jak odciecie sobie wlasnego ogona. Odetchnal powoli i wyszeptal:
— To tylko szczur.
— Lecz ty, drogi Szynkawieprzu, juz nie jestes tylko szczurem — powiedzial Niebezpieczny Groszek. — Czy pojdziesz z oddzialem Ciemnejopalenizny, by dowiedziec sie, skad ona przyszla? To moze byc niebezpieczne.
Na te slowa siersc Szynkawieprza znowu stanela deba.
— Nie boje sie niebezpieczenstw! — warknal.
— Oczywiscie. Dlatego powinienes pojsc. Ona jest przerazona — rzekl Groszek.
— Nigdy nic mnie nie przerazalo! — krzyknal Szynkawieprz.
Teraz wreszcie Niebezpieczny Groszek odwrocil sie do niego pyszczkiem. W blasku swiecy jego oczy blyszczaly. Szynkawieprz nie marnowal czasu na myslenie o rzeczach, ktorych nie da sie zobaczyc, powachac czy ugryzc, ale…
Podniosl wzrok. Jego wlasny cien tanczyl na scianie. Szynkawieprz slyszal, jak mlode szczury rozmawiaja o cieniach i snach, i o tym, co sie dzieje z twoim cieniem po smierci. To go nie martwilo. Cienie nie moga cie ugryzc. Nie ma w nich nic groznego. Ale teraz jego wlasny glos mowil w jego wlasnej glowie: Boje sie tego, co potrafia zobaczyc te oczy. Spojrzal na Ciemnaopalenizne, ktory przez caly czas rysowal cos kijkiem w kurzu.
— Pojde, ale to ja poprowadze ekspedycje — oswiadczyl Szynkawieprz. — Jestem tutaj najstarszym szczurem.
— To mnie nie martwi — odparl Ciemnaopalenizna. — I tak na przodzie bedzie szedl pan Klik.
— Wydawalo mi sie, ze zostal zmiazdzony w zeszlym tygodniu — zdziwila sie Sliczna.
— Mamy jeszcze dwoch — odparl Ciemnaopalenizna. — Potem bedziemy musieli napasc na kolejny sklep ze zwierzetami.
— Ja jestem dowodca — powiedzial Szynkawieprz. — I ja bede mowil, co mamy robic, Ciemnaopalenizno.
— W porzadku, sir. W porzadku. — Ciemnaopalenizna nadal rysowal w kurzu. — I wie pan, jak rozbroic kazda pulapke, tak?
— Nie, ale moge kazac to zrobic tobie.
— Dobrze. Doskonale. — Ciemnaopalenizna wciaz kreslil cos kijkiem, nie podnoszac wzroku na dowodce. — I pan mi powie, ktorej dzwigni nie mamy dotykac, a ktora spowoduje, ze pulapka sie otworzy, prawda?
— Nie musze sie znac na pulapkach — odparl Szynkawieprz.
— Alez musi pan. — Ciemnaopalenizna przemawial caly czas tym samym spokojnym tonem. — A powiem panu, ze w tych nowych pulapkach sam paru rzeczy nie rozumiem i dopoki nie zrozumiem, z calym szacunkiem prosze, by zostawic je mnie.
— Nie mowi sie w ten sposob do starszego szczura!
Ciemnaopalenizna podniosl wzrok, a Sliczna wstrzymala oddech.
I wtedy Ciemnaopalenizna odezwal sie znowu:
— Przepraszam. Nie chcialem byc impertynencki.
Sliczna wyczula, ze przygladajace sie tej scenie starsze szczury sa zdziwione. Ciemnaopalenizna wycofal sie. Nie zaatakowal!
Ale tez sie nie ukorzyl.
Futerko Szynkawieprza opadlo. Stary szczur nie wiedzial, jak sobie poradzic z ta sytuacja. Tyle sprzecznych sygnalow.
— No coz…
— To oczywiste, ze dowodca musi wydawac rozkazy — odezwal sie Ciemnaopalenizna.
— Tak, wiec…
— Ale radzilbym, sir, zebysmy to sprawdzili. Nieznane rzeczy bywaja niebezpieczne.
— Tak, oczywiscie — powiedzial Szynkawieprz. — Tak, z cala pewnoscia. Zbadamy to. Oczywiscie. Przypilnuje tego. Jestem dowodca i to wlasnie mowie.
Maurycy rozejrzal sie po wnetrzu.
— Wyglada zwyczajnie — rzekl. — Lawy, krzesla, piec, mnostwo szczurzych skor wiszacych na scianach, stosy starych pulapek, kilka psich kagancow, zwoje drutu do siatek, wyrazne slady, ze od dawna nikt tu nie scieral kurzu. Dokladnie tego bym oczekiwal w Gildii Szczurolapow.
— Ja oczekiwalam czegos… okropnego, ale interesujacego — powiedziala Malicia. — Jakiejs strasznej tajemnicy.
— A czy musi byc tajemnica? — zapytal Keith.
— Oczywiscie! — oswiadczyla, zagladajac pod krzeslo. — Posluchaj, kocie, na swiecie sa dwa gatunki ludzi. Sa tacy, ktorzy tworza akcje, i tacy, ktorzy jej nie tworza.
— Swiat nie ma akcji — obruszyl sie Maurycy. — Rzeczy po prostu sie… zdarzaja, jedna po drugiej.
— Tylko wtedy, gdy tak o tym myslisz — odparla Malicia, zdecydowanie zbyt zdecydowanie, zdaniem Maurycego. — Akcja jest zawsze. Musisz tylko wiedziec, jak jej szukac. — Zamilkla, a po chwili wykrzyknela: — Juz wiem! Tutaj bedzie sekretne przejscie. Wszyscy szukamy!
— Ale… jak bedziemy wiedzieli, ze to jest wejscie do sekretnego przejscia? — zapytal Keith, ktory teraz wygladal na jeszcze bardziej zgubionego niz zazwyczaj. — Jak wyglada sekretne przejscie?
— Oczywiscie nie wyglada jak przejscie!
— No coz, w takim razie widze kilkanascie wejsc do tajemnych przejsc — rzekl Maurycy. — Drzwi, okna, ten kalendarz firmy produkujacej trutki, kredens, szczurza dziura, biurko…
— Jestes zlosliwy — oswiadczyla Malicia, podnoszac kalendarz i uwaznie sprawdzajac sciane za nim.
— Chcialem byc tylko dowcipny — mruknal Maurycy — ale jesli sobie zyczysz, moge byc tez zlosliwy.
Keith przygladal sie dlugiej lawie stojacej pod zasnutym starymi pajeczynami oknem. Lezaly na niej sterty pulapek. A obok rzad za rzedem stare puszki i sloiki z napisami w stylu: „Niebezpieczenstwo: Hydrogen Dioxide”, „Przeciw pladze szczurow”, „Lont” i „SzczuryPrecz”, i „Morderszczur”, i… — pochylil sie, by przeczytac napis z bliska — „Cukier”. Stalo tez kilka kubkow i imbryk na herbate. Lawa posypana byla bialym, zielonym i szarym proszkiem. Troche lezalo go tez na podlodze.
— Choc raz sprobuj sie na cos przydac — powiedziala Malicia, pukajac w sciany.
— Nie wiem, jak szukac czegos, co nie wyglada jak cos, czego szukamy — odparl Keith. — Trzymaja trucizne obok cukru! I tyle tych trucizn…
Malicia stanela i przetarla rekami oczy.
— Trudno znalezc — stwierdzila.
— Czy moglbym zasugerowac, ze tu nie ma tajnego przejscia? — zapytal Maurycy. — Wiem, ze to raczej smialy pomysl, ale moze to calkiem zwykle pomieszczenie.
Nawet Maurycy cofnal sie z lekka pod naporem spojrzenia Malicii.
— Tu musi byc sekretne przejscie — oznajmila. — Inaczej to nie ma sensu. — Pstryknela palcami. — Alez oczywiscie! Wszystko robimy zle. Przeciez kazdy wie, ze nie odnajdzie sie tajemnego przejscia, jesli sie go szuka. Tylko wtedy, gdy juz zrezygnujesz i zmeczony oprzesz sie o sciane, niespodziewanie uruchamia sie sekretny mechanizm!
Maurycy spojrzal na Keitha, szukajac u niego pomocy. Ostatecznie on tez byl czlowiekiem. Powinien wiedziec, jak sobie radzic z kims takim jak Malicia. Ale Keith snul sie po pomieszczeniu, ogladajac rozne przedmioty.
Malicia oparla sie o sciane z nieprawdopodobna nonszalancja. Zadnego klikniecia. Wszystkie deski podlogi trwaly nieporuszone.
— Pewnie nieodpowiednie miejsce — oswiadczyla. — Niewinnie zlapie sie reka za ten wieszak na ubrania. — Tajemne drzwi w scianie zupelnie sie nie chcialy otworzyc. — Z pewnoscia by pomoglo, gdybysmy mieli ozdobny swiecznik. Zawsze istnieje dzwignia otwierajaca sekretne wejscie, ktora mozna dostrzec przy zapalonej swiecy. Kazdy milosnik przygod to wie.
— Nie ma zadnego swiecznika — powiedzial Maurycy.
— Wiem, niektorzy ludzie kompletnie nie czuja, jak powinno wygladac tajemnicze przejscie — stwierdzila Malicia. Oparla sie o kolejna sciane, znowu bez efektu.