taktu. Dyrektor stal przy gramofonie z lokciami opartymi o stol i z twarza zwrocona w moja strone. Nagle zatrzymal plyte, wrocil na fotel i wykonal reka dosc wymowny gest w strone drzwi.
— Czy niedobrze poszlo? — zapytala matka natarczywie i juz agresywnie.
Odpowiedzial nie patrzac na nia (szukal w kieszeni papierosnicy):
— Nie, nie poszlo dobrze.
Wiedzialam, ze kiedy matka przybiera pewien ton, zaraz zacznie sie awantura, wiec pociagnelam ja za rekaw. Ale ona szorstko mnie odepchnela i, wlepiajac w dyrektora rozplomienione oczy, powtorzyla jeszcze glosniej:
— Niedobrze poszlo? A czy mozna wiedziec, dlaczego?!
Dyrektor wyciagnal juz papierosy i szukal teraz zapalek. Byl otyly i wydawalo sie, ze meczy go najmniejsze poruszenie. Chociaz sapal, odpowiedzial spokojnie:
— Nie poszlo dobrze, bo ona nie ma ani zdolnosci do tanca, ani odpowiednich warunkow fizycznych.
Nastapilo to, czego sie obawialam; matka zaczela wykrzykiwac to samo, co zawsze: ze jestem skonczona pieknoscia, ze twarz mam jak Madonna, zeby popatrzyl, co za piersi, biodra, nogi! Dyrektor obojetnie zapalil papierosa i patrzyl na nia, czekajac, az skonczy. Wreszcie powiedzial znudzonym, placzliwym glosem:
— Za kilka lat twoja corka zostanie moze dobra mamka… ale tancerka nigdy.
Dyrektor nie wiedzial, do jakich wystapien zdolna jest moja matka; totez po chwili byl tak zdumiony, ze przestal palic papierosa i siedzial z otwartymi ustami. Chcial cos powiedziec, ale matka nie dopuscila go do glosu. Byla chuda i watla i trudno bylo doprawdy pojac, skad czerpie sily, zeby tak wrzeszczec i tak gestykulowac. Obrzucila dyrektora stekiem wyzwisk, nie oszczedzajac przy tym i trzech tancerek, ktore widzialysmy w przyleglym pokoju. Na koniec chwycila jedwabny material na koszule, ktory dyrektor dal jej do uszycia, i rzucila mu go w twarz, wolajac:
— Koszule niech pan sobie szyje u kogo innego… chocby u swoich baletnic… Zeby mnie pan nawet chcial ozlocic, to ich nie wezme! — Ta nagla decyzja byla czyms zupelnie niespodziewanym dla dyrektora, ktory zamienil sie w slup soli, spowity od stop do glow w zwoje koszulowego jedwabiu. Ja tymczasem nie przestawalam ciagnac matki za rekaw, prawie placzac ze wstydu i upokorzenia. Na koniec dala sie przekonac, zostawilysmy dyrektora odwijajacego sie z beli materialu i wyszlysmy z pokoju.
Nastepnego dnia opowiedzialam wszystko malarzowi, ktory stal sie do pewnego stopnia moim powiernikiem. Zasmiewal sie z powiedzenia dyrektora, ze w przyszlosci moge zostac dobra mamka, a potem rzucil:
— Moja biedna Adriano, nieraz ci juz mowilem, ze popelnilas omylke przychodzac na swiat w dzisiejszych czasach… Trzeba ci bylo urodzic sie czterysta lat temu: to, co teraz uwazane jest za defekt, bylo wowczas zaleta, i odwrotnie… Ten dyrektor ma racje ze swojego punktu widzenia, wie, ze publicznosc chce ogladac szczuple blondynki o plaskich piersiach, waskich biodrach i wyzywajacym, ironicznym wyrazie twarzy. Ty natomiast, chociaz nie gruba, jestes jednak pelna, czarnowlosa, masz wydatny biust i kragle biodra, a twarzyczke lagodna i spokojna. Co mozesz na to poradzic? Dla mnie nadajesz sie doskonale… Badz dalej modelka, potem, pewnego pieknego dnia, wyjdziesz za maz i bedziesz miala mnostwo podobnych do ciebie dzieci, czarnych, pulchniutkich, z lagodnymi, spokojnymi buziami.
Powiedzialam energicznie:
— Tego wlasnie chce!
— Jestes dzielna dziewczyna — odrzekl na to malarz. — A teraz pochyl sie troche na bok… o tak.
Ten malarz lubil mnie bardzo na swoj sposob; i moze gdyby nie wyjechal z Rzymu i pozostal nadal moim powiernikiem, dawalby mi dobre rady i moje sprawy przybralyby inny obrot. Ale narzekal stale na trudnosci ze sprzedaza obrazow i korzystajac z okazji, ze w Mediolanie urzadzano mu wystawe, wyjechal tam na stale. Usluchalam jego rady i bylam w dalszym ciagu modelka. Ale inni malarze nie byli tacy mili i uprzejmi jak on i nie mialam ochoty rozmawiac z nimi o moim zyciu. Bylo to zreszta zycie istniejace wylacznie w mojej wyobrazni, skladajace sie ze snow, marzen i nadziei, bo w owym okresie nie przydarzylo mi sie nic nowego.
Rozdzial 2
Bylam wiec w dalszym ciagu modelka, chociaz matka sarkala na mnie, ze za malo zarabiam. W owym czasie byla stale w zlym humorze i chociaz mi tego nie mowila, wiedzialam, ze glowna przyczyna jej niezadowolenia jestem ja. Jak juz wspominalam, wielka stawka jej zycia byla moja uroda i spodziewala sie Bog wie jakich sukcesow i pieniedzy; zawod modelki traktowala jako pierwszy stopien, po ktorym nastapic mial dalszy ciag, bo, wedlug jej stalego powiedzenia, „jedno wiaze sie z drugim”. Widzac, ze jestem nadal skromna modelka, byla rozgoryczona i miala do mnie zal, jak gdybym przez swoj brak ambicji odebrala jej pewny zarobek. Naturalnie nie mowila mi wprost tego, co mysli, ale dawala mi to do zrozumienia opryskliwym zachowaniem, aluzjami, westchnieniami, smutnymi spojrzeniami, jednym slowem, na wszystkie mozliwe sposoby. Byl to nieustajacy szantaz; zrozumialam wowczas, dlaczego tyle dziewczat przesladowanych stale w taki wlasnie sposob przez ambitne i zawiedzione w swoich nadziejach matki ucieka nagle z domu, oddajac sie pierwszemu lepszemu mezczyznie, byle tylko skonczyc raz na zawsze z tym pieklem. Oczywiscie matka postepowala tak dlatego, ze mnie kochala; ale bylo to uczucie, jakie miewaja gospodynie dla kur, ktore dobrze sie niosa; a gdy kury przestana sie niesc, gospodynie zaczynaja wazyc je w reku i zastanawiaja sie, czy nie oplaciloby sie ich zarznac na rosol.
Jak nieswiadomym i nieskonczenie cierpliwym jest sie w okresie wczesnej mlodosci! Mialam wtedy okropne zycie i wcale nie zdawalam sobie z tego sprawy. Wszystkie pieniadze zarobione za dlugie, meczace, nudne godziny pozowania oddawalam matce; a wolne chwile, kiedy nie musialam siedziec nago, zmarznieta i obolala, spedzalam pochylona nad maszyna do szycia, nie odrywajac oczu od igly, zeby pomoc matce w robocie. Pracowalam do pozna w noc i wstawalam o swicie, bo pracownie byly daleko, a pozowanie rozpoczynalo sie wczesnym rankiem. Zanim wyszlam do pracy, slalam lozko i pomagalam matce sprzatac mieszkanie. Bylam doprawdy niezmordowana, ulegla i cierpliwa; a przy tym zawsze pogodna, wesola i cicha, nie znalam uczucia zawisci ani zazdrosci. Przepelniala mnie wdziecznosc i lagodnosc, cechy wlasciwe mlodosci. Nie widzialam szpetoty naszego mieszkania, nie razil mnie obszerny pusty pokoj sluzacy jako szwalnia, ze stojacym na srodku duzym stolem, zawalonym resztkami materialow, ani ciemne, obdrapane sciany, najezone gwozdziami, na ktorych wisialy rozmaite lachy, ani wyplatane dziurawe krzesla. W sypialni nad malzenskim lozkiem, w ktorym sypialam z matka, rozlewala sie na suficie duza plama wilgoci, z ktorej podczas deszczu kapala na nas woda. W malej czarnej kuchence zawsze pelno bylo brudnych talerzy i garnkow, ktorych matka, malo dbajaca o gospodarstwo domowe, nigdy nie zmywala od razu. Nie wiedzialam, ze sie poswiecam, ze zyje pozbawiona jakichkolwiek rozrywek, milosci, przywiazania. Kiedy pomysle o tym, jaka dobra, niewinna dziewczyna bylam wowczas, ogarnia mnie wspolczucie dla siebie samej, odczuwam taki sam smutek i bezradnosc, jak podczas czytania niektorych powiesci, gdzie szlachetny bohater boryka sie z losem i chcialoby sie mu pomoc, chociaz to niemozliwe. Ale tak sie juz dzieje, ze dobroc i niewinnosc jakos nie sa mezczyznom potrzebne; i czyz jedna z zagadek zycia nie polega na tym, ze wrodzone zalety, wychwalane przez wszystkich, staja sie wlasnie zrodlem wielkiej niedoli w zyciu.
Wtedy ludzilam sie, ze spelnia sie moje marzenia o wyjsciu za maz i zalozeniu rodziny. Co rano wsiadalam do tramwaju na placu, nie opodal naszego domu, gdzie wsrod innych budynkow staly takze dlugie, niskie garaze. Widywalam tam zawsze o tej porze mlodego chlopca, ktory czyscil swoj samochod i przygladal mi sie z zainteresowaniem. Byl bardzo przystojny. Mial twarz sniada, delikatna, regularna, prosty maly nos, czarne oczy, pieknie zarysowane usta i biale zeby. Ogromnie przypominal znanego wowczas amerykanskiego aktora filmowego i dlatego zwrocilam na niego uwage, a poczatkowo bralam go nawet za kogos lepszego, bo byl elegancko ubrany i zachowywal sie skromnie i wytwornie. Myslalam, ze jest czlowiekiem zamoznym i ze samochod nalezy do niego, slowem, ze jest jednym z tych „panow”, o ktorych tak czesto mowila matka.
Bardzo mi sie podobal, ale myslalam o nim tylko wtedy, kiedy go spotykalam, potem, wsrod bieganiny po pracowniach malarskich, zapominalam o jego istnieniu. Nie zdawalam sobie sprawy, ze uwiodl mnie samymi tylko spojrzeniami. Pewnego ranka, kiedy jak zwykle czekalam na tramwaj, uslyszalam szept „kici, kici”, jak wola sie koty; obejrzalam sie i zobaczylam go w samochodzie, zapraszajacego mnie uprzejmym gestem, zebym usiadla przy nim. Nie wahalam sie ani przez chwile i z bezmyslna ulegloscia, ktora mnie sama zdziwila, podeszlam do auta. Otworzyl drzwiczki; wsiadajac zobaczylam jego dlon oparta o otwarte okno; byla duza i spracowana, z polamanymi brudnymi paznokciami i wskazujacym palcem pozolklym od nikotyny, reka mezczyzny pracujacego