— Co ty robisz? — zawolalam opierajac sie. — Na pewno tam mieszkaja.

— No to swietnie, sprawdzimy!

Bylismy tuz kolo willi. Ogrod, gesto zarosniety i zaniedbany, byl ciemny, ciemne byly i okna, i wiezyczka. Podszedl do furtki i powiedzial:

— Jest takze skrzynka listowa. Zadzwonimy i przekonamy sie, czy ktos tam jest, ale twoj domeczek wyglada na opuszczony.

— Alez daj spokoj — rzeklam smiejac sie — zostaw, coz to za pomysly!

— Sprobujemy. — Podniosl reke i nacisnal dzwonek. Ogarnela mnie chec ucieczki, balam sie, ze ktos sie pokaze. — Chodzmy, chodzmy — blagalam — zaraz ktos nadejdzie i ladnie bedziemy wygladali!

— Co powie na to mama? — powtorzyl jak refren i pozwolil odciagnac sie od furtki. — Co zrobi mama?

— Musisz miec jakas uraze do swojej matki — powiedzialam idac szybkim krokiem przed siebie.

A oto i lunapark. Pamietalam, ze bedac tutaj ostatnim razem widzialam tlumy ludzi, festony zarowek, kioski oswietlone lampami gazowymi, udekorowane pawilony, a dokola rozbrzmiewal gwar i dzwieki muzyki. Doznalam pewnego rozczarowania, ze z tego wszystkiego nie pozostalo ani sladu. Plot lunaparku zdawal sie ogradzac nie teren rozrywkowy, ale raczej sklad materialow budowlanych, ciemny i opustoszaly. Nad palikami ogrodzenia wznosil sie luk „Diabelskiego Mlyna” z zawieszonymi na nim wagonikami, przypominajacymi pekate owady, nagle sparalizowane w locie. Spiczaste dachy nie oswietlonych pawilonow robily senne wrazenie. Wszystko zdawalo sie martwe, co zreszta bylo calkiem naturalne w zimowym sezonie. Plac przed lunaparkiem swiecil pustka i widac bylo na nim liczne kaluze; jedyna latarnia slabo go oswietlala.

— Tu w lecie czynny jest lunapark — powiedzialam — zawsze sa tlumy. Ale zima jest zamkniety. Dokad chcesz isc?

— Do tej kawiarni, czy nie?

— To jest raczej gospoda.

— No to idziemy do gospody!

Przeszlismy pod brama w murach; na wprost, w dlugim szeregu niewielkich domow, widnialy oswietlone drzwi lokalu. Dopiero kiedy weszlismy do srodka, uswiadomilam sobie, ze jest to ta sama gospoda, gdzie jedlismy kolacje razem z matka i Ginem i gdzie Gino osadzil na miejscu bezczelnego pijaka. Przy stolikach siedzialo tylko pare osob; wszyscy mieli rozlozone przed soba na gazetach przyniesione z domu zapasy i zajadali je popijajac winem podanym przez oberzyste. Bylo tu chlodniej niz na dworze, w powietrzu unosil sie zapach deszczu, wina i trocin, czulo sie, ze piecyki sa wygaszone. Usiedlismy w kaciku i Giacomo zamowil litr wina.

— Kto wypije caly litr? — zapytalam.

— A dlaczego? Ty nie pijesz?

— Pije bardzo malo.

Napelnil swoj kieliszek po brzegi i wychylil go duszkiem, ale z wysilkiem i bez przyjemnosci. Potwierdzilo to moje poprzednie spostrzezenie, ze robil wszystko czysto zewnetrznie, kierujac sie wysilkiem woli i nie biorac w tym zadnego udzialu, jak gdyby odgrywal role. Siedzielismy przez chwile w milczeniu, on wpatrywal sie we mnie tymi blyszczacymi, przenikliwymi oczyma, a ja rozgladalam sie dokola. Wspomnienie owego dalekiego wieczoru, spedzonego w tej gospodzie z Ginem i matka, ciagle wracalo i sama nie wiedzialam, czy budzi ono we mnie zal, czy niechec. Czulam sie wowczas bardzo szczesliwa, to prawda, ale byly to tylko zludzenia! Stwierdzilam na koniec w glebi ducha, ze wygladalo to tak, jak gdyby ktos otworzyl od dawna zamkniety kufer i zamiast pieknych rzeczy, ktore spodziewal sie tam znalezc, zobaczyl tylko kilka zakurzonych, zjedzonych przez mole lachmanow. Wszystko bylo skonczone; nie tylko moja milosc dla Gina, ale i moje dziewczece lata i ich zawiedzione pragnienia. Zaczelam mowic, co mi slina na jezyk przyniosla:

— Ten twoj przyjaciel wydal mi sie z poczatku antypatyczny, ale potem prawie go polubilam… jest taki wesoly. Odpowiedzial mi opryskliwie:

— Przede wszystkim on wcale nie jest moim przyjacielem, a poza tym wcale nie jest sympatyczny. Zdziwil mnie jego gwaltowny ton i powiedzialam niepewnie:

— Tak uwazasz?

On wypil i mowil dalej:

— Od dowcipnisiow powinno sie uciekac jak od zarazy, bo pod ta zartobliwa maska kryje sie zwykle zupelna pustka… Powinnas go zobaczyc w jego biurze… tam nie dowcipkuje.

— Jakie on ma biuro?

— Nie wiem dokladnie, jakies biuro handlowe…

— A dobrze zarabia?

— Doskonale.

— A to szczesciarz!

Nalal mi wina, a ja zapytalam:

— Jezeli go tak nie lubisz, to dlaczego sie z nim zadajesz?

— To przyjaciel z lat dziecinnych — odrzekl z grymasem — chodzilismy razem do szkoly… Wszyscy przyjaciele z lat dziecinnych sa tacy.

Wypil jeszcze i dodal:

— Ale w pewnym sensie on jest lepszy ode mnie.

— Dlaczego?

— Do wszystkiego, co robi, bierze sie powaznie, a ja chce cos zrobic, a potem — tu nagle wycial glosem takiego koguta, ze az podskoczylam ze zdumienia — kiedy przychodzi wlasciwy moment, nic nie robie. Na przyklad dzisiaj wieczorem on zadzwonil do mnie i zapytal, czy chce, zebysmy, jak sie to mowi, poszli na dziewczynki. Zgodzilem sie i kiedysmy was spotkali, naprawde chcialem przespac sie z toba, ale potem, kiedy juz bylismy w twoim mieszkaniu, odechcialo mi sie…

— Odechcialo ci sie — powtorzylam patrzac na niego.

— Tak… nie bylas juz dla mnie kobieta, ale przedmiotem, sam nie wiem, jakas rzecza… Pamietasz, jak scisnalem ci palec, ze az cie zabolalo?

— Tak.

— No widzisz… Zrobilem to, zeby uswiadomic sobie, ze naprawde istniejesz… tak… chocby nawet kosztem tego, ze ci to sprawi bol.

— Tak, istnialam naprawde — odrzeklam usmiechajac sie — i bardzo mnie to zabolalo. — Uswiadomilam sobie z uczuciem ulgi, ze odmowa jego nie byla spowodowana niechecia do mnie. Zreszta w niczyim zachowaniu nie ma nigdy nic dziwnego. Skoro tylko sprobuje sie wniknac w czyjes postepowanie i zrozumiec je, robi sie odkrycie, ze choc na pozor wydaje sie ono dziwaczne, wynika jednak z istotnych powodow. — A wiec nie spodobalam ci sie?

Potrzasnal glowa przeczaco:

— Nie, nie o to chodzi… Ty czy inna… byloby to samo.

Zapytalam po chwili wahania:

— Powiedz mi… a moze ty jestes impotentem?

— Ale skad!

Ogarnelo mnie teraz silne pragnienie, zeby przezyc z nim najintymniejsze chwile, obalic dystans, jaki nas dzielil, kochac go i byc przez niego kochana. Powiedzialam, ze nie czuje sie obrazona jego odmowa, ale w rzeczywistosci bylam nie tyle obrazona, ile zdruzgotana; cierpiala takze moja ambicja. Wiedzialam, ze jestem piekna i pociagajaca, i uwazalam, ze nie ma zadnego powodu, zeby on nie mial mnie pozadac. Zaproponowalam po prostu:

— Sluchaj, wypijemy wino, a potem wrocimy do mnie i bedziemy sie kochali.

— Nie, to niemozliwe!

— Wobec tego musialam ci sie nie spodobac, i to od pierwszej chwili, kiedy zobaczyles mnie na ulicy.

— Nie… sprobuj mnie zrozumiec.

Wiedzialam, ze istnieja argumenty, ktorym nie oprze sie zaden mezczyzna. Powtorzylam spokojnie, z udana gorycza: — Najwidoczniej ci sie nie podobam — i w tej samej chwili wyciagnelam reke i ujelam dlonia jego twarz. Mam dlon dluga, duza i delikatna i jezeli to prawda, ze z reki wyczytac mozna charakter, to moj charakter nie ma w sobie nic wulgarnego; inaczej bylo z Gizela, ktorej rece byly czerwone, szorstkie i nieforemne. Przypomnialam sobie, ze Astarita w ministerstwie wykonal taki sam pieszczotliwy gest; i jeszcze raz zdalam sobie

Вы читаете Rzymianka
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату