– Przy telefonie.
– Chyba rozpoznaje panski glos. Przepraszam, ze dzwonie tak pozno. Czy bardzo przeszkadzam?
– Hm, zastala mnie pani w domu – powiedzialem ostroznie, probujac sie domyslic, czy nie jest to aby jedna z moich studentek, ktorej nie podoba sie ocena. – Czyja pania znam?
– Nie. Nazywam sie Abershaw, Molly Abershaw. – Przerwala, jakbym powinien o niej slyszec, i znow sie odezwala. – Z „Bath Evening Telegraph”.
Odpowiedzialem z wiekszym taktem, niz zazwyczaj mi sie zdarza.
– Skoro pani o tym wspomniala, wydaje mi sie, ze widzialem pani nazwisko w gazecie.
– A ja widzialam pana dzis wieczor w telewizji.
To dlatego rozpoznala moj glos. Poczulem sie troche pewniej, kiedy dowiedzialem sie chociaz troche o intencjach rozmowczyni.
– Uslyszala pani o wystawie poswieconej Jane Austen, o ile rozumiem?
– Tak, zgadza sie. To we wrzesniu, jesli sie nie myle?
– Tak – odparlem, ale powstrzymalem sie od stwierdzenia, ze niechetnie odbieram telefony o dziesiatej wieczor.
– Jestem pewna, ze bedzie pan to chcial naglosnic. Chcielibysmy o tym napisac, kiedy przyjdzie stosowna pora.
– Swietnie. – Nie chcialem przedluzac rozmowy, kiedy juz padly niezbedne formulki, wyrazajace dobra wole. – Teraz jest jeszcze za wczesnie, ale bede chetnie wspolpracowal. A skoro pani najwyrazniej ma moj numer domowy, podobnie jak uniwersytecki, nie powinno byc problemow z kontaktem.
– Chcialabym zapytac pana o cos jeszcze – wtracila szybko. – Nie wiem, czy pan czytuje moja gazete. Prawdopodobnie wtykaja ja panu pod drzwi dwa razy w tygodniu. Jest darmowa, ale nasz dzial informacyjny cieszy sie bardzo dobra opinia. Dzis wieczorem rozmawialam z chlopcem, ktory w poniedzialek o malo nie utonal w jazie Pulteney. Widzial pana dzis wieczor w „Points West” i sadzi, ze pana rozpoznal. Uwaza, ze to pan jest tym czlowiekiem, ktory uratowal mu zycie. Czy moglby pan to potwierdzic, panie profesorze?
Zaczalem sie wykrecac.
– Wlasciwie dlaczego mnie pani o to pyta?
– Myslalam, ze to oczywiste. Chodzi o zainteresowanie czytelnikow. Byl to bardzo odwazny czyn i zasluguje na to, zeby go opisac.
– Alez zostal juz opisany.
– Tak, w „Evening Chronicie”. Nie potrafili jednak podac nazwiska…
– …skromnego bohatera.
– Wlasnie.
– I ma pani nadzieje na wylacznosc?
– Czy to byl pan, profesorze?
Glupio przyznalem, ze to ja, i dziewczyna z radosci pewnie wykrecila koziolka.
– Niech pani slucha. Nie chce zamieszania – dodalem, oczywiscie za pozno. – Kazdy zrobilby to, co ja, gdyby zobaczyl chlopca w niebezpiecznej sytuacji.
Rozesmiala sie.
– Alez to bzdura.
– Co pani powiedziala?
– Niech mi pan da skonczyc. Ta opowiesc zostala spisana milion razy i nikt nie zmienil w niej ani linijki. Mezczyzna ratuje dziecko albo starsza pania, albo kocie, a potem odchodzi, nie podajac nazwiska. A kiedy go w koncu wysledza, mowi: „Kazdy zrobilby to samo”. Czyzby? Do diabla! W dzisiejszych czasach dziewieciu na dziesieciu odwrociloby wzrok.
Poszukalem schronienia w rownie zdartej formulce jak ta, ktora atakowala.
– Prosze pani, nie wiem, czego pani ode mnie chce, ale sprawa jest zamknieta, jesli chodzi o mnie.
– Moja gazeta – powiedziala – poda panskie nazwisko. Pomyslalam, ze chcialby pan poczynic kilka inteligentnych uwag. Czy nie narzucimy sie panu, jesli rano przyslemy fotoreportera, zeby zrobil panu zdjecie?
– Tak.
– To milo z panskiej strony. Czy moze przyjsc okolo dziewiatej?
– Powiedzialem, ze tak, narzucicie sie. Nie pozuje do fotografii.
– Panie profesorze – zauwazyla stalowym glosem – jestesmy najwieksza lokalna gazeta. Blisko wspolpracujemy z uniwersytetem, naglasniamy rozne wydarzenia.
– Zgadza sie, ale to nie jest wydarzenie wymagajace naglosnienia.
– Z calym szacunkiem, ja uwazam, ze jest.
– A wiec roznimy sie co do tego. Wtedy wylozyla karte atutowa.
– Nie chce pan wiedziec, jak sie miewa maly Matthew?
Byla w tym grozba niechcianego rozglosu. Odpowiedzialem, starajac sie nie okazac zatroskania.
– Owszem. Niech pani powie. Jak sie miewa?
– Swietnie, ale chcialby sie z panem spotkac i podziekowac osobiscie.
– O, nie – zaprotestowalem. – Ciesze sie, ze ma sie dobrze i na tym koniec. Dziekuje za telefon, prosze pani. – Odlozylem sluchawke.
Nastepnego dnia, z ciekawosci zmieszanej z obawa, wzialem do reki egzemplarz gazety Molly Abershaw. Bylo to jeszcze bardziej krepujace niz sie spodziewalem. Glowny tekst, wyrozniajacy sie na stronie glosil:
„Profesor plynie z pomoca”
„Tajemniczym czlowiekiem, ktory w ostatni poniedzialek rzucil sie na pomoc chlopcu przy jazie Pulteney i metoda usta-usta przywrocil mu zycie, jest, jak sie okazalo, profesor uniwersytetu w Bath, Gregory Jackman, z Bathwick. Ma trzydziesci siedem lat, w 1987 roku zostal mianowany profesorem swiezo utworzonej katedry anglistyki.»Evening Standard«apelowal w tym tygodniu o pomoc w odnalezieniu bohatera, ktory po udzieleniu pomocy odszedl, nie ujawniajac nazwiska. Pewna liczba naszych czytelnikow dzwonila, podajac szczegolowy opis tego czlowieka, ale ostatecznie zostal rozpoznany przez uratowanego chlopca, dwunastoletniego Matthew Didriksona z Abbey Choir School. Matthew rozpoznal profesora w programie»Points West«, ktory byl nadawany w telewizji wczoraj wieczorem. Byl to filmowy reportaz o sali zgromadzen.
»Jestem pewien, ze ten profesor to czlowiek, ktory uratowal mi zycie. Wlaczylem program przypadkiem i on tam byl. To naprawde niezwykle«- powiedzial Matthew, kiedy zadzwonilismy do niego wczoraj wieczorem.
»Telegraph«skontaktowal sie z profesorem Jackmanem poznym wieczorem. Potwierdzil, ze to on byl ratownikiem. Kiedy upewnil sie, ze Matthew jest juz przytomny, a karetka jest w drodze, odszedl, gdyz, wedle jego slow:»Sprawa byla zamknieta, jesli chodzi o mnie«. Powiedzial, ze milo mu slyszec, iz Matthew w pelni wrocil do sil”.
Oczywiscie, az mnie skrecilo, ale moglo byc gorzej. Cieszylem sie, ze wyglosilem juz ostatni wyklad w tym semestrze, bo artykul stanowilby doskonaly pretekst dla moich studentow, zeby urzadzic jakas hece.
Zaplanowalem sobie weekend tak, zeby nie rzucac sie w oczy. Jedyna okazja towarzyska bylo przyjecie, ktore wydawala w porze lunchu w niedziele ksiegarnia Waterstone’s, zeby naglosnic nowy zbiorek wierszy Teda Hughesa, nagrodzonego poety, ktory mial podpisywac swoje ksiazki. Jeszcze nigdy nie spotkalem sie z Hughesem, ale podobaly mi sie jego utwory i tematyka, ktora sie zajmowal, wiec chcialem tam byc. Gdyby udalo mi sie wyrwac stamtad odpowiednio wczesniej, mialem nadzieje, ze jeszcze tego samego popoludnia zdaze dojechac do Hampshire, do wsi Chawton, zeby rzucic okiem na dom, gdzie kiedys mieszkala Jane Austen. Przeksztalcono go w muzeum, wiec mialem obowiazek jak najszybciej go odwiedzic i wyzebrac eksponaty.
Weekend byl jedna z tych cennych, by nie rzec osobliwych, przerw w angielskim lecie, kiedy to zapowiadacze pogody niecierpliwia sie, zeby oznajmic perspektywe upalu nie do zniesienia. Caly narod przymierza wtedy ubiegloroczne szorty i odkurza slomkowe kapelusze. Przed pubami i kawiarniami pojawiaja sie stoly i krzesla.