Zaczal mi sie przygladac, po czym jakby nagle sie zdecydowal i usiadl obok, pytajac:

— Jak ci na imie?

— Adriana.

— A mnie Giacomo — powiedzial i ujal mnie za reke. Jak na niego, bylo to bardzo wiele i znowu pomyslalam, ze musi byc niesmialy. Pozwolilam mu trzymac moja dlon i zeby go zachecic, usmiechnelam sie. A on zapytal:

— A wiec za chwile mamy sie kochac?

— No tak.

— A gdybym nie mial ochoty?

— No to nic by z tego nie bylo — zawolalam wesolo, bo myslalam, ze zartuje.

— W porzadku! — zawolal. — A wiec nie mam ochoty, po prostu nie mam ochoty.

— No dobrze — odpowiedzialam, ale jego odmowa byla dla mnie czyms tak niespodziewanym, ze nie bardzo jeszcze rozumialam, o co chodzi.

— Nie obrazilas sie? Kobieta nie lubi byc wzgardzona.

Zrozumialam wreszcie i nie mogac wykrztusic ani slowa, potrzasnelam przeczaco glowa. A wiec nie chcial mnie! Bylam po prostu zrozpaczona, zbieralo mi sie na placz.

— Wcale sie nie obrazilam — wyjakalam. — Nie chcesz, to trudno… zaczekasz na swego przyjaciela i pojdziecie.

— Sam nie wiem — odrzekl — stracisz przeze mnie ten wieczor, ktos inny dalby ci zarobic.

Pomyslalam, ze moze ma ochote, ale go na to nie stac i powiedzialam pelna nadziei:

— Jezeli nie masz pieniedzy, to nic nie szkodzi… Zaplacisz mi nastepnym razem.

— Dobra z ciebie dziewczyna — odpowiedzial — ale ja mam pieniadze… i wiesz, co zrobimy? Zaplace ci i tak, zebys nie stracila tego wieczoru. — Wsunal reke do kieszeni marynarki, wyciagnal zwitek banknotow, ktore widocznie mial juz przygotowane, podszedl do stolu i polozyl je tam ruchem niezgrabnym, ale zarazem dziwnie eleganckim i pogardliwym.

— Nie, nie — zaprotestowalam — po co… nie mowmy nawet o tym!

Ale powiedzialam to dosc miekko, bo w gruncie rzeczy nie bylam niezadowolona z otrzymania tych pieniedzy: badz co badz stanowily one jakas wiez miedzy nami i zaciagajac dlug moglam miec nadzieje, ze kiedys go splace. On wytlumaczyl sobie moj niesmialy protest jako zgode, i tak tez bylo w istocie, pieniadze pozostaly na stole. Wrocil i znowu usiadl przy mnie na kanapie. Z uczuciem, ze postepuje niezrecznie i glupio, wzielam go za reke. Patrzylismy na siebie przez chwile, po czym on scisnal nagle mocno swoimi dlugimi, szczuplymi palcami moj najmniejszy palec.

— Aj — zawolalam nieco zniecierpliwiona. — Co sie z toba dzieje?

Przepraszam — powiedzial i mial tak zazenowany wyraz twarzy, ze natychmiast pozalowalam swojego tonu i dodalam: — Bardzo mnie to zabolalo, wiesz?

— Przepraszam — powtorzyl i, wyraznie zdenerwowany, zaczal znowu spacerowac po pokoju. Po chwili stanal przede mna i powiedzial: — Moze wyjdziemy na chwile?… Znudzilo mi sie juz to czekanie.

— A dokad chcialbys isc?

— Sam nie wiem… Moze przejedziemy sie samochodem?

Stanely mi w pamieci moje wycieczki samochodowe z Ginem i odpowiedzialam szybko:

— Nie, nie, samochodem nie!

— Moglibysmy pojsc do kawiarni… Czy sa tu blisko jakies kawiarnie?

— Bardzo blisko, nie… ale zaraz za Porta jest jeden taki lokal…

— No to chodzmy tam!

Wstalam i wyszlismy z jadalni. Poprzedniego dnia padal ulewny deszcz i na bruku rozlewaly sie szerokie czarne kaluze, w ktorych odbijalo sie swiatlo z rzadka rozstawionych latarni. Nad murami widnialo niebo pogodne, ale ksiezyca nie bylo, a nieliczne gwiazdy przeswiecaly przez mgle. Co chwila niewidoczne tramwaje przejezdzaly za murami, krzesajac na drutach oslepiajace, ginace w mgnieniu oka iskry, ktore oswietlaly na chwile niebo, wyszczerbione wiezyczki i obrosniety bujna zielenia mur. Kiedy znalezlismy sie na ulicy, pomyslalam, ze juz od miesiecy nie bylam w okolicach lunaparku. Skrecalam zawsze w prawo i szlam na plac, gdzie czekal na mnie Gino. Nie bylam tam od czasu, kiedy jeszcze odbywalam spacery z matka, z ktora chodzilysmy zawsze aleja pod murami, zeby popatrzec na iluminacje i posluchac muzyki, ale tylko zza ogrodzenia, bo na wejscie nie mialysmy pieniedzy. Po tej stronie stala takze willa z wiezyczka, przed ktora zatrzymywalam sie dawniej, zeby popatrzec przez okna na rodzine zgromadzona przy stole; ta willa, ktora po raz pierwszy nasunela mi marzenia o zamazpojsciu, o rodzinnym domu, o normalnym zyciu. Ogarnelo mnie nagle pragnienie, zeby opowiedziec mojemu towarzyszowi o owych czasach, o moich dziewczecych latach, o moich pragnieniach i musze przyznac, ze sklanialo mnie do tego nie tylko uczucie, ale i wyrachowanie. Chcialam, zeby nie sadzil po pozorach, zeby zobaczyl mnie w innym, lepszym swietle, ktore uwazalam zreszta za bardziej odpowiadajace prawdzie. Ludzie zapraszajac znamienitych gosci ubieraja sie odswietnie, przyjmuja ich w najladniejszych pokojach; to, czym bylam i o czym marzylam, to byly wlasnie moje odswietne sukienki i goscinne pokoje; i liczylam na te wspomnienia, ze choc tak skromne i naiwne, zmienia jego nastroj i zbliza go do mnie.

— W tej czesci ulicy prawie nie spotyka sie przechodniow — mowilam idac — ale w lecie wszyscy mieszkancy tej dzielnicy tutaj spaceruja… Ja takze tu spacerowalam… dawno, dawno temu i dopiero teraz, z toba, znowu tutaj wrocilam.

Wzial mnie pod ramie, aby pomoc mi wymijac kaluze.

— Z kim chodzilas na spacer? — zapytal.

— Z mama.

Zasmial sie tak szyderczo, ze az sie zdziwilam.

— Z mama — powtorzyl akcentujac pierwsze m — z mama… wszedzie z mama… z mama… A co powie mama? Co zrobi mama?… Mama, mama!

Pomyslalam, ze widocznie z jakiegos powodu ma zal do swojej matki, i spytalam:

— Czy twoja matka wyrzadzila ci jakas krzywde?

— Nie wyrzadzila mi zadnej krzywdy — odpowiedzial — matki nigdy nie wyrzadzaja krzywdy… A ty kochasz swoja matke?

— Oczywiscie, dlaczego o to pytasz?

— Nic, nic — odrzekl pospiesznie — nie zwracaj na mnie uwagi… mow dalej… A wiec spacerowalas z matka…

Powiedzial to tonem nie zachecajacym i nie wzbudzajacym zaufania, pomimo to, powodowana czesciowo sympatia, a czesciowo wyrachowaniem, ciagnelam dalej zwierzenia.

— Tak, razem chodzilysmy na przechadzki, przede wszystkim w lecie, bo w naszym mieszkaniu latem trudno oddychac… a nawet… spojrz, widzisz te wille?

Zatrzymal sie i popatrzyl. Ale wszystkie okna w willi byly zamkniete, robila wrazenie nie zamieszkanej. Wcisnieta miedzy dwa kolejowe bloki, wydala mi sie teraz mniejsza niz dawniej, brzydka i ponura.

— No i co tu bylo, w tej willi?

W tej chwili wstydzilam sie prawie tego, co mialam powiedziec. Ciagnelam dalej z wysilkiem:

— Przechodzilam co wieczor kolo tej willi, wszystkie okna byly pootwierane, bo jak ci juz mowilam, to bylo w lecie i widzialam cala rodzine, ktora o tej porze zasiadala do kolacji… — Przerwalam i zamilklam nagle, zmieszana.

— No i co?

— Ciebie te rzeczy nie interesuja — odpowiedzialam i wydalo mi sie, ze to moje zazenowanie jest zarazem i szczere, i udane.

— Dlaczego?… Wszystko mnie interesuje.

— No wiec — dokonczylam pospiesznie — wbilam sobie do glowy, ze przyjdzie dzien, kiedy i ja bede miala taka wille i bede robila to samo co ta rodzina.

— Ach, rozumiem — odpowiedzial — taki sobie domeczek… Nie mialas wielkich wymagan!

— W porownaniu z naszym mieszkaniem… — powiedzialam — zreszta wcale nie jest taka brzydka, a poza tym wiadomo, ze w tym wieku marzy sie o roznych rzeczach.

Pociagnal mnie za ramie w kierunku willi.

— Choc, zobaczymy, czy mieszka tam jeszcze ta rodzina.

Вы читаете Rzymianka
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату