, jego spokojny, dzwieczny glos zalamywal sie. Zachowywal sie w stosunku do mnie tak niesmialo i unizenie, jak gdyby byl moim niewolnikiem. Pamietam, jak raz poglaskalam go z roztargnieniem po policzku, chociaz mnie o to nie prosil. Chwycil mnie za reke i pocalowal ja z uniesieniem. Potem czesto prosil, zebym piescila go dobrowolnie, bez zadnej zachety; ale nikogo nie mozna zmusic do pieszczot.

Jak juz wspomnialam, czesto nie chcialo mi sie wychodzic na ulice i szukac klientow, wiec zostawalam w domu. Nie mialam ochoty przesiadywac z matka, bo chociaz istnialo miedzy nami milczace porozumienie, ze nigdy nie bedziemy mowily o moim zawodzie, kazda rozmowa konczyla sie aluzjami i zenujacymi niedomowieniami, tak ze chetniej moze rozmawialabym na ten temat otwarcie i szczerze. Wolalam wiec zamykac sie w swoim pokoju; prosilam matke, zeby mi nie przeszkadzala, i kladlam sie na lozku. Okna pokoju wychodzily na podworze i zaden halas nie dobiegal z zewnatrz. Drzemalam przez chwile, potem wstawalam i krzatalam sie po pokoju, porzadkujac moje rzeczy lub odkurzajac meble. Zajecia te byly dla mnie tylko bodzcem do wprawienia w ruch moich mysli, do stworzenia wokol siebie atmosfery skupionej, odcietej od swiata intymnosci. Coraz glebiej pograzalam sie w rozmyslaniach, az na koniec w ogole przestawalam myslec i wystarczalo mi, ze po prostu zyje, po tylu zmaganiach i ciezkich trudach dnia codziennego.

W tych godzinach samotnosci w pewnej chwili ogarnialo mnie oszolomienie; wydawalo mi sie, ze w chlodnym jasnowidzeniu staje przede mna nagle cale moje zycie i ze widze sama siebie jakby ze wszystkich stron, a rownoczesnie w calej postaci. Wszystko, co kiedykolwiek robilam, rozszczepialo sie, tracac swoje materialne znaczenie i zachowujac tylko pozory zewnetrzne, niedorzeczne i niezrozumiale. Mowilam sobie: „Czesto przyprowadzam tutaj mezczyzne, ktory nie znajac mnie oczekiwal tej nocy… Zwarci w uscisku, walczymy na tym lozku jak dwoje wrogow. Potem on daje mi swistek kolorowego zadrukowanego papieru, nastepnego dnia ja wymieniam ten swistek na jedzenie, ubranie i tym podobne rzeczy…”

Ale potem ogarnia mnie jeszcze glebsze oszolomienie. Mowilam to, zeby ulzyc swojemu sumieniu, ktore surowo osadzalo moja profesje; a owe slowa przedstawialy mi ja jako sume czynnosci pozbawionych glebszego sensu, majacych taka sama wartosc jak ruchy wykonywane w innych zawodach. Potem nagle jakis odglos dolatujacy z ulicy albo skrzypniecie mebla w pokoju budzilo we mnie niedorzeczne, prawie obledne poczucie wlasnej obecnosci. Mowilam sobie: „Jestem tutaj, ale moglabym byc gdzie indziej i moglabym istniec tysiac lat temu, trzy tysiace lat temu… i moglabym byc Murzynka albo staruszka, albo blondynka, albo mala dziewczynka”. Myslalam o tym, ze wylonilam sie z mrocznej nieskonczonosci, ze niedlugo powroce w ciemnosc rownie nieskonczona i ze to moje krotkie przejscie naznaczone bedzie bezsensownymi, przypadkowymi poczynaniami. Rozumialam wtedy, ze moj pesymizm nie wyplywal z tego, co robie, ale z nagiego faktu istnienia, ktore nie bylo ani zle, ani dobre, tylko bolesne i bezsensowne.

W owych chwilach oszolomienia czasami skora cierpla mi ze strachu; drzalam cala, czulam, jak jeza mi sie wlosy i mrowki kraza u ich korzonkow; mialam wrazenie, ze wala sie sciany mojego domu, miasto i caly swiat, a ja zawisam w bezdennej czarnej otchlani; i wisze tak w swojej sukience, ze swoim imieniem, wspomnieniami i profesja. Dziewczyna imieniem Adriana, zawieszona w nicosci. Wydawalo mi sie, ze owa nicosc jest czyms uroczystym, niepojetym i pelnym grozy i ze najsmutniejszy w tym wszystkim jest fakt, iz ja zjawiam sie w tej nicosci w takim samym stroju i w taki sam sposob jak w kawiarni, gdzie czeka na mnie Gizela. I bynajmniej nie pocieszalo mnie to, ze odruchy i czynnosci innych ludzi sa rownie blahe i nieproporcjonalne do tej otaczajacej ich nicosci. Zdumiewalo mnie tylko, ze oni nie zdaja sobie z tego sprawy albo, jak to bywa, kiedy duzo ludzi odkrywa ten sam fakt, nie mowia o tym czesciej i nie dziela sie swoimi obserwacjami.

W takich momentach padalam na kolana i modlilam sie, powodowana raczej przyzwyczajeniem, ktore pozostalo mi z dziecinstwa, niz swiadoma wola. Ale nie modlilam sie slowami zwyklych pacierzy, ktore wydawaly mi sie zbyt skomplikowane w tym zagmatwanym stanie ducha. Rzucalam sie na kolana z takim impetem, ze potem przez kilka dni bolaly mnie nogi, i modlilam sie po prostu: „Chryste, zmiluj sie nade mna!” I nie byla to modlitwa, ale raczej magiczne zaklecie, majace rozproszyc moj lek i pozwolic mi odnalezc codzienna rzeczywistosc. Po tym gwaltownym okrzyku, w ktory wkladalam wszystkie sily, dlugo kleczalam nieruchomo, kryjac twarz w dloniach. Az wreszcie lapalam sie na tym, ze nie mysle juz o niczym, ze zaczynam odczuwac znudzenie, ze jestem ta sama co zawsze Adriana, ze znajduje sie w swoim pokoju; dotykalam swojego ciala nie dowierzajac prawie, ze nic sie w nim nie zmienilo, po czym wstawalam i kladlam sie do lozka. Czulam sie zupelnie wyczerpana i obolala, jak gdybym stoczyla sie po kamienistym zboczu, i prawie natychmiast zasypialam.

Te stany ducha jednak nie mialy zadnego wplywu na moje codzienne zycie. W dalszym ciagu bylam ta sama Adriana, ktora za pieniadze przyprowadzala do domu mezczyzn, wychodzila z Gizela i rozmawiala o nic nie znaczacych sprawach z matka oraz innymi osobami. Czasami wydawalo mi sie dziwne, ze bedac sama, jestem zupelnie inna niz przy ludziach, a takze ze calkiem inaczej patrze na siebie niz na innych ludzi. Ale nie ludzilam sie, ze tylko ja doznaje uczuc tak gwaltownych i tak rozpaczliwych. Myslalam o tym, ze przezywaja je wszyscy, co dzien, odczuwajac, ze cale ich zycie sprowadza sie w pewnym punkcie do udreki, niepojetej i absurdalnej. Tylko ze i na nich swiadomosc ta nie wywierala zadnego widocznego na zewnatrz wplywu. Wychodzili potem z domu tak jak ja, krecili sie po swiecie odgrywajac szczerze swoja nieszczera role. Mysl ta utwierdzala mnie jeszcze w przekonaniu, ze wszyscy ludzie bez wyjatku godni sa wspolczucia, chocby dlatego, ze zyja.

CZESC DRUGA

Rozdzial 1

Obecnie bylysmy z Gizela czyms wiecej niz przyjaciolkami, bylysmy wspolniczkami. Nigdy co prawda nie moglysmy uzgodnic miejsca naszych spotkan; Gizela lubila nade wszystko luksusowe restauracje i cukiernie, ja natomiast skromne kawiarenki albo po prostu ulice. Z powodu tej roznicy upodoban zawarlysmy uklad, ze kazda z nas ma co drugi dzien prawo wyboru ulubionego miejsca. Pewnego dnia, kiedy zjadlysmy kolacje w lokalu na prozno wyczekujac towarzystwa i wracalysmy juz do domu, zauwazylam, ze jedzie za nami powoli jakies auto. Powiedzialam o tym Gizeli, dodajac, ze moze uda sie nam wreszcie znalezc kompanow. Gizela byla wsciekla tego wieczoru, bo musiala zaplacic za kolacje nic przy tym nie zyskujac, a od pewnego czasu trapily ja klopoty finansowe. — Jedz sobie — mruknela — jesli chcesz… ja ide spac. — Tymczasem auto zblizylo sie do chodnika i jechalo tuz obok nas. Ja szlam od strony jezdni. Zerknelam w bok i zobaczylam, ze w samochodzie siedzi dwoch mezczyzn. Szeptem zapytalam Gizele:

— Wiec co robimy? Jezeli ty nie pojdziesz, nie pojde i ja.

Teraz ona z kolei spojrzala z ukosa na samochod i wydawalo sie, ze waha sie przez chwile, wyraznie zirytowana, po czym powiedziala:

— Nie, ja nie ide… idz sama… Co, boisz sie?

— Nie, ale bez ciebie nie pojde.

Potrzasnela glowa, znowu rzucila okiem na samochod, ktory jechal teraz wolniutenko, i rzekla zrezygnowanym tonem:

— No dobrze… zachowuj sie tak, jak gdyby nigdy nic, idzmy jeszcze kawalek… nie chce tutaj, na Corso.

Przeszlysmy jeszcze z piecdziesiat metrow — auto wolno jechalo za nami — po czym Gizela skrecila w ciemna, waska uliczke; szlysmy po waskim chodniku, wzdluz starego muru oblepionego ogloszeniami.

Вы читаете Rzymianka
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату