malo uczeszczana ulice na przedmiesciu, zeby moc spokojnie porozmawiac; w dalszym ciagu zachowanie jego bylo pelne szacunku, prowadzil ze mna powazne rozmowy, tak jak lubilam. Bylam wowczas bardzo sentymentalna; wszystko, co dotyczylo dobroci, cnoty, moralnosci i uczuc rodzinnych, szczegolnie mnie wzruszalo, czasem nawet az do lez, do ktorych bylam sklonna. Stawalam sie wtedy bardziej wylewna, czulam sie zadowolona i pokrzepiona na duchu. I po trochu, po trochu, doszlam do tego, ze zaczelam uwazac go za ideal. „Jakie on w ogole moze miec wady?” — myslalam sobie. Byl przystojny, mlody, inteligentny, uczciwy, powazny, nie mozna mu bylo nic zarzucic. Zdumiewalo mnie to i troche przerazalo, bo nie zdarza sie nam przeciez codziennie spotykac na swojej drodze chodzaca doskonalosc. „Coz to za czlowiek — zapytywalam sama siebie — w ktorym nie moge dostrzec jednej ujemnej cechy, chociaz uwaznie go obserwuje?” A tymczasem byla to milosc; zakochalam sie w nim sama nie zdajac sobie z tego sprawy. Jak wiadomo, milosc to okulary, przez ktore nawet potwor wyglada jak wcielenie piekna.
Bylam tak zakochana, ze kiedy po raz pierwszy mnie pocalowal, na tej samej szosie, gdzie rozmawialismy w dniu naszego poznania, doznalam ulgi, jaka sprawia przejscie od dojrzalych juz pragnien do ich zaspokojenia. Pomimo to niepohamowana zachlannosc, z jaka zetknely sie nasze usta, nieco mnie przerazila, bo pomyslalam, ze od tej chwili nie bede juz umiala nad soba panowac i stane sie calkowicie zalezna od tej rozkosznej i poteznej sily, ktora nieublaganie pchala mnie w jego ramiona. Ale uspokoilam sie prawie natychmiast, bo skoro tylko oderwalismy sie od siebie, Gino oswiadczyl, ze od tej chwili musimy sie uwazac za narzeczonych. I tym razem nie moglam sie powstrzymac od mysli, ze odgadl moje najskrytsze pragnienia i powiedzial wlasnie to, co nalezalo powiedziec. Tak wiec lek wywolany pierwszym pocalunkiem prysnal w jednej chwili; i przez caly czas postoju na szosie, niczym juz nie hamowana, calowalam go z uniesieniem i calkowitym oddaniem, traktujac to jako cos dozwolonego.
Pozniej calowalam i bylam calowana nieskonczona ilosc razy, i tylko Bog osadzi, czy robilam to bez zadnego udzialu moich uczuc i zmyslow, jak daje sie i przyjmuje monete, ktora przeszla przez tysiace rak; ale na zawsze pozostanie mi w pamieci ten pierwszy pocalunek i jego natezenie prawie bolesne, w ktorym znalazly ujscie nie tylko moja milosc do Gina, ale i cale moje dotychczasowe oczekiwanie. Pamietam, ze doznalam takiego uczucia, jak gdyby swiat zaczal nagle krazyc dokola nas i niebo znalazlo sie u moich stop, a ziemia nade mna. W rzeczywistosci po prostu pochylilam sie pod naporem jego ust, zeby pocalunek trwal dluzej. Cos zywego i swiezego dotykalo moich zebow, a kiedy rozchylilam usta, poczulam w nich jezyk, ten sam, ktory tyle razy szeptal mi do ucha czule slowka, a teraz odslanial mi inne, nie znane dotad rozkosze. Nie wiedzialam, ze mozna sie calowac w taki sposob i tak dlugo, braklo mi tchu, bylam jak pijana i kiedy Gino mnie puscil, z zamknietymi oczami oparlam sie o poduszki samochodu; szumialo mi w glowie, jak gdybym miala zemdlec. Tak wiec tego dnia zrobilam odkrycie, ze istnieja na swiecie jeszcze inne radosci poza spokojnym szczesciem na lonie rodziny. Ale nie przypuszczalam wtedy, ze usuna one z mego zycia te bardziej codzienne radosci, ktorych dotad tak bardzo pragnelam: odkad Gino wspomnial o zareczynach, bylam pewna, ze w przyszlosci udzialem moim stanie sie jedno i drugie: dom i milosc bez grzechu, bez wyrzutow sumienia.
Bylam tak pewna, ze postepowanie moje jest sluszne, ze jeszcze tego samego wieczoru, moze nawet ze zbyt wielkim wzruszeniem i uniesieniem, zwierzylam sie ze wszystkiego matce. Zastalam ja siedzaca przy oknie, pochylona nad maszyna do szycia. Swiatlo lampy, nie oslonietej abazurem, razilo w oczy. Zaczerwienilam sie i powiedzialam:
— Mamo, zareczylam sie.
Zobaczylam na jej twarzy grymas, jak gdyby ktos oblal ja kublem zimnej wody.
— Z kim?
— Z jednym chlopcem, ktorego poznalam kilka dni temu.
— A czym on jest?
— Szoferem.
Chcialam dodac jeszcze kilka szczegolow, ale nie zdazylam. Matka zatrzymala maszyne, zerwala sie z krzesla i chwycila mnie za wlosy.
— Zareczylas sie… bez mojej wiedzy… i do tego z szoferem… O, ja nieszczesliwa… zapedzisz mnie do grobu! — Mowiac to, chciala uderzyc mnie w twarz. Bronilam sie, jak moglam, i w koncu udalo mi sie wyrwac, ale ona zaczela mnie gonic. Biegla za mna dokola stolu, stojacego na srodku pokoju, krzyczac i zawodzac. Bylam przerazona wyrazem jej twarzy, na ktorej malowalo sie cierpienie i wscieklosc.
— Zamorduje cie — wrzeszczala — tym razem naprawde cie zamorduje! — a po kazdym okrzyku „Zamorduje cie!” jej furia zdawala sie wzrastac i grozba stawala sie coraz realniejsza. Trzymala sie stolu i sledzilam kazdy jej ruch, bo wiedzialam, ze w takich chwilach jest nieodpowiedzialna za swoje czyny i moze jezeli nie zabic mnie, to zranic pierwszym lepszym przedmiotem, jaki wpadnie jej w reke. Rzeczywiscie w pewnej chwili chwycila duze nozyczki krawieckie i ledwie zdazylam uchylic glowe, nozyczki zatoczyly luk w powietrzu i uderzyly o sciane. Przerazilo ja to, usiadla nagle przy stole i chowajac twarz w dloniach, wybuchnela nerwowym placzem, w ktorym znalazla upust raczej jej wscieklosc niz bol. Szlochajac mowila:
— A ja mialam dla ciebie takie plany… Widzialam cie bogata… Ty, taka piekna… zareczylas sie z glodomorem!
— On wcale nie jest glodomorem — przerwalam niesmialo.
— Szofer — powtorzyla wzruszajac ramionami — szofer… Ty nedznico, zobaczysz, ze skonczysz tak samo jak ja. — Wypowiedziala te slowa powoli, jakby napawajac sie ich gorycza. Po chwili dodala: — Ozeni sie z toba, zrobi z ciebie swoja sluzaca, a potem bedziesz musiala uslugiwac dzieciom… Tak sie to wszystko skonczy…
— Pobierzemy sie dopiero wtedy, kiedy bedzie mial dosyc pieniedzy na wlasny samochod — powiedzialam powtarzajac to, co mowil mi Gino.
— Czekaj tatka latka… Tylko zebys mi go tutaj nie sprowadzala! — krzyknela nagle, podnoszac zaplakana twarz. — Nie przyprowadzaj go tutaj! Nie chce go widziec! Rob, co chcesz, spotykaj sie z nim poza domem, ale zebys nie wazyla sie go tutaj sprowadzac!
Tego wieczoru polozylam sie do lozka bez kolacji, smutna i przygnebiona. Zdawalam sobie sprawe, ze matka zachowala sie tak, bo mnie kocha, i ze zareczyny z Ginem zburzyly jej wszystkie plany zwiazane z moja osoba. Nawet pozniej, kiedy wiedzialam juz, jakie to byly plany, nie umialam potepic matki. Za swoja pracowitosc i uczciwosc nie zaznala w zyciu nic oprocz nedzy, wyrzeczen i upokorzen. Czyz mozna sie dziwic, ze zyczyla corce innego losu? Chcialabym jeszcze dodac, ze nie byly to jakies wyrazne, dokladne plany, lecz tylko nie okreslone blizej, olsniewajace wizje, ktore mogla snuc bez najmniejszych wyrzutow sumienia, wlasnie dlatego, ze byly po prostu jak z bajki i przekraczaly granice rzeczywistosci. Ale moze tak mi sie tylko zdawalo; moze matka do tego doszla w swoich myslach, ze istotnie zdecydowana byla pchnac mnie pewnego dnia na te droge, na ktora fatalnym zrzadzeniem losu weszlam sama. Mowie to wszystko nie dlatego, zebym miala do niej zal, ale dlatego, ze do dzis nie wiem dokladnie, co ona wowczas myslala, a przy tym doswiadczenie nauczylo mnie, ze mozna jednoczesnie myslec i odczuwac rzeczy calkiem ze soba sprzeczne, nie zdajac sobie z tego sprawy, i bezwiednie przedkladac jedne nad drugie.
Matka zaklinala sie, ze nie chce go widziec, wiec na pewien czas zastosowalam sie do jej woli. Ale wygladalo na to, ze po naszych pierwszych pocalunkach Gino nie moze sie doczekac, zeby — jak mowil — uregulowac nasz stosunek; domagal sie codziennie, zebym przedstawila go matce. Nie mialam odwagi wyznac mu, ze matka nie chce go widziec, bo jest tylko szoferem. Wyszukiwalam wiec rozmaite wymowki, zeby odwlec owo spotkanie. Na koniec Gino zrozumial, ze cos przed nim ukrywam; i tak przycisnal mnie do muru, ze musialam powiedziec mu cala prawde: „Matka nie chce cie widziec, bo mowi, ze powinnam wyjsc za maz za bogatego czlowieka, a nie za szofera”.
Siedzielismy w samochodzie, na tej samej co zazwyczaj szosie podmiejskiej. Posmutnial i spojrzal na mnie z westchnieniem. Bylam tak opetana przez niego, ze nie zauwazylam, ile falszu krylo sie w jego cierpieniu.
— Takie sa skutki, kiedy jest sie biednym! — zawolal z udanym przejeciem. Potem milczal przez dluzszy czas.
— Czy sprawilo ci to przykrosc? — zapytalam na koniec.
— Jestem oburzony — odpowiedzial potrzasajac glowa. — Inny na moim miejscu wcale by nie prosil o to, zebys go przedstawila matce, nie wspominalby o zareczynach… i badz tu, czlowieku, uczciwy…
— Nie przejmuj sie tym — odrzeklam — ja cie kocham… i to ci powinno wystarczyc.
— Powinienem byl — ciagnal dalej — pojsc do twojej matki z workiem pieniedzy, oczywiscie nie wspominajac ani slowem o malzenstwie… Przyjelaby mnie z entuzjazmem.
Nie smialam mu zaprzeczyc; wiedzialam, ze to, co mowi, bylo swieta prawda.