Idac za Groatem, Moist zaczal zdawac sobie sprawe z jego zapachu. Nie byl to zapach brzydki w scislym sensie, po prostu… dziwaczny. Kojarzyl sie z czyms chemicznym, polaczonym ze szczypiacym w oczy aromatem wszystkich srodkow na gardlo razem wzietych oraz leciutka sugestia starych ziemniakow.

Szatnia znajdowala sie kilka stopni ponizej, w piwnicach, gdzie podloga zapewne nie mogla sie zapasc, poniewaz nie miala juz w co sie zapadac. Pomieszczenie bylo waskie i dlugie. Na jednym koncu wyrastal monstrualny piec, bedacy chyba elementem dawnego systemu ogrzewania — jak na swoje czasy Urzad Pocztowy byl gmachem bardzo nowoczesnym. Teraz obok ustawiono maly, okragly piecyk, rozgrzany u podstawy niemal do czerwonosci. Wisial nad nim duzy czarny czajnik.

Zapach sugerowal skarpety, tani wegiel i brak wentylacji; wzdluz jednej ze scian staly podrapane drewniane szafki z luszczacymi sie, wymalowanymi na drzwiczkach nazwiskami. Swiatlo wpadalo tu — w koncu — przez brudne okna pod sufitem.

Niezaleznie od oryginalnego przeznaczenia tej salki, w tej chwili byla miejscem, gdzie mieszka dwoch ludzi, ktorzy utrzymuja poprawne stosunki, ale maja bardzo scisle pojecie tego, co moje, a co twoje. Cala przestrzen zostala podzielona, a waskie prycze staly pod scianami po obu stronach. Linie podzialu wymalowano na podlodze, na scianach i na suficie. Moja polowa, twoja polowa. I dopoki o tym nie zapominamy, ta linia oznacza, ze nie bedzie juz… klopotow.

Posrodku, ponad linia granicy, stal stol. Na obu koncach starannie ulozono kubki i blaszane talerze. W samym srodku tkwila solniczka. Przy solniczce linia zmieniala sie w male kolko otaczajace ja w specjalnej strefie zdemilitaryzowanej.

Polowa waskiego pokoju miescila wielki, zakurzony blat zastawiony sloikami i butelkami, a takze stosami papierow. Wygladal jak warsztat alchemika, ktory tworzy pod wplywem impulsu, dopoki wszystko nie wybuchnie. W drugiej polowie stal niski stolik do kart, na ktorym z dosc niepokojaca precyzja poukladano male pudeleczka i rolki czarnego filcu. Bylo tam rowniez zamocowane na statywie najwieksze szklo powiekszajace, jakie Moist w zyciu widzial.

Mlody czlowiek stal posrodku czystej polowy podlogi. Najwyrazniej czekal na Moista, tak samo jak Groat, ale nie opanowal sztuki stania na bacznosc, czy tez moze nie do konca ja zrozumial. Jego prawa strona bardziej stala na bacznosc od lewej i w rezultacie postawa przypominal banan. Mimo to z szerokim nerwowym usmiechem i wielkimi, blyszczacymi oczami promieniowal wrecz gorliwoscia, niewykluczone, ze wykraczajaca poza granice zdrowia psychicznego. Sprawial wyrazne wrazenie, ze lada chwila zacznie gryzc. Mial na sobie niebieska bawelniana koszule, na ktorej ktos nadrukowal „Zapytaj mnie o szpilki!”.

— Ehm — odezwal sie Moist.

— Listonosz praktykant Stanley — wymamrotal Groat. — Sierota, sir. Bardzo smutna historia, sir. Trafil do nas z Domu Opieki Rodzenstwa Offlera, sir. Oboje rodzice zmarli na gzy, sir, na swojej farmie w dziczy, a chlopca wychowal groch.

— Z pewnoscia chcial pan powiedziec, ze wychowal sie na grochu, panie Groat?

— Przez groch, sir. Niezwykly przypadek. Dobry chlopak, jesli sie nie denerwuje. No i ma sklonnosc zwracania sie w strone slonca, sir, jesli pan rozumie, co mam na mysli, sir.

— Ehm… moze. — Moist zwrocil sie szybko do Stanleya. — A zatem wiesz cos o szpilkach, tak? — zapytal glosem, co do ktorego mial nadzieje, ze brzmi jowialnie.

— Nie, sir! — odparl Stanley.

O malo co nie zasalutowal.

— Ale na koszuli masz napisane…

— Wiem wszystko o szpilkach, sir — oswiadczyl Stanley. — Wszystko, co mozna wiedziec.

— No tak, eee, no…

— Kazdy fakt dotyczacy szpilek, sir — ciagnal Stanley. — Nie ma czegos takiego, czego bym o szpilkach nie wiedzial, sir. Prosze mnie spytac o cokolwiek na temat szpilek, sir. Wszystko jedno co, sir! Prosze, sir!

— No… — Moist zajaknal sie, ale lata praktyki przyszly mu z pomoca. — Zastanawiam sie czasem, ile szpilek powstalo w tym miescie w zeszlym ro…

Urwal. Na obliczu Stanleya nastapila przemiana: wygladzilo sie, stracilo te mglista sugestie, ze jego wlasciciel zaraz sprobuje odgryzc rozmowcy ucho.

— W zeszlym roku polaczone warsztaty (czyli szpilkarnie) w Ankh-Morpork wyprodukowaly dwadziescia siedem milionow osiemset osiemdziesiat tysiecy dziewiecset siedemdziesiat osiem szpilek — poinformowal Stanley, zapatrzony w wypelniony szpilkami osobisty wszechswiat. — Ta liczba obejmuje szpilki z woskowymi glowkami, stalowe, mosiezne, ze srebrnymi glowkami (i calkowicie srebrne), powiekszone, wykonywane maszynowo i recznie, wygiete i ozdobne, ale bez szpilek do butonierek, poniewaz te sa technicznie okreslane jako „odznaki” albo „kwiatki”, sir…

— A tak… Widzialem kiedys magazyn czy cos w tym rodzaju — wtracil desperacko Moist. — Nazywal sie… chwileczke… „Szpilki co Miesiac”?

— Ojoj… — jeknal Groat za jego plecami.

Twarz Stanleya wykrzywila sie w cos podobnego do kociego tylka z nosem.

— To dla hobbistow — syknal. — Nie sa prawdziwymi „lebkarzami”! Nie dbaja o szpilki! Pewnie, mowia, ze tak, ale co miesiac puszczaja cala strone o iglach! Igly? Kazdy moze zbierac igly! To przeciez tylko szpilki z otworami! Zreszta co powiedza na „Igly Popularne”? Ale oni zwyczajnie nie chca wiedziec!

— Stanley jest redaktorem naczelnym „Szpilek Totalnych” — szepnal Groat.

— Tego chyba nie zauwazylem… — zaczal Moist.

— Stanley, idz pomoz asystentowi pana Lipwiga szukac lopaty, dobrze? — Groat uniosl glos. — A potem wez sie do ukladania szpilek, dopoki nie poczujesz sie lepiej. Pan Lipwig nie chcialby przeciez ogladac jednej z twoich Trudnych Chwil. — Spojrzal na Moista uspokajajaco.

— W zeszlym miesiacu wydrukowali artykul o poduszeczkach do szpilek… — mruczal Stanley, kiedy wychodzil, tupiac gniewnie.

Golem pomaszerowal za nim.

— To dobry chlopak — zapewnil Groat, kiedy znikneli. — Tyle ze ma troche poprzestawiane w glowie. Ale wystarczy go zostawic z tymi jego szpilkami, a nie sprawia zadnych klopotow. Troche jest… pobudzony czasami, nic wiecej. Aha, a skoro juz o tym mowa, jest tu trzeci czlonek naszego malego zespolu, sir…

Do pokoju wkroczyl duzy czarno-bialy kot. Nie zwracajac uwagi na Moista ani na Groata, sunal wolno po podlodze w strone powgniatanego, dziurawego kosza. Moist stal mu na drodze. Kot szedl, az delikatnie uderzyl glowa o jego noge i wtedy sie zatrzymal.

— To jest pan Pieszczoch, sir — przedstawil go Groat.

— Pieszczoch? — zdziwil sie Moist. — To naprawde kocie imie? Myslalem, ze taki zart.

— Imie, ale i opis. Lepiej niech sie pan odsunie, sir, bo inaczej bedzie tam stal przez caly dzien. Dwadziescia lat mu stuknelo i nie lubi zmian.

Moist odstapil. Niewzruszony kot dotarl do kosza, gdzie zwinal sie w klebek.

— Czy on jest slepy?

— Nie, sir. Ma swoje przyzwyczajenia i ich sie trzyma, sir, co do sekundy. Bardzo cierpliwy jak na kota. Nie lubi, kiedy przesuwa sie meble. Przyzwyczai sie pan do niego.

Nie wiedzac, co powiedziec, ale czujac, ze cos powiedziec powinien, Moist skinal glowa w strone zbioru buteleczek na lawie Groata.

— Bawi sie pan alchemia, panie Groat?

— Nie, sir! Praktykuje medycyne naturalna! — odparl z duma mlodszy listonosz, znizajac glos. — Nie wierze w doktorow, sir! W zyciu ani dnia nie przechorowalem, sir! — Uderzyl sie w piers, wydajac przy tym odglos niekojarzony zwykle z zywymi tkankami. — Flanela, gesi smalec i goracy pudding chlebowy, sir! Nie ma nic lepszego, kiedy trzeba ochraniac swoja armature przed szkodliwymi waporami! Co tydzien nakladam swieza warstwe, sir, i nie uslyszy pan kichniecia z mojego nosa, sir. Bardzo zdrowe, bardzo naturalne!

— Eee… dobrze…

— A juz najgorsze ze wszystkiego jest mydlo, sir. — Groat znaczaco sciszyl glos. — Straszna rzecz, sir, zupelnie zmywa dobroczynne humory. Zostawcie co dobre, powiadam. Dbac o czysta armature, dosypywac siarki do skarpet i pamietac o ochronie piersi, a mozna smiac sie z chorob! Z pewnoscia, sir, taki mlody czlowiek jak pan martwi sie stanem swojej…

Вы читаете Pieklo pocztowe
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату