— A co to robi? — przerwal mu Moist, siegajac po sloiczek zielonkawej mazi.
— To, sir? Srodek na kurzajki. Swietna masc. Bardzo naturalna, nie jak to co daja czlowiekowi doktorzy.
Moist powachal sloiczek.
— Z czego jest zrobione?
— Z arszeniku, sir — wyjasnil spokojnie Groat.
— Arszeniku?
— Bardzo naturalny, sir. I zielony.
Czyli, myslal Moist, z najwyzsza ostroznoscia stawiajac masc na miejsce, w Urzedzie Pocztowym normalnosc najwyrazniej nie ma jednoznacznej relacji ze swiatem zewnetrznym. Moge przeoczyc jakies wskazowki…
Uznal, ze najlepiej sprawdzi sie tutaj rola gorliwego, ale oszolomionego zwierzchnika. Poza tym, oprocz aspektu gorliwosci, nie wymagala zadnego wysilku.
— Zechce mi pan pomoc, panie Groat? — zapytal. — Nie mam pojecia o poczcie!
— No wiec, sir… A co pan dotad robil?
Kradl. Oszukiwal. Falszowal. Defraudowal. Ale nigdy — to bardzo wazne — nie stosowal zadnej przemocy. Nigdy. Zawsze bardzo na to uwazal. Staral sie tez nie skradac, jesli tylko mogl tego uniknac. Kiedy o pierwszej w nocy w bankowym skarbcu zastaja czlowieka ubranego w czarny kombinezon z masa malych kieszonek, zapewne wzbudzi podejrzenia, wiec po co? Przy odpowiednim planowaniu, w odpowiednim kostiumie, z odpowiednimi papierami, a przede wszystkim z odpowiednim zachowaniem mozna wejsc do skarbca w bialy dzien, a kiedy czlowiek wychodzi, dyrektor jeszcze przytrzyma mu drzwi. Sprzedaz pierscionkow i wykorzystywanie zachlannosci wiejskich glupkow to tylko sposob, by nie wyjsc z wprawy.
Twarz — o nia chodzilo. Mial uczciwa twarz. I uwielbial ludzi, ktorzy stanowczo patrzyli mu w oczy, by odkryc jego wewnetrzna jazn. Mial caly zestaw wewnetrznych jazni, po jednej na kazda okazje. Co do mocnego uscisku dloni, dzieki praktyce zyskal taki, do ktorego mozna by cumowac lodzie. Podstawa byly zdolnosci interpersonalne. Bardzo specyficzne zdolnosci interpersonalne. Zanim czlowiek sprobuje sprzedawac szkielka jako diamenty, musi sprawic, zeby ludzie naprawde chcieli te diamenty zobaczyc. To byla sztuczka najwazniejsza ze wszystkich. Zmienialo sie sposob, w jaki ludzie patrzyli na swiat. Pozwalalo sie im zobaczyc go taki, jakiego pragneli…
U demona, jak Vetinari poznal jego nazwisko? Ten czlowiek rozbil von Lipwiga jak skorupke jaja! No i straz tutaj byla… demoniczna! A co do napuszczania golemow na ludzi…
— Bylem urzednikiem — powiedzial Moist.
— Znaczy, papierowa robota i takie tam? — upewnil sie Groat, obserwujac go uwaznie.
— No, wlasciwie glownie papierkowa…
To byla uczciwa odpowiedz, jesli do papierow zaliczyc karty do gry, czeki, listy kredytowe, przekazy bankowe i akty wlasnosci.
— Nastepny… — mruknal Groat. — Coz, nie ma tu wiele do zrobienia. Mozemy sie scisnac i zrobic tu miejsce dla pana, zaden problem.
— Ale powinienem dopilnowac, zeby poczta dzialala znowu, tak jak kiedys, panie Groat.
— Jasne — zgodzil sie staruszek. — W takim razie prosze za mna, poczmistrzu. Mysle sobie, ze jest drobiazg czy dwa, co panu o nim nie powiedzieli!
Wyprowadzil go z powrotem do zaniedbanego glownego holu; cienkie strumyczki zoltego proszku sypaly mu sie z butow.
— Tata przyprowadzal mnie tutaj, kiedy jeszcze bylem maly. W tamtych czasach wiele rodzin bylo rodzinami pocztowymi. Mieli tu takie wielkie szklane, wiszace, dzwoniace cosie az pod sufit, tak? Do swiecenia?
— Kandelabry? — podpowiedzial Moist.
— Chyba tak — zgodzil sie Groat. — Dwa takie byly. A wszedzie mosiadz i miedz wypolerowane jak zloto. I jeszcze takie balkony dookola glownego holu, na kazdym pietrze, zrobione z zelaza jak koronka! A wszystkie kontuary byly z cennego drewna, tak mi mowil tato. I ludzie… Zawsze byl tlok. Drzwi nigdy nie przestawaly sie kolysac. Nawet w nocy… Och, w nocy, sir, na tym wielkim dziedzincu, szkoda, ze tam pana nie bylo! Te swiatla! Przyjezdzajace i odjezdzajace dylizanse, para nad konmi… Och, powinien pan to widziec! Ci ludzie, prowadzacy zaprzegami… Mieli takie cos, sir, taki aparat, mozna bylo zalatwic powoz w jedna minute, sir, jedna, od wjazdu do wyjazdu! Ta krzatanina, bieganina, ten ruch, sir! Mowili, ze mozna by tu przyjsc z Siostr Dolly czy nawet z Rzezniczej i nadac list do siebie, a trzeba by pedzic jak demony, sir, jak same demony, zeby wyprzedzic u swoich drzwi listonosza. No i te uniformy, sir, ciemnoniebieskie z mosieznymi guzikami! Powinien je pan zobaczyc! A w dodatku…
Moist spojrzal ponad ramieniem paplajacego staruszka ku najblizszej haldzie golebiego guana, gdzie pan Pompa przerwal kopanie. Golem szturchal cuchnaca, obrzydliwa mase, a potem wyprostowal sie i ruszyl ku nim, niosac cos w reku.
— …a kiedy docieraly wielkie dylizanse, sir, az z gor, na cale mile slychac bylo ich trabki! Powinien pan tego posluchac, sir! Gdyby bandyci czegos probowali, to mielismy tu ludzi, ktorzy wyruszali i…
— Tak, panie Pompa? — zapytal Moist, przerywajac Groatowi w pol opowiesci.
— Zaskakujace Odkrycie, Poczmistrzu! Te Haldy Nie sa, Jak Uznalem, Zbudowane Z Golebiego Navozu. Zadne Golebie Nie Uzyskalyby Takiej Ilosci Nawet Za Tysiac Lat!
— No to z czego sa?
— Z Listow, Sir — odparl golem.
Groat nerwowo przestapil z nogi na noge.
— No tak — stwierdzil niepewnie. — Wlasnie mialem do tego dojsc.
Listy…
…nie bylo im konca. Wypelnialy wszystkie pomieszczenia i wysypywaly sie na korytarz. Technicznie bylo prawda, ze gabinet naczelnego poczmistrza nie nadawal sie do uzytku z powodu stanu podlogi — byla zasypana dwunastostopowa warstwa listow. Listy blokowaly dojscie do niektorych czesci budynku. Szafy byly nimi wypchane. Ostrozne otworzenie drzwi skutkowalo zasypaniem lawina pozolklych kopert. Deski podlogowe wyginaly sie podejrzanie w gore. Przez pekniecia tynku na suficie sterczal papier.
Sortownia, niemal tak wielka jak glowny hol, miala zaspy listow, wysokie miejscami na dwadziescia stop. Tu i tam szafki na dokumenty unosily sie nad morzem papieru niczym gory lodowe.
Po polgodzinnej wyprawie badawczej Moist marzyl o kapieli. Mial wrazenie, ze spaceruje wsrod pustynnych grobowcow. Krztusil sie zapachem starego papieru, jak gdyby zolty pyl zatykal mu krtan.
— Podobno mam gdzies tutaj mieszkanie — wychrypial.
— Zgadza sie, sir — przyznal Groat. — Poszukalismy go wczoraj razem z chlopakiem. Slyszalem, ze jest po drugiej stronie panskiego gabinetu, no wiec chlopak poszedl tam uwiazany lina, sir. Powiedzial, ze wyczuwa drzwi, ale przez ten czas zapadl sie na szesc stop pod poczta i cierpial, sir, bardzo cierpial… Wiec go wyciagnalem.
— Caly ten budynek jest pelen niedoreczonych listow?
Wrocili juz do szatni. Groat z garnka nalal wody do czarnego czajnika, ktory zaczal syczec. Na drugim koncu pokoju, usadowiony przy swoim stoliku, Stanley przeliczal szpilki.
— Wlasciwie tak, sir, z wyjatkiem piwnic i stajni.
W misce niezbyt czystej wody staruszek wyplukal dwa metalowe kubki.
— Chce pan powiedziec, ze nawet gabinet pocz… nawet moj gabinet jest napelniony poczta, ale nie wrzucili listow do piwnicy? Gdzie tu sens?
— Nie mozna uzywac piwnicy, sir, w zadnym razie! — Groat byl wstrzasniety. — Tam jest zbyt wilgotno. Listy raz-dwa by sie poniszczyly.
— Poniszczyly — powtorzyl tepo Moist.
— Nic lepiej od wilgoci nie niszczy roznych rzeczy, sir. — Groat pokiwal glowa.
— Niszczy listy od martwych ludzi do martwych ludzi — stwierdzil Moist takim samym spokojnym