— Tak.
— Czy chcesz mnie teraz? — zapytalam machinalnie.
— Tak.
Ta odpowiedz zdziwila mnie, bo jak juz wspomnialam, on wlasciwie nigdy nie mial na to ochoty. Nagle ogarnelo mnie zmieszanie i dorzucilam miekkim glosem:
— Lubisz sie kochac ze mna?
— Tak.
— I od dzisiaj zawsze bedziesz to lubil?
— Tak.
— I zawsze bedziemy razem?
— Tak.
— Ale nie chcesz, zebym zapalila swiatlo?
— Nie.
— No, dobrze, moge sie rozebrac po ciemku.
Zaczelam sie rozbierac z upajajacym uczuciem calkowitego zwyciestwa. Myslalam, iz podczas tej spedzonej w wiezieniu nocy Mino zrobil odkrycie, ze mnie kocha i ze jestem mu potrzebna. Bylam w bledzie, jak okaze sie pozniej. I chociaz trafnie odgadlam, ze ta jego nagla potulnosc ma zwiazek z pobytem w wiezieniu, nie rozumialam, iz tego rodzaju zmiana nie miala w sobie nic, co mogloby byc dla mnie radosne czy pochlebne. Ale trudno bylo w tej chwili wymagac ode mnie jasnowidzenia. Moje cialo rwalo sie ku niemu, niczym kon, ktoremu zbyt dlugo nie popuszczano cugli, gnala mnie niecierpliwosc, zeby moc nareszcie zgotowac mu gorace powitanie, ktoremu dotad staly na przeszkodzie ciemnosci i jego apatia.
Ale kiedy podeszlam do niego i pochylilam sie, zeby sie polozyc, poczulam nagle, ze obejmuje mnie za kolana i gryzie w lewy bok az do krwi. Przeniknal mnie silny bol, a zarazem jaskrawe uczucie jakiejs straszliwej rozpaczy, ktora wyrazala sie w tym ugryzieniu, jak gdybysmy byli nie dwojgiem kochankow, gotujacych sie do aktu milosnego, ale skazancami, ktorych nienawisc, furia i smutek spychaja na dno jakiegos nowego piekla i ktorzy zaczynaja gryzc sie wzajemnie. Wydawalo mi sie, ze trwalo to bez konca, jak gdyby naprawde chcial wyrwac mi zebami kawalek ciala. Na koniec, chociaz dotad nie bronilam sie, bo sprawialo mi to pewna przyjemnosc, nie moglam juz dluzej wytrzymac bolu, odepchnelam go i powiedzialam zlamanym, pokornym glosem:
— Przestan! Co robisz? Sprawiasz mi bol.
I tak rozwialo sie krotkotrwale zludzenie mego zwyciestwa. Przez caly czas milosnego zblizenia nie zamienilismy ze soba ani slowa. Pomimo to wyczulam niejasno prawdziwe znaczenie jego przygnebienia, ktore wyjasnil mi pozniej szczegolowo. Zrozumialam takze, ze bronil sie nie tyle przede mna, ile przed ta czescia swojej istoty, ktora mnie pozadala. Teraz natomiast, z jakiegos jemu tylko wiadomego powodu, godzil sie pofolgowac tej namietnosci: to wszystko. Moja osoba nie miala z tym nic wspolnego: tak jak nie kochal mnie przedtem, nie kochal i teraz. Ja czy inna, bylo to dla niego bez znaczenia, poslugiwal sie mna jak srodkiem do wymierzania sobie nagrody czy kary. Lezac po ciemku przy jego boku, nie myslalam, ale wyczuwalam to wszystko cialem i krwia, tak samo jak niegdys wytropilam zbrodnie Sonzogna, nie wiedzac jeszcze, ze ja popelnil. Chociaz zdawalam sobie sprawe, ze mam do czynienia z potworem, doznalam rozkoszy, bo moje pozadanie bylo silniejsze niz owa swiadomosc.
Zdziwila mnie gwaltowna i niezaspokojona zadza Mina, ktory byl zazwyczaj bardzo powsciagliwy, co jak przypuszczalam wyplywalo u niego z obawy o zdrowie, istotnie bardzo delikatne. Totez za trzecim razem nie moglam sie powstrzymac, zeby nie powiedziec mu po cichu:
— Co do mnie, nie mam nic przeciwko temu… ale uwazaj, zeby ci to nie zaszkodzilo.
Wydalo mi sie, ze sie rozesmial, i uslyszalam tuz przy uchu jego szept:
— Teraz juz nic nie moze mi zaszkodzic.
Owo „teraz juz” zabrzmialo po prostu zalobnie i znikla cala radosc, jaka przezywalam w jego ramionach. Czekalam niecierpliwie na moment, kiedy nareszcie bede mogla z nim porozmawiac i dowiedziec sie, co sie stalo. Ale Mino zaczal drzemac, a moze tylko udawal. Czekalam jakis czas, az wreszcie, z takim wysilkiem, ze serce podeszlo mi do gardla, zapytalam po cichu:
— A teraz powiesz mi, co sie stalo!
— Nic sie nie stalo!
— A jednak cos sie musialo stac.
Milczal przez chwile, po czym powiedzial, mowiac jakby do siebie:
— Uwazam, ze pomimo wszystko i ty powinnas o tym wiedziec. A wiec stalo sie to, ze od wczoraj, od godziny jedenastej wieczorem, jestem zdrajca.
Wydalo mi sie, ze krew krzepnie mi w zylach, i byl to efekt nie tyle jego slow, ile tonu, jakim je wypowiedzial. Wyjakalam:
— Zdrajca? Dlaczego?
Odpowiedzial tym zimnym, ponuro-zartobliwym glosem:
— Pan Mino slynal wsrod swoich towarzyszy partyjnych z niezlomnosci przekonan i z nieprzejednanej postawy… Pan Mino typowany byl przez nich na przyszlego wodza i pan Mino tak byl pewien, ze w kazdej okolicznosci stanie na wysokosci zadania, ze zyczyl sobie prawie, aby go aresztowano, bo mialby okazje poddac sie probie, no tak, pan Mino uwazal, ze w zyciu czlowieka zajmujacego sie polityka areszt, wiezienie i inne cierpienia sa czyms calkiem zwyczajnym, tak jak w zyciu marynarza niebezpieczne wyprawy, huragany, awarie, a tymczasem przy pierwszej wyprawie na morze marynarz nabawil sie morskiej choroby, jak wydelikacona panienka… Pan Mino, kiedy stanal w obliczu pierwszego lepszego chlystka z policji, nie czekal na pogrozki i tortury, ale od razu wyspiewal wszystko jak z nut, jednym slowem: zdradzil… Tak wiec od wczoraj pan Mino porzucil kariere polityczna i rozpoczal inna… nazwijmy ja szpiegowska.
— Bales sie! — zawolalam. Odpowiedzial od razu i bardzo spokojnie:
— Nie, moze sie nawet nie balem… tylko dzialo sie ze mna to samo, co niegdys przy tobie, tego wieczoru, kiedy chcialas, zebym wyjasnil ci swoje idee. Nagle przestalo mnie cokolwiek obchodzic… Ten, ktory mnie przesluchiwal, wydal mi sie prawie sympatyczny. Zalezalo mu, zeby dowiedziec sie pewnych rzeczy, a mnie nie zalezalo w tym momencie, zeby je ukrywac, i calkiem zwyczajnie wszystko mu powiedzialem… A raczej — dodal po chwili namyslu — nie calkiem zwyczajnie… gorliwie, z pospiechem… powiedzialbym: prawie nadskakujaco… Niewiele brakowalo, a on musialby hamowac moj entuzjazm!
Pomyslalam o Astaricie i wydalo mi sie to dziwne, ze wzbudzil on taka sympatie w Minie.
— A kto cie przesluchiwal?
— Nie wiem, jak sie nazywa… Mlody mezczyzna o pozolklej twarzy, z czarnymi oczyma, lysy, doskonale ubrany… To musial byc jakis wyzszy urzednik.
— I wydal ci sie sympatyczny! — nie moglam powstrzymac sie od tego okrzyku, rozpoznajac w tym opisie Astarite. Zaczal sie smiac w tych ciemnosciach, tuz przy moim uchu.
— Poczekaj! Nie on osobiscie, ale jego funkcja. Kiedy sie z czegos rezygnuje albo nie umie sie byc tym, kim powinno sie byc, wychodzi na wierzch to, czym sie jest… Czy nie jestem moze synem bogatego wlasciciela ziemskiego? A ten czlowiek, wypelniajac swoja funkcje, nie bronil moze moich interesow? Porozumielismy sie jako ludzie tej samej kasty, sluzacy tej samej sprawie. Coz myslisz? Ze ja poczulem sympatie osobiscie dla niego?… Nie… nie, ale dla jego funkcji… Poczulem, ze to ja go oplacam, jego, ktory staje w mojej obronie, ja stojacy za nim jak szef, pomimo to ze znalazlem sie przed nim jako oskarzony.
Smial sie, a raczej zachlystywal sie jak kaszlem tym smiechem, ktory przerazliwie zgrzytal mi w uszach. Nie rozumialem nic, procz jednej tylko rzeczy: ze stalo sie cos nieskonczenie smutnego i ze cale moje zycie jest znowu pod znakiem zapytania. Dorzucil jeszcze po chwili:
— Ale moze rzucam na siebie kalumnie. Powiedzialem mu to po prostu dlatego, ze nie zalezalo mi na tym, zeby nie powiedziec, bo nagle to wszystko wydalo mi sie niedorzeczne i bez znaczenia, i nie rozumialem juz nic z tych spraw, w ktore powinienem byl wierzyc.
— Nie rozumiales? — powtorzylam machinalnie.
— Tak, a raczej rozumialem tylko poszczegolne slowa, a nie wyrazane tymi slowami fakty… Zrozum, jak mozna zdecydowac sie na cierpienie dla samych tylko slow? Slowa to dzwieki. Rownie dobrze moglbym zdecydowac sie na wiezienie dla ryku osla czy skrzypienia kol… Slowa przestaly miec dla mnie jakiekolwiek znaczenie, wszystkie wydawaly mi sie absurdalne, jednakowe, on chcial ode mnie tylko slow i dalem mu ich tyle, ile dusza zapragnie.