I tak minal dzien.

* * *

I jeszcze jeden dzien.

* * *

Trzeciego dnia padalo. Akwila zeszla do kuchni, w ktorej nikogo nie bylo, i zdjela z polki porcelanowa pasterke. Wlozyla ja do torby, wymknela sie z domu i pobiegla na wzgorza. Pogoda byla naprawde okropna, wzgorze cielo chmury niczym dziob statku. Ale kiedy Akwila dotarla do miejsca, gdzie stal stary piec i cztery zelazne kola, i narysowala na murawie prostokat, a potem wykopala dziure dla pasterki, a wreszcie wszystko zakryla znowu… zaczelo naprawde lac. Wiedziala, ze trawa z powrotem sie przyjmie. Wydawalo jej sie, ze dobrze zrobila. I byla pewna, ze poczula zapach tytoniu.

Potem poszla na kopiec praludkow. To ja nieco niepokoilo. Przeciez wiedziala, ze tam sa. Wiec po co sprawdzala? Czyzby miala watpliwosci? To byli bardzo zajeci ludzie. Mieli mnostwo roboty. Tak sobie mowila. Wcale nie dlatego, zeby zastanawiala sie, czy nie znajdzie przypadkiem tylko mysiej dziury. To wcale nie bylo tak.

Byla wodza. Miala powinnosc.

Uslyszala muzyke. Uslyszala glosy. A potem nagla cisze, gdy zajrzala w glab.

Ostroznie wyciagnela z torby butelke Specjalnego Plynu dla Owiec i poturlala ja w ciemnosc.

A gdy odchodzila, znowu uslyszala muzyke.

Pomachala myszolowowi, ktory zataczal leniwe kregi pod chmurami, i byla pewna, ze malenka kropeczka jej odmachala.

* * *

Czwartego dnia Akwila robila maslo, powrocila tez do innych swych obowiazkow.

Miala pomoc.

— A teraz bym chciala, zebys poszedl nakarmic kurczaki — po wiedziala do Bywarta. — O co cie prosze?

— Nakarmic cip, cip — odparl Bywart.

— Kurczaki — powtorzyla surowo.

— Kurczaki — powtorzyl Bywart.

— I nie wycieraj nosa rekawem! Dam ci chusteczke. I nie zbij jajek, dobrze?

— Na litosc — wymruczal Bywart.

— I czego nie mowimy? — zapytala Akwila. — Nie mowimy: na…

— Litosc — dopowiedzial Bywart.

— A szczegolnie nie mowimy tego przy…

— Przy mamie.

— Dobrze. Gdy skoncze, moze zdazymy pojsc nad rzeke.

Jej braciszek sie ucieszyl.

— Siusiu ludz? — zapytal.

Akwila nie odpowiedziala od razu. Od kiedy wrocila do domu, nie widziala zadnego Figla.

— Moze — zaryzykowala. — Ale najprawdopodobniej sa strasznie zajete. Musza znalezc nowa wodze… coz, sa zajete i juz. Tak mi sie zdaje.

— Siusiu ludz mowi, ze dalas w glowe rybiej twarzy!

— No, zobaczymy. — Akwila czula sie jak rodzic. — Teraz idz nakarm kurczaki, prosze, i przynies jajka.

Kiedy pomaszerowal, niosac koszyk na jajka w obu rekach, Akwila polozyla kilka kawalkow masla na marmurowa plyte i siegnela po szpachelke, by nadac im ksztalt. Ludzie lubili, jak ich maslo ladnie wygladalo. Kiedy wyklepywala oselki, zauwazyla cien w drzwiach i obejrzala sie.

Stal tam Roland.

Twarz mial bardziej czerwona niz zazwyczaj. Mial w dloniach nerwowo swoj kosztowny kapelusz, zupelnie jak Rozboj.

— Tak? — zapytala grzecznie.

— Posluchaj, ja chcialem… chcialem o tym… no, o tym wszystkim…

— Tak?

— No, ja nie chcialem nikogo oklamac — wybuchnal. — Ale moj ojciec byl calkiem pewien, ze zachowalem sie bohatersko, i niczego juz nie sluchal po tym, gdy mu opowiedzialem, jak… jak…

— Bylam pomocna? — zapytala Akwila.

— Tak… to znaczy nie! On powiedzial, ze mialas szczescie, trafiwszy na mnie, mowil…

— To nie ma znaczenia — oswiadczyla Akwila, pochylajac sie nad maslem.

— A potem wszystkim powtarzal, jaki bylem dzielny…

— Powiedzialam, ze to nie ma znaczenia — powtorzyla Akwila, uklepujac szpachelka swieze maslo. Pac, pac, pac.

Roland otworzyl usta, a po chwili je zamknal.

— Chcesz powiedziec, ze dla ciebie nie ma to znaczenia? — spytal z niedowierzaniem.

— Nie ma — potwierdzila Akwila.

— Ale to nie jest w porzadku!

— Jestesmy jedyni, ktorzy znaja prawde. — Pac, pac, pac.

Roland wpatrywal sie w tluste maslo, ktore przyjmowalo wymyslony przez dziewczynke ksztalt.

— A… — zaczal znowu — a ty nie powiesz nikomu? Chodzi mi o to, ze oczywiscie masz prawo, ale…

Pac, pac, pac.

— Nikt mi nie uwierzy — powiedziala Akwila.

— Probowalem — dodal. — Naprawde staralem sie opowiedziec, jak bylo naprawde.

Wierze ci, pomyslala. Ale nie jestes specjalnie bystry, a baron nie jest osoba, ktora chcialaby widziec rzeczy, jakimi sa naprawde. On widzi swiat taki, jaki chce widziec.

— Pewnego dnia to ty bedziesz baronem, prawda? — zapytala.

— No tak. Pewnego dnia. Ale posluchaj, czy ty naprawde jestes czarownica?

— I jako baron bedziesz wykonywal dobrze swoje obowiazki, tak? — zapytala Akwila, obracajac kawalek masla. — Uczciwie, wspanialomyslnie i porzadnie? Bedziesz dobrze ludziom placil za ich prace i opiekowal sie starcami? Nie pozwolisz, by ludzie wyrzucili jakas staruszke z jej obejscia?

— Mam nadzieje…

Akwila odwrocila sie do niego twarza, wciaz trzymajac w dloniach szpachelke.

— Zrobisz to, poniewaz ja tu caly czas bede. Kiedy podniesiesz wzrok, zobaczysz, jak na ciebie patrze. Przez caly czas. Bede sie przygladac wszystkiemu, poniewaz pochodze z dlugiej linii Dokuczliwych i to jest moja ziemia. Ale ty mozesz byc naszym baronem i mam nadzieje, ze dobrym. A jesli nie bedziesz… zostaniesz rozliczony…

— Posluchaj, ja wiem, ze bylas… bylas… — zaczal Roland, purpurowiejac na twarzy.

— Bardzo pomocna — podsunela mu Akwila.

— … ale nie mozesz ze mna tak rozmawiac.

Akwila nie miala watpliwosci, ze wlasnie w tej chwili doszedl ja gdzies spod dachu cichutki glosik:

— Na litosc! Co za ciutglut!

Na chwile zamknela oczy, a potem z bijacym sercem pokazala szpachelka jedno z pustych wiader i wydala polecenie:

— Napelnij sie!

Cos zamajaczylo i nagle wiadro bylo pelne wody, i jeszcze kolysalo sie lekko, rozchlapujac ja dookola.

Roland wybaluszyl oczy. Akwila obdarzyla go jednym ze swych najslodszych usmiechow, ktory potrafil byc

Вы читаете Wolni Ciutludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату