sprawe, ze jestem zakochana, bo nie ulegalo watpliwosci, ze Astarita mnie kochal, i to byla wlasnie pieszczota milosna. Giacomo poczatkowo nie zareagowal wcale i dalej siedzial nieruchomy i obojetny. Potem zaczela mu sie trzasc broda, co, jak juz zdazylam zauwazyc, bylo u niego oznaka zmieszania, i na twarzy jego odmalowal sie wyraz przejecia, ktory czynil te twarz jeszcze mlodsza, prawie dziecinna; ogarnelo mnie serdeczne wspolczucie, co ucieszylo mnie, bo stal mi sie jeszcze blizszy.
— Co robisz? — szepnal zupelnie jak chlopaczek, ktory sie wstydzi. — Jestesmy przeciez w lokalu publicznym.
— A co mnie to obchodzi! — odpowiedzialam.
Policzki mialam rozpalone pomimo chlodu panujacego w gospodzie i bylam prawie zdumiona, ze za kazdym naszym oddechem ukazuja sie w powietrzu obloczki pary.
— Daj mi reke — powiedzialam. Przystal na to niechetnie, a ja przytulilam jego dlon do swojej twarzy, mowiac: — Czy czujesz, jakie mam rozpalone policzki?
Nic nie odpowiedzial, patrzal tylko na mnie i broda mu drgala. Skrzypnely drzwi, ktos wszedl do gospody i puscilam jego reke. Wydal westchnienie ulgi i dolal sobie wina. Ale kiedy tylko nowo przybyly gosc minal nasz stolik, znowu wyciagnelam reke i wsunelam mu ja pod marynarke; odpielam mu guziczki od koszuli i przylozylam dlon do jego piersi, w okolicy serca. — Chce sobie rozgrzac reke — powiedzialam — i chce poczuc, jak ci bije serce. — Odwracalam dlon to zewnetrzna, to wewnetrzna strona.
— Jaka masz zimna reke — powiedzial spogladajac na mnie.
— Zaraz sie rozgrzeje — odrzeklam z usmiechem. Powoli przesuwalam reke po jego piersi i chudym boku.
Rozpierala mnie radosc, ze on jest tak blisko mnie i ze kocham go tak bardzo, iz moge sie nawet obejsc bez jego milosci. Powiedzialam grozac mu zartobliwie:
— Czuje, ze pocaluje cie lada chwila.
— Nie, nie — odrzekl probujac takze zartowac, ale byl wyraznie przestraszony — sprobuj sie opanowac.
— W takim razie chodzmy stad.
— Mozemy isc, jesli chcesz.
Zaplacil za litr wina, ktorego nie zdazyl wypic, i wyszedl ze mna z gospody. Byl teraz na swoj sposob podniecony; wprawdzie nie miloscia, tak jak ja, ale najwidoczniej wydarzenia dzisiejszego wieczoru wywolaly w nim jakis ferment. Pozniej, kiedy poznalam go lepiej, wiedzialam juz, ze owo podniecenie budzi sie w nim zawsze, kiedy z jakiegos powodu zdarza mu sie odkryc nowa, dotychczas nie znana ceche wlasnego charakteru albo znalezc jej potwierdzenie. Byl bowiem — co prawda w mily sposob — wielkim egoista i stale zajmowal sie soba.
— Ze mna jest tak zawsze — zaczal mowic jak gdyby do siebie, podczas gdy ja prawie biegnac ciagnelam go do domu. — Ogarnia mnie wielka ochota, zeby cos zrobic, wielki entuzjazm, wszystko wydaje sie na jak najlepszej drodze, jestem pewien, ze zrobie to tak wlasnie, jak by nalezalo, a potem, kiedy przychodzi do rzeczy, wszystko sie wali i jestem jak unicestwiony… Albo, zeby to lepiej wyrazic, istnieje, ale pozostaja we mnie tylko te gorsze strony. Staje sie zimny, leniwy, okrutny… tak jak wtedy, kiedy zgniotlem ci palec.
Byl pochloniety swoim monologiem i mowil jakby z odcieniem gorzkiej satysfakcji. Ale je nie sluchalam go, bo przepelniala mnie radosc i mialam wrazenie, ze frune ponad kaluzami. Odpowiedzialam wesolo:
— Mowiles mi juz o tym, a ja nie zdazylam ci jeszcze powiedziec, co ja odczuwam. Odczuwam pragnienie, zeby objac cie mocno, przytulic, czuc ciebie blisko i kazac zrobic ci to wszystko, czego ty wlasnie nie chcesz… Nie dam ci spokoju, dopoki tego nie zrobisz!
Nic nie odpowiedzial; moje slowa zdawaly sie w ogole nie docierac do jego uszu, tak byl jeszcze pochloniety tym, co mowil przed chwila. Nagle objelam go ramieniem i powiedzialam:
— Przytul mnie do siebie.
Zdawal sie nie slyszec, wtedy wzielam go za reke i pomoglam mu opasac nia moja kibic, tak jak pomaga sie komus wlozyc palto. Poszlismy dalej, ale bylo nam niewygodnie, bo obydwoje mielismy na sobie grube, zimowe plaszcze i rece nasze siegaly tylko do plecow.
Kiedy znalezlismy sie kolo willi z wiezyczka, powiedzialam:
— Pocaluj mnie!
— Pozniej.
— Pocaluj mnie!
Odwrocil sie w moja strone, a ja pocalowalam go mocno, zarzucajac mu ramiona na szyje. Usta mial zacisniete, ale ja wepchnelam jezyk miedzy jego wargi, potem miedzy zeby, tak ze rozchylily sie nieco. Sama nie wiem, czy odwzajemnil moj pocalunek, ale jak juz mowilam, nie obchodzilo mnie to. Kiedy puscilam Giacoma, zobaczylam, ze dokola ust ma rozmazana moja pomadke; plama ta wygladala dziwnie i troche komicznie na jego powaznej twarzy. Wybuchnelam smiechem, uszczesliwiona.
On mruknal:
— Dlaczego sie smiejesz?
Zawahalam sie, po czym zadecydowalam, ze lepiej mu nic nie mowic, bo bawilo mnie, ze kroczy obok pelen powagi, z ta plama rozu na twarzy, i nic o tym nie wie. Powiedzialam:
— Z niczego… bo jestem zadowolona… Nie zwracaj na mnie uwagi — i, szczesliwa jak nigdy, jeszcze raz szybko pocalowalam go w usta.
Kiedy doszlismy do bramy domu, nie bylo juz tam samochodu.
— Giancarlo odjechal — powiedzial z niezadowoleniem — i bede musial isc piechota taki kawal drogi do domu.
Nie bylam dotknieta jego niegrzecznym tonem, bo teraz juz nic nie moglo mnie obrazic. Jak to bywa u zakochanych, widzialam jego wady w specjalnym swietle, ktore czynilo je milymi. Odpowiedzialam wzruszajac ramionami:
— Sa przeciez nocne tramwaje, a jezeli chcesz, mozesz przespac sie u mnie.
— Nie, nie — odrzekl szybko.
Skrecilismy do bramy i weszlismy na schody. Kiedy znalezlismy sie w przedpokoju, wepchnelam go do mego pokoju i zajrzalam na chwile do jadalni. Bylo tam ciemno, tylko smuga swiatla latarni padala na maszyne do szycia i na krzeslo. Matka widocznie juz spala; ciekawa bylam, czy widziala Gizele i Giancarla i czy rozmawiala z nimi. Zamknelam drzwi i wrocilam do swego pokoju. Zobaczylam, ze Giacomo kreci sie niespokojnie miedzy lozkiem i komoda.
— Posluchaj — powiedzial — mysle, ze bedzie najlepiej, jezeli juz zaraz pojde.
Udawalam, ze nie slysze, zdjelam plaszcz i powiesilam go na wieszaku. Bylam tak zadowolona, ze nie moglam powstrzymac sie od krzyku spowodowanego duma posiadania:
— Jak ci sie podoba moj pokoik? Prawda, ze jest przytulny?
Rozejrzal sie dokola i zrobil grymas, ktorego znaczenia nie zrozumialam. Ujelam go za reke, posadzilam na lozku i powiedzialam:
— A teraz pozwol, ze sama sie wszystkim zajme. — Patrzal na mnie, siedzac jeszcze w plaszczu z postawionym kolnierzem, trzymajac rece w kieszeniach. Delikatnie sciagnelam z niego plaszcz i marynarke i powiesilam je na wieszaku. Bez pospiechu rozwiazalam mu krawat, zdjelam koszule i polozylam ja na krzeselku. Potem przykleklam, oparlam jego stope o swoj brzuch, tak jak robia szewcy, sciagnelam mu trzewiki i skarpetki i ucalowalam jego nogi. Robilam to wszystko powoli i systematycznie, ale w miare jak go rozbieralam, narastal we mnie jakis obled pokory i adoracji. Moze bylo to to samo uczucie, jakiego doznawalam czasami modlac sie w kosciele, ale po raz pierwszy zdarzylo mi sie odczuwac cos podobnego w stosunku do mezczyzny; bylam szczesliwa, bo rozumialam, ze to jest prawdziwa milosc, daleka od zmyslowosci i zepsucia. On pozwalal na wszystko i na twarzy jego malowal sie wyraz przestrachu, ktory mnie wzruszyl. Potem wstalam, przeszlam na druga strone lozka i rozebralam sie szybko, rozrzucajac rzeczy na podlodze i depczac po nich w pospiechu. On siedzial nieruchomo na krawedzi lozka, zziebniety, wpatrzony w ziemie. Podeszlam do niego z tylu i, porwana jakims szalem radosnym i okrutnym, pchnelam go na lozko; upadl na wznak, glowa na poduszke. Byl wysmukly, chudy, skore mial niezwykle biala. Cialo, tak samo jak twarz, ma swoj wyraz; jego cialo mialo wyraz chlopiecej niewinnosci. Polozylam sie przy nim i przez kontrast z jego chudoscia, krucha budowa, chlodem i bialym odcieniem skory wydawalo mi sie, ze jestem rozpalona, sniada, rozrosnieta i silna. Gwaltownie przytulilam sie do niego, przyciskajac brzuch do jego zeber, objelam go wpol, oparlam policzek o jego twarz i pocalowalam go w
