nadmiaru szczescia, a nie smutku i cierpienia. W momentach, kiedy moja milosc do Mina tak przybierala na sile, ze balam sie, iz nie wytrzymam dlugo tego natezenia, nasuwala mi sie mysl o wspolnym samobojstwie w sposob zupelnie naturalny, rownie zywiolowa jak pocalunki i pieszczoty. Ale nigdy mu o tym nie wspominalam, bo do tego rodzaju wspolnej smierci potrzebna jest wzajemna milosc, a Mino mnie nie kochal. A jesli mnie nawet kochal, to nie na tyle, zeby pragnac smierci. Wracajac do domu, bylam calkowicie pochlonieta tymi myslami; szlam szybko, ze spuszczona glowa. Nagle zakrecilo mi sie w glowie, chwycily mnie mdlosci i poczulam smiertelna slabosc w calym ciele. Ledwie zdazylam wejsc do mleczarni. Od domu dzielilo mnie zaledwie kilka krokow, ale nie czulam sie na silach, aby tam dojsc.
Usiadlam przy stoliku za szklanymi drzwiami, przymknelam oczy, scieta z nog tym naglym niedomaganiem. W dalszym ciagu mdlilo mnie i krecilo mi sie w glowie, a uczucie to wzmoglo sie jeszcze, kiedy dolecial mnie syk pary wydobywajacej sie z ekspresu do kawy, dziwnie odlegly i przykry zarazem. Czulam na twarzy i rekach cieplo dobrze ogrzanej sali, a mimo to wydawalo mi sie, ze przemarzlam. Wlasciciel mleczarni, ktory mnie znal, zawolal spoza lady:
— Kawa, panno Adriano? — Nie otwierajac oczu, przytaknelam skinieniem glowy.
Na koniec przyszlam do siebie i popijalam kawe, ktora gospodarz postawil mi na stoliku. Co prawda, nie zdarzylo mi sie to pierwszy raz; w ostatnim czasie juz kilkakrotnie odczuwalam podobna slabosc, ale w bez porownania mniejszym stopniu. Nie zwrocilam na to uwagi w nawale tylu niezwyklych i absorbujacych wydarzen. Ale obecnie, zastanawiajac sie nad tym i laczac owo zle samopoczucie z faktem, ze spoznila mi sie miesiaczka, doszlam do przekonania, ze podejrzenia, ktore wprawdzie stale odsuwalam, ale ktore zawsze utrzymywaly sie na dnie mojej swiadomosci, okazaly sie sluszne. „Nie ma watpliwosci — pomyslalam nagle — na pewno jestem w odmiennym stanie!”
Zaplacilam za kawe i wyszlam z mleczarni. To, co wtedy odczuwalam, bylo bardzo skomplikowane i nawet dzisiaj, z perspektywy czasu, trudno powiedziec mi cokolwiek na ten temat. Stwierdzilam juz od dawna, ze nieszczescia zawsze chodza w parze; to wydarzenie, ktore kiedy indziej i w innych warunkach sprawiloby mi wielka radosc, musialam teraz uwazac za katastrofalne. Ale moja natura kaze mi zawsze spontanicznie doszukiwac sie dobrych stron w najprzykrzejszych nawet sprawach. Tym razem bylo to latwiejsze niz kiedykolwiek, bo w takiej chwili serce kazdej kobiety napelnia nadzieja i zadowolenie. Prawda, ze moje dziecko urodzic sie mialo w najmniej sprzyjajacych okolicznosciach, ale bylo to przeciez moje wlasne dziecko, ktore urodze, wychowam i ktorym sie bede cieszyla. Zawsze co dziecko, to dziecko, myslalam sobie. I nie ma takiej niepewnosci jutra, ktore mogloby przeszkodzic kobiecie radowac sie, ze wyda na swiat zywa istotke.
Te mysli uspokoily mnie, minelo moje chwilowe przygnebienie i niepokoj, odzyskalam pogode ducha i z ufnoscia spogladalam w przyszlosc. Gabinet przyjec mlodego lekarza, do ktorego niegdys zaprowadzila mnie matka, zeby sie upewnic, czy stracilam dziewictwo, miescil sie o kilka domow za mleczarnia. Postanowilam pojsc tam i dac sie zbadac. Bylo wczesnie i w poczekalni bylo pusto. Doktor, ktory znal mnie doskonale, przywital sie ze mna bardzo serdecznie. Zamknelam za soba drzwi i powiedzialam spokojnie:
— Panie doktorze, jestem prawie pewna, ze zaszlam w ciaze.
Zaczal sie smiac, bo znal moja profesje, i zapytal:
— No i co? Martwisz sie?
— Wcale sie nie martwie, a nawet jestem zadowolona.
— Zaraz zobaczymy.
Wypytywal mnie przez chwile, jakie mialam objawy, a potem kazal mi sie polozyc na obitej cerata kanapce. Zbadawszy mnie powiedzial wesolo:
— Tym razem… tak!
Przyjelam jego lekarskie stwierdzenie z zadowoleniem, bez cienia przykrosci, spokojnie. Odpowiedzialam:
— Wiedzialam o tym… przyszlam tu tylko dlatego, zeby miec pewnosc.
— Nie ma zadnych watpliwosci!
Zacieral rece z radoscia, jak gdyby on byl ojcem, i kolysal sie to na jednej nodze, to na drugiej, rozweselony, tryskajacy sympatia do mnie. Meczyla mnie jeszcze jedna watpliwosc i zeby ja wyjasnic, zapytalam:
— Od jak dawna?
— No, mniej wiecej dwa miesiace… A dlaczego pytasz? Chcesz wiedziec, kto?
— Juz wiem.
Skierowalam sie do drzwi.
— Jesli bedziesz miala jakies trudnosci, przyjdz do mnie — powiedzial otwierajac mi drzwi — a kiedy nadejdzie czas, urzadzimy wszystko tak, zeby dziecko przyszlo na swiat w jak najlepszych warunkach. — Doktor, tak samo jak komisarz, mial wielka slabosc do mnie, ale on, w przeciwienstwie do komisarza, podobal mi sie. Opisywalam juz raz jego powierzchownosc: mlody, przystojny, smagly, zdrowy i energiczny, mial czarne wasiki, blyszczace oczy, biale zeby, byl zywy i ruchliwy jak pies mysliwski. Czesto chodzilam do niego na badanie, zwykle co dwa tygodnie; poniewaz nigdy nie bral ode mnie pieniedzy, chcialam oddac mu sie przez wdziecznosc, na tej ceratowej kanapce, na ktorej mnie badal. Ale on zachowywal sie zawsze bardzo powsciagliwie, nie robil mi nigdy zadnych propozycji, najwyzej zartowal ze mna. Zawsze udzielal mi rad i mysle, ze podkochiwal sie we mnie na swoj sposob.
Powiedzialam doktorowi, ze wiem, kto jest ojcem mego dziecka, ale naprawde byly to tylko domysly, w dodatku instynktowne, niczym nie uzasadnione. Dopiero kiedy wyszlam na ulice i zaczelam liczyc dni oraz laczyc fakty, moje domysly zamienily sie w pewnosc. Przypomnialam sobie pomieszane uczucie grozy i rozkoszy, rodzierajacy okrzyk, jaki wyrwal mi sie w ciemnosciach wlasnie okolo dwoch miesiecy temu, i doszlam do przekonania, ze ojcem dziecka moze byc tylko Sonzogno. Straszna byla owa swiadomosc, ze nosze w lonie plod bezlitosnego, potwornego mordercy — przede wszystkim dlatego, ze dziecko mogloby byc podobne do ojca, odziedziczyc jego charakter. Jednoczesnie staralam sie szukac jakiegos usprawiedliwienia dla tego ojcostwa. Posrod wszystkich moich kochankow Sonzogno byl jedynym, ktory naprawde mnie posiadl, i pomimo ze nie laczyla nas milosc, przeniknal do najintymniejszych glebi mego ciala. To, ze napelnial mnie lekiem i wstretem i ze musialam mu sie oddac wbrew woli, nie tylko nie umniejszalo, ale potegowalo jeszcze pelnie i ogrom tego podboju. Ani Gino, ani Astarita, ani nawet Mino, za ktorym szalalam, ale w calkiem inny sposob, nie wzbudzili we mnie nigdy tego uczucia legalnej, choc nienawistnej przynaleznosci. To wszystko wydawalo mi sie dziwne i zarazem przerazajace; ale tak juz jest, ze uczucia sa jedyna rzecza, jakiej nie mozna ani sie zaprzec, ani zmienic, ani w pewnym sensie analizowac. Doszlam na koniec do wniosku, ze czyms zupelnie innym jest milosc do mezczyzny, a czyms innym sam akt zaplodnienia; i jesli mozna uwazac za sluszne, ze urodze dziecko Sonzogna, to rownie sluszne jest to, ze go nienawidze i ze przed nim uciekam, a kocham Mina.
Weszlam powoli na schody, myslac o tym zywym ciezarze, jaki nosze pod sercem; kiedy znalazlam sie w przedpokoju, dobiegly mnie z jadalni odglosy rozmowy. Zajrzalam tam i ku memu zdumieniu zobaczylam przy stole Mina, najspokojniej gawedzacego z matka, ktora, zajeta szyciem, siedziala obok. Palila sie tylko srodkowa, nisko zawieszona nad stolem lampa, i znaczna czesc pokoju pograzona byla w mroku.
— Dobry wieczor — powiedzialam cicho, podchodzac do nich.
— Dobry wieczor, dobry wieczor — odrzekl Mino wyniosle i wahajaco. Spojrzalam na niego i kiedy zobaczylam jego blyszczace oczy, domyslilam sie od razu, ze jest pijany. Koniec stolu przykryty byl obrusem i lezaly na nim dwa nakrycia. Poniewaz matka zawsze jadala sama w kuchni, domyslilam sie, ze drugie nakrycie przeznaczone jest dla Mina. — Dobry wieczor — powtorzyl — przynioslem walizki, stoja u ciebie, a takze zdazylem sie juz zaprzyjaznic z twoja matka… Prawda, prosze pani, ze rozumiemy sie doskonale?
Poczulam nagly skurcz w sercu, slyszac ten glos ironiczny, smutno-zartobliwy. Przysiadlam na krzesle i na chwile przymknelam oczy. Uslyszalam odpowiedz matki:
— Pan mowi, ze sie rozumiemy! Jezeli bedzie pan zle mowil o Adrianie, nie zrozumiemy sie nigdy!
— Ale coz ja takiego powiedzialem? — zapytal Mino z udanym zdziwieniem. — Ze Adriana jest jakby stworzona do tego rodzaju zycia, ze jest jej z tym doskonale… Coz w tym zlego?
— A wlasnie, ze to nieprawda — opryskliwie odpowiedziala matka. — Adriana nie nadaje sie do tego zycia, ze swoja uroda zaslugiwala na cos o wiele, wiele lepszego… Czy pan wie, ze Adriana jest jedna z najpiekniejszych dziewczat w tej dzielnicy, a moze nawet w calym Rzymie? Ile to brzydszych od niej robi kariere, a Adriana, piekna jak krolowa, nie… Ale ja wiem dlaczego.
— Dlaczego?