ramieniem. Ona odchylila nieco glowe do tylu i powiedziala: — Zaczekaj chwileczke! — Wyjela z torebki chusteczke, starla nia pomadke z warg i pocalowala go w usta. Podczas pocalunku blondyn groteskowo wymachiwal rekami, jak gdyby braklo mu tchu i nie mogl zlapac rownowagi. Odsuneli sie od siebie prawie natychmiast i blondyn z emfaza zapuscil silnik.
— No, to rozumiem… przysiegam, ze od tej chwili nie bedziesz miala powodu uskarzac sie na mnie, bede bardzo powazny, bardzo delikatny i bardzo dystyngowany. Mozecie dac mi po lbie, jezeli sie bede nieodpowiednio zachowywal. — Samochod ruszyl.
W drodze usta mu sie nie zamykaly, smial sie i gestykulowal, z narazeniem naszego zycia odrywajac rece od kierownicy. Natomiast moj sasiad po tej krotkiej interwencji znowu wsunal sie w cien i milczal. Czulam teraz, jak wielka wzbudzil we mnie sympatie i zainteresowanie; kiedy pomysle o tym dzisiaj, z odleglosci czasu, wiem, ze wlasnie w tym momencie zakochalam sie w nim, a w kazdym razie zaczelam laczyc z jego osoba to wszystko, co bylo mi drogie i czego brakowalo mi dotychczas. Bo milosc chce byc przeciez czyms wiecej niz tylko zwyklym zaspokojeniem zmyslow, a ja bylam stale w poszukiwaniu owej chodzacej doskonalosci, ktorej niegdys dopatrywalam sie w Ginie. Zdarzylo mi sie chyba po raz pierwszy, nie tylko od czasu, kiedy zaczelam uprawiac swoja profesje, ale w ogole po raz pierwszy w zyciu, ze spotkalam czlowieka o tego rodzaju manierach i o takim glosie. Co prawda gruby malarz, ktoremu pozowalam na poczatku mojej kariery modelki, przypominal go troche, tylko ze byl bardziej wyniosly i pewny siebie, ale i w nim zreszta bylabym sie zakochala, gdyby tylko tego chcial. Glos i zachowanie mojego sasiada — chociaz w odmienny sposob — wzbudzily we mnie uczucia podobne do tych, ktore przezywalam podczas pierwszej wizyty w willi chlebodawcow Gina. Wtedy zachwycil mnie lad, luksus, czystosc panujace w willi i wydawalo mi sie, ze nie warto zyc, jezeli nie mieszka sie w takim domu; tak samo i teraz glos nieznajomego, jego zachowanie, takie mile i pelne rozsadku, oraz domysly, jakie w zwiazku z tym snuc bylo mozna na temat jego osoby, zupelnie mnie oczarowaly. A zarazem odczuwalam bardzo silny pociag zmyslowy i nie moglam sie wprost doczekac, kiedy nareszcie beda piescily mnie te rece i calowaly te usta. I zdawalam sobie sprawe, choc sama nie wiedzialam, kiedy to sie stalo, ze obudzilo sie we mnie owo powiazanie, silne i niepojete, dawnych marzen z rozkosza przezywanej obecnie chwili, co jest charakterystyczne dla milosci i wskazuje nieuchronnie na jej poczatek. Ale ogarnal mnie takze i strach, zeby on nie spostrzegl moich uczuc i nie wymknal mi sie. Powodowana tym lekiem, wyciagnelam do niego reke, zeby uscisnac ja w swojej dloni, na prozno jednak usilowalam splesc jego palce z moimi, jego dlon pozostala nieruchoma. Zmieszalam sie bardzo, wiedzac, ze powinnam wycofac moja reke, jezeli on nie reaguje na moj uscisk, a zarazem nie chcialam tego zrobic. Po chwili auto gwaltownie wzielo zakret, rzucajac nas o siebie z impetem, i ja, udajac, ze stracilam rownowage, oparlam czolo o jego kolana. On drgnal, ale nie zmienil pozycji. Ped auta sprawial mi przyjemnosc, przymknelam oczy i, tak jak robia psy, wcisnelam glowe miedzy jego dlonie i probowalam przesunac je sobie po policzkach, robiac to, czego oczekiwalam od niego. Widzialam, ze po prostu trace glowe, i dziwilam sie w glebi duszy, ze wystarczylo kilka uprzejmie wypowiedzianych slow, zeby spowodowac owo szalenstwo. Ale on nie chcial dac mi tej pieszczoty, ktorej domagalam sie tak pokornie, i odsunal po chwili swoje rece. Zaraz potem samochod stanal.
Blondyn wyskoczyl na chodnik i z przesadna galanteria pomogl Gizeli wysiasc. Wysiedlismy i my, otworzylam brame i weszlismy do sieni. Po schodach szli przodem blondyn z Gizela. Byl on niski i krepy, ubranie zdawalo sie na nim pekac, chociaz nie byl gruby. Gizela byla wyzsza od niego. W polowie schodow zatrzymal sie i stojac o stopien nizej chwycil Gizele za spodnice i zadarl ja do gory, odslaniajac jej biale uda obcisniete podwiazkami oraz drobne i szczuple posladki.
— Podnosi sie kurtyna — zawolal wybuchajac smiechem. Gizela ograniczyla sie tylko do obciagniecia szybkim ruchem spodnicy. Pomyslalam, ze ten trywialny zart na pewno nie spodobal sie mojemu towarzyszowi i chcialam dac mu do zrozumienia, ze i mnie nie przypadl do smaku.
— Panski przyjaciel jest bardzo wesoly — powiedzialam.
— Tak — odrzekl krotko moj towarzysz.
— Musi miec lekkie zycie.
Weszlismy na palcach do mieszkania i zaprowadzilam ich wprost do mego pokoju. Zamknelam cicho drzwi i przez chwile zaambarasowani stalismy wszyscy na miejscu, a ze pokoj byl maly, wydawalo sie, ze jest w nim po prostu tloczno. Pierwszy odzyskal swobode blondyn, usiadl na lozku i bezceremonialnie zaczal sie rozbierac. Smial sie przy tym i rozprawial bez chwili wytchnienia. Mowil o pokojach hotelowych i o pokojach prywatnych; opowiedzial swoja ostatnia przygode.
— Ona mowi: „Jestem kobieta z towarzystwa i nie chce isc do hotelu”. A ja na to: „Hotele sa pelne pan z towarzystwa”. A ona: „Nie chce podawac swojego nazwiska”. Wiec mowie jej: „Powiem, ze jestes moja zona… dosc tych ceregieli, chodzmy do hotelu”. Przedstawiam ja jako moja zone, idziemy do pokoju, ale kiedy przychodzi co do czego, zaczynaja sie hece… zaluje, ze w ogole przyszla, nie chce, jest przeciez kobieta z towarzystwa… ja trace cierpliwosc i probuje przemoca. Bodajbym nie probowal, bo otwiera okno, grozi, ze rzuci sie na ulice. „No dobrze — powiadam — moja wina, zem cie tutaj przyprowadzil”. Siada na lozku i zaczyna poplakiwac, opowiada jakas nie konczaca sie historie, przesmutna, przewzruszajaca, rozdzierajaca serce, ale gdyby przyszlo mi ja powtorzyc, nie moglbym, bo nie pamietam juz ani slowa. Wiem tylko, ze kiedy skonczyla, bylem tak skruszony, ze malo brakowalo, a bylbym rzucil sie przed nia na kolana, przepraszajac za to, czym nie byla… „Rozumiem — powiedzialem — nic ci nie zrobie, to znaczy polozymy sie do lozka i kazde z nas przespi sie na wlasna reke”. Jak powiedzialem, tak i zrobilem, zasnalem prawie natychmiast; ale budze sie w nocy, patrze, damy ani sladu, znikla… patrze na moje ubranie, wszystko porozrzucane… Siegam po portfel, znikl takze… Dama z towarzystwa! — Wybuchnal niepowstrzymanym i tak zarazliwym smiechem, ze zasmiala sie takze Gizela, a i ja nie moglam powstrzymac sie od smiechu. Zdjal ubranie, koszule, buty, skarpetki i zostal tylko w szarym, obcislym trykotowym kombinezonie, opinajacym go od szyi do kostek. Wygladal w nim jak linoskoczek albo baletmistrz. Te trykoty, noszone zazwyczaj tylko przez mezczyzn w starszym wieku, podkreslaly jeszcze komizm jego figury. W tym momencie zapomnialam o niemilym incydencie w samochodzie i poczulam dla tego chlopca prawie ze sympatie, bo sama bylam wesola i zawsze mialam slabosc do ludzi wesolych. On zaczal krecic sie po calym pokoju, robiac najrozmaitsze zarciki i piruety, niski, przysadzisty, z wypietym torsem, dumny ze swego kombinezonu niczym z munduru, potem wykonal nagly skok od rogu komody do lozka, padajac na Gizele, ktora krzyknela ze zdumienia, i przewrocil ja na wznak, jak gdyby chcial ja objac. Ale w tej samej chwili, tkniety nagla mysla, komicznie podniosl czerwona cyniczna twarz i, w dalszym ciagu pochylony calym cialem nad Gizela, obejrzal sie na nas dwoje, tak jak to robia koty, zanim zabiora sie do jedzenia, i zapytal:
— A wy na co czekacie?
Spojrzalam na mego towarzysza i zapytalam:
— Czy chcesz, zebym sie rozebrala?
Stal przy mnie w plaszczu z postawionym kolnierzem; drgnal caly i odpowiedzial:
— Nie, nie… po nich.
— Chcesz, zebysmy stad poszli?
— Tak.
— Przejedzcie sie autem — zawolal blondyn, nadal zawieszony nad Gizela — klucze zostawilem w samochodzie. — Ale towarzysz moj udal, ze nie doslyszal tej propozycji, i wyszedl z pokoju.
Kiedy znalezlismy sie w przedpokoju, dalam mu znak, zeby zaczekal chwile, i weszlam do jadalni. Matka siedziala przy duzym stole zajeta stawianiem pasjansa. Skoro tylko mnie zobaczyla, natychmiast wstala i przeszla do kuchni, zanim zdazylam cokolwiek powiedziac. Skinelam wiec od progu i zaprosilam mego towarzysza, zeby wszedl.
Zamknelam drzwi i usiadlam na kanapie, stojacej w kacie przy oknie. Chcialam, zeby usiadl obok i popiescil mnie: z innymi bywalo tak zawsze. Ale on nie spojrzal nawet w strone kanapy i z rekami w kieszeniach zaczal spacerowac dokola stolu. Przypuszczalam, ze jest niezadowolony, bo musi czekac, wiec powiedzialam:
— Bardzo mi przykro, ale mam dla siebie tylko jeden pokoj.
Zatrzymal sie przede mna i rzekl z ironiczna mina, ale grzecznie:
— Czy mowilem ci cos na ten temat, ze mi jest potrzebny pokoj?
— Nie, ale myslalam…
Znowu zaczal przechadzac sie po pokoju, ale ja nie moglam sie juz opanowac i wskazujac na kanape zapytalam:
— Czemu nie usiadziesz tu przy mnie?