Powiedzialam Zelindzie, ktora otworzyla mi drzwi:

— Potrzebuje pokoju… na te noc.

Zelinda byla to kobieta korpulentna, moze nawet nie stara, ale postarzala przedwczesnie z powodu nadmiernej tuszy. Cierpiala przy tym na podagre; miala na policzkach niezdrowe czerwone plamy, oczy niebieskie, wyblakle i zalzawione, rzadkie jasne wlosy, zawsze potargane, ktorych sztywne, opadajace kosmyki przypominaly konopie. Pomimo to na jej twarzy pozostal jeszcze jakis pelen serdecznego wyrazu wdziek, przypominajacy ostatni promien slonca odbijajacy sie przy zachodzie slonca w stawie.

— Mam wolny pokoj — odrzekla — sama jestes?

— Tak, sama!

Zelinda zamknela drzwi i poszla przodem, kolyszac sie w biodrach, szeroka, krotka, w starym szlafroku; kok rozpadl jej sie, na karku zwisaly niedbale powtykane we wlosy szpilki. Mieszkanie bylo zimne i ciemne jak klatka schodowa, ale unoszace sie tutaj zapachy z kuchni przyjemnie lechtaly powonienie; od razu sie wiedzialo, ze tu gotuja sie jakies frykasy.

— Wlasnie robilam kolacje — powiedziala odwracajac sie do mnie z milym usmiechem. Sama nie wiedzialam, czemu Zelinda, wynajmujaca pokoje na godziny, tak mnie lubila. Czesto przy okazji moich wizyt prosila, zebym zostala u niej dluzej, na pogawedke, i czestowala mnie likierem oraz slodyczami. Byla niezamezna i zapewne nigdy nie miala kochanka, bo od najmlodszych lat odznaczala sie nienormalna tusza. Jej dziewictwa domyslec sie bylo mozna po niesmialosci, niezrecznosci i nie ukrywanej ciekawosci, z jaka wypytywala mnie o moje milosne przezycia. Zelinda nie miala w sobie ani zawisci, ani zolci i mysle, ze zalowala w skrytosci, iz nigdy w zyciu nie robila tego, co uprawiano w wynajmowanych przez nia pokojach. Przypuszczam takze, ze wybierajac to wlasnie zajecie kierowala sie nie tyle checia zysku, ile podswiadomym moze pragnieniem, zeby nie byc calkowicie odcieta od zakazanego raju milosci.

Znalam na pamiec rozklad jej mieszkania. Zelinda otworzyla lewe drzwi w glebi korytarza i pierwsza weszla do pokoju. Zapalila trojramienna lampe z mlecznymi kloszami w ksztalcie tulipanow i podeszla do okna, zeby zamknac okiennice. Pokoj byl duzy i czysty. Ale wlasnie ta czystosc zdawala sie podkreslac bezlitosnie ubostwo i nedze umeblowania: wytarty dywanik przed lozkiem, pocerowane bawelniane kapy, plamy na lustrach, odpryski na emaliowanym dzbanku i miednicy. Podeszla do mnie i spytala:

— Czy zle sie czujesz?

— Nie, czuje sie doskonale.

— Dlaczego nie nocujesz u siebie?

— Nie chcialo mi sie wracac do domu.

— Zaraz zobaczymy, czy zgadlam — powiedziala z czuloscia, a zarazem przebiegle. — Spotkala cie przykrosc, czekalas na kogos i nie doczekalas sie.

— Byc moze.

— No, zobaczymy, czy nie mam racji! Ten ktos, to ten sniady oficer, z ktorym bylas tu ostatnim razem.

Nie po raz pierwszy Zelinda zadawala mi tego rodzaju pytania.

Odpowiedzialam machinalnie, ze scisnietym gardlem:

— Zgadlas… no i co z tego?

— Nic… ale widzisz, jak ja cie znam! Wystarczylo mi spojrzec, a juz wiedzialam, co sie z toba dzieje, ale nie bierz sobie tego do serca, musial miec jakis wazny powod, skoro nie przyszedl. Przeciez wiadomo, ze wojskowi nie zawsze moga rozporzadzac swoim czasem.

Nic nie odpowiedzialam. Zelinda patrzala na mnie chwile, po czym dodala wahajaco, przymilnie i czule:

— Czy chcesz zjesc ze mna kolacje? Mam dzisiaj cos dobrego.

— Nie, dziekuje — rzeklam szybko — juz jadlam.

Zerknela z ukosa i pieszczotliwie poklepala mnie po policzku. Potem, przybierajac obiecujaca i tajemnicza mine ciotki zwracajacej sie do mlodziutkiego siostrzenca, powiedziala:

— A teraz dam ci cos, czego na pewno nie odmowisz. — Wyjela z kieszeni pek kluczy, podeszla do komody i, odwrocona plecami do mnie, otworzyla jedna z szuflad.

Rozpielam plaszcz i, opierajac sie reka o stol, patrzylam na Zelinde, szperajaca w szufladzie. Przyszlo mi nagle na mysl, ze do tego pokoju przychodzila czesto ze swymi kochankami Gizela, i przypominalam sobie, ze Zelinda jej nie lubila. Lubila mnie dla mnie samej, a nie dlatego, ze lubila wszystkich. To pocieszylo mnie nieco. Ostatecznie, pomyslalam, na swiecie istnieja nie tylko ministerstwa, wiezienia i inne tego rodzaju rzeczy okrutne i budzace zniechecenie do zycia. Tymczasem Zelinda skonczyla nareszcie grzebac w szufladzie. Zamknela ja starannie na cztery spusty, podeszla do mnie, mowiac z naciskiem: — Masz… na to na pewno sie skusisz — i polozyla cos na stole. Rzucilam okiem i zobaczylam piec luksusowych papierosow, garsc cukierkow w jaskrawych papierkach i cztery kolorowe owoce z marcepanu.

— No co, zadowolona jestes? — zapytala, znowu klepiac mnie po policzku.

— Tak, bardzo ci dziekuje! — wyjakalam zmieszana.

— Nie ma za co… i jezeli potrzebowalabys czegos, to zawolaj mnie bez zadnych ceregieli.

Kiedy zostalam sama, poczulam znuzenie i dotkliwe zimno. Nie chcialo mi sie spac i nie mialam ochoty klasc sie do lozka. Z drugiej strony nie moglam zrobic nic innego w tym lodowatym pokoju, ktorego chlod wydawal sie zakonserwowany od lat, jak w kosciolach czy piwnicach. Ilekroc przychodzilam tu przedtem, w ogole nie zwracalam na to uwagi, bo i ja, i moj towarzysz natychmiast wsuwalismy sie pod koldre, rozgrzewajac sie wzajemnie. I chociaz ci kochankowie byli mi obojetni, pochlanial mnie i wciagal w swoja magie sam akt milosny. Teraz wydawalo mi sie nieprawdopodobne, ze moglam oddawac sie milosci w tej niechlujnej poscieli i w takim zimnie. Zapewne zar zmyslow dawal mi zludzenie, ze znajdujemy sie w milym, przytulnym otoczeniu, ktore w rzeczywistosci bylo takie przykre i obce. Przyszlo mi na mysl, ze gdybym miala nie zobaczyc wiecej Mina, zycie moje niewiele by sie roznilo od tego pokoju. Patrzac obiektywnie, nie bylo w nim doprawdy nic pieknego ani intymnego, wprost przeciwnie, skladalo sie ono, tak jak pokoj Zelindy, z samych tylko rzeczy zuzytych, brzydkich i zimnych. Wstrzasnal mna dreszcz i powoli zaczelam sie rozbierac.

Przescieradla byly lodowate i tak nasiakniete wilgocia, ze kladac sie do lozka mialam wrazenie, ze odciskam na materacu forme mego ciala, jak na mokrej glinie. Przescieradla rozgrzewaly sie powoli, a ja zatonelam w rozmyslaniach. Z kolei sprawa Sonzogna przykula moja uwage i zaczelam analizowac motywy i konsekwencje tego ponurego wydarzenia. Oczywiscie teraz Sonzogno byl swiecie przekonany, ze to ja go wydalam, i niewatpliwie wszystkie pozory swiadczyly przeciwko mnie. Ale czy tylko pozory? Przypominam sobie jego powiedzenie: „Wydaje mi sie od jakiegos czasu, ze jestem sledzony” — i zadawalam sobie pytanie, czy ten ksiadz jednak nie zrobil donosu. Byly to bezpodstawne podejrzenia, ale jak dotad nie mialam rowniez zadnego dowodu, ze tak nie jest.

Myslac o Sonzognu, probowalam wyobrazic sobie, co zaszlo w domu po mojej ucieczce. Widzialam Sonzogna, jak zniecierpliwiony oczekiwaniem zaczyna sie ubierac. Widzialam, jak wchodza dwaj policjanci, a Sonzogno chwyta rewolwer, strzela do nich i rzuca sie do ucieczki. Napawalam sie tymi pelnymi grozy obrazami z rowna przyjemnoscia, jak niegdys wyobrazalam sobie zbrodnie Sonzogna. Bujna fantazja podsuwala mi kilkakrotnie scene strzelaniny i rozkoszowalam sie kazdym szczegolem. Oczywiscie majac do wyboru policje lub Sonzogna, calym sercem bylam po jego stronie. Drzalam z radosci na widok rannego policjanta, ktory upadal na ziemie. Wydalam westchnienie ulgi widzac uciekajacego Sonzogna. Sledzilam z zapartym tchem, jak zbiega ze schodow, i nie mialam spokoju, dopoki nie zobaczylam go znikajacego w ciemnej alei. Na koniec zmeczylam sie tym wyswietlanym w wyobrazni filmem i zgasilam swiatlo.

Zauwazylam juz przedtem, ze wezglowie lozka stoi przy drzwiach prowadzacych do sasiedniego pokoju. Skoro tylko zgasilam lampe, stwierdzilam, ze nie sa one szczelnie zamkniete i ze wpada przez nie waska smuga swiatla. Oparlam sie lokciami o poduszke, wsuwajac glowe miedzy metalowe prety lozka, i przylozylam oko do tej szpary. Poczatkowo nie widzialam nikogo; na wprost szczeliny stal okragly stol, na ktory padalo swiatlo zwisajacej z sufitu lampy. Za stolem, w polcieniu, polyskiwalo lustro. Dochodzily mnie najbardziej oklepane zwroty rozmowy, ktorej kazde zdanie znalam na pamiec: skad pochodzisz, ile masz lat, jak ci na imie. Glos kobiecy byl spokojny i powsciagliwy, meski zaczepny i podniecony. Rozmawiali w kacie pokoju, moze lezeli juz w lozku. Od podgladania rozbolal mnie kark i wlasnie chcialam cofnac glowe, kiedy zobaczylam nagle kobiete, ktora stanela w polcieniu pod lustrem. Byla odwrocona do mnie plecami, naga, ale poniewaz dzielil nas stol, widzialam ja tylko od pasa w gore. Musiala byc bardzo mloda; pod gesta czupryna wlosow nieladnie wygladaly jej plecy, chude, kosciste i anemicznie blade. Pomyslalam, ze chyba nie ma dwudziestu lat, ale moze miec obwisle piersi i byc juz matka, ze

Вы читаете Rzymianka
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату