buntowac sie przeciwko mojemu losowi, ale sie z nim pogodzic, lagodnie, z ufnoscia, i ze jesli ty mna pogardzasz, to moja wina, a nie twoja… Myslalam o tylu rzeczach, ze na koniec minelo moje przygnebienie i znowu poczulam sie lekka i radosna.

Zaczal sie smiac tym smiechem, ktory mrozi mi krew w zylach, a potem powiedzial:

— Jednym slowem, powinienem pogodzic sie z tym, co sie stalo, i nie buntowac sie, powinienem pogodzic sie z tym, czym jestem, i nie wydawac wyroku na siebie! Mozliwe, ze pewne rzeczy moga sie zdarzyc w kosciele… ale poza kosciolem…

— Idz do kosciola! — zawolalam czepiajac sie tej nowej nadziei.

— Nie, nie pojde, nie jestem wierzacy i nudze sie w kosciele, a poza tym, coz my prowadzimy za rozmowy! — Znowu zaczal sie smiac, ale naraz smiech uwiazl mu w gardle i chwytajac mnie za ramiona, gwaltownie zaczal mna potrzasac, jakby nagle ogarnela go furia:

— Czy ty nie rozumiesz, co ja zrobilem? Nie rozumiesz? Nie rozumiesz? — Potrzasal mna z taka sila, ze sie dusilam, po czym odepchnal mnie, wyskoczyl z lozka i po ciemku zaczal sie ubierac. — Nie zapalaj swiatla — powiedzial tonem grozby — bede musial sie przyzwyczaic do widoku wlasnej twarzy, ale jeszcze na to za wczesnie!… Zebys mi sie nie wazyla zapalic lampy!

Po prostu balam sie odetchnac. Ale w koncu zapytalam:

— Odchodzisz?

— Tak, ale niedlugo wroce! — powiedzial; wydawalo mi sie ze zasmial sie znowu. — Nic sie nie boj, wroce, a nawet mam ci do zakomunikowania dobra wiadomosc: zamieszkam u ciebie na stale.

— U mnie?

— Tak, ale nie bede ci sie narzucal, bedziesz mogla prowadzic wlasne zycie… A zreszta — dodal — mozemy oboje zyc z tego, co przysylaja mi z domu. Dotad placilem za pokoj i utrzymanie, ale jezeli bedziemy sie stolowac w domu, wystarczy pieniedzy dla nas obojga.

Jego pomysl zamieszkania u mnie wydal mi sie raczej dziwny niz przyjemny. Ale nie smialam nic powiedziec. W milczeniu skonczyl sie ubierac. — Wroce wieczorem — powiedzial. Uslyszalam, jak otwiera drzwi, wychodzi, zamyka drzwi. Zostalam sama, z szeroko otwartymi w ciemnosciach oczyma.

Rozdzial 10

Zastosowalam sie do rady Astarity i jeszcze tego samego popoludnia poszlam do komisariatu rejonowego, zeby zlozyc zeznania w sprawie Sonzogna. Udalam sie tam bardzo niechetnie, bo po przejsciach Mina wszystko, co mialo zwiazek z policja i policjantami, budzilo we mnie wstret. Jednakze zdecydowalam sie na ten krok, bo wiedzialam, ze przynajmniej przez jakis czas bede miala dla kogo zyc.

— Czekamy na ciebie od rana — powiedzial komisarz, kiedy wytlumaczylam cel mojej wizyty. Byl to porzadny czlowiek, znalam go od dawna; chociaz byl ojcem rodziny i przekroczyl piecdziesiatke, wiedzialam, ze czuje dla mnie cos wiecej niz sympatie. Utkwil mi w pamieci przede wszystkim jego nos, duzy i miesisty, nadajacy twarzy melancholijny wyraz. Wlosy mial zawsze potargane, oczy wpolprzymkniete, jak gdyby dopiero co wstal z lozka. Te oczy jaskrawoblekitnego koloru spogladaly na mnie, jakby poprzez maske, z nalanej, czerwonawej, pelnej nierownosci twarzy, przypominajacej skorke poznych pomaranczy, ktore sa wprawdzie ogromne, ale wewnatrz zupelnie wysuszone.

Powiedzialam, ze nie moglam przyjsc wczesniej. Patrzal na mnie przez chwile szafirowymi oczyma, osadzonymi gleboko w tej pomaranczy-twarzy, po czym zapytal porozumiewawczym tonem:

— A wiec jak on sie nazywa?

— A skad ja moge wiedziec!

— Nie udawaj, wiesz!

— Slowo honoru — powiedzialam przykladajac reke do piersi — zaczepil mnie na Corso. Rzeczywiscie, jego zachowanie wydalo mi sie jakies dziwne, ale nie zwrocilam na to wiekszej uwagi.

— A po co siedzial u was w mieszkaniu, jezeli ciebie nie bylo w domu?

— Mialam pilne spotkanie, zostawilam go i wyszlam.

— A on byl pewien, zes poszla na policje, wiesz? I krzyknal, zes go wydala.

— Tak, wiem.

— I ze drogo za to zaplacisz.

— Glupstwo.

— Czy nie zdajesz sobie sprawy — powiedzial patrzac na mnie — ze to jest niebezpieczny czlowiek i ze jutro, zeby pomscic twoja domniemana zdrade, moze strzelic do ciebie, tak jak strzelal do policjantow?

— Oczywiscie, ze zdaje sobie z tego sprawe.

— Wiec dlaczego nie chcesz powiedziec jego nazwiska?… Zaaresztujemy go i bedziesz miala spokoj.

— Przeciez mowie, ze nie wiem, jak on sie nazywa… Czy musze znac nazwiska wszystkich mezczyzn, ktorych przyprowadzam do domu?

— Ale my — oswiadczyl nagle podnoszac glos i teatralnie pochylajac sie do przodu — znamy jego nazwisko.

Domyslalam sie, ze to podstep, i odpowiedzialam spokojnie:

— Jezeli znacie; to po co mi zawracacie glowe? Aresztujcie go i koniec.

Spogladal na mnie przez chwile w milczeniu; zauwazylam, ze niespokojnym wzrokiem sledzi nie tyle moja twarz, ile figure. Zrozumialam, ze nagle, na przekor jego woli, dawna namietnosc wziela gore nad zylka zawodowa.

— Wiemy jeszcze cos wiecej — ciagnal dalej — ze jesli ostrzeliwal sie i uciekl, musial mies swoje powody ku temu.

— Ja takze jestem tego pewna.

— Ale ty znasz powody.

— Nic nie wiem… Jezeli nie znam nawet jego nazwiska, to jak moge wiedziec reszte?

— A my doskonale znamy te reszte. — Mowil teraz machinalnie, jak gdyby myslal o czym innym, i bylam pewna, ze za chwilke wstanie i podejdzie do mnie. — Znamy go na wylot i zlapiemy go, to kwestia dni, moze godzin.

— Tym lepiej dla was.

Wstal, tak jak przewidywalam, zblizyl sie i ujmujac mnie pod brode, powiedzial:

— No, no… Wiesz wszystko, tylko nie chcesz powiedziec… Czego sie boisz?

— Niczego sie nie boje — odpowiedzialam — nic nie wiem, a rece niech pan trzyma przy sobie.

— No, no — powtorzyl, ale wrocil na swoje miejsce i usiadl za stolem. — Masz szczescie — ciagnal dalej — bo mam do ciebie slabosc i wiem, ze dzielna z ciebie dziewczyna… Wiesz, co by zrobil ktos inny na moim miejscu? Wpakowalby cie do aresztu, zeby rozwiazac ci jezyk… i predko by cie nie wypuscili… A potem znalazlabys sie w San Gallicano.

Wstalam i powiedzialam:

— Mam bardzo niewiele czasu… jezeli pan nie ma mi nic wiecej do powiedzenia…

— Idz, ale badz ostrozniejsza ze swoimi znajomosciami… politycznymi i innymi.

Udalam, ze nie zrozumialam jego ostatnich slow, i wyszlam szybko z tego niechlujnego biura.

Na ulicy znowu przyszedl mi na mysl Sonzogno. Komisarz potwierdzil moje przypuszczenia: Sonzogno w przekonaniu, ze go zadenuncjowalam, gotowal sie do zemsty. Ogarnal mnie straszliwy lek, ale balam sie nie o siebie, lecz o Mina. Sonzogno byl niepoczytalny i gdyby zastal u mnie Mina, nie zawahalby sie ani przez chwile, zamordowalby nas oboje. Musze powiedziec, ze dziwnie pociagala mnie mysl o wspolnej smierci z Minem. Wydawalo mi sie, ze widze te scene: oto Sonzogno strzela, ja rzucam sie miedzy nich na ratunek Mina i gine od wystrzalu, ktory w niego byl wymierzony. Ale nie bez przyjemnosci wyobrazalam sobie, ze Mino takze zostaje ranny i ze umieramy obydwoje, a krew nasza zlewa sie w jeden strumien. Ale pomyslalam przy tym, ze zginac razem w jednej chwili, z reki jednego mordercy, nie byloby tak pieknie, jak popelnic wspolnie samobojstwo. Odebranie sobie zycia we dwoje uwazalam za godne zakonczenie wielkiej milosci. Bylo to jak zerwanie kwiatu, zanim zwiednie, pograzenie sie w wiecznej ciszy po wysluchaniu niebianskiej muzyki. Czesto myslalam o takim samobojstwie, ktore zatrzymuje czas, zanim obrzydzi on i zniszczy milosc, o samobojstwie bedacym nastepstwem

Вы читаете Rzymianka
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату