— Prosze Uwazac Na Swoja Kostke, Panie Lipvig.
— I jeszcze cos — dodal Moist, podskakujac na jednej nodze. — Jak mozesz mnie wysledzic? Skad wlasciwie wiesz, gdzie jestem?
— Sygnatura Karmiczna, Panie Lipvig — wyjasnil golem.
— A co to dokladnie znaczy?
— To Znaczy, Ze Dokladnie Wiem, Gdzie Pan Jest, Panie Lipvig.
Gliniana twarz nie zdradzala zadnych emocji. Moist zrezygnowal.
Wykustykal w cos, co — jak na warunki miasta — bylo swiezym, nowym porankiem. Noca nadszedl lekki przymrozek, akurat tyle, zeby powietrze wydawalo sie rzeskie, a Moist nabral apetytu. Noga wciaz bolala, ale przynajmniej nie musial juz opierac sie na kuli.
Oto wiec Moist von Lipwig szedl sobie przez miasto. Nigdy jeszcze tego nie robil. Tragicznie zmarly Albert Spangler owszem, podobnie jak Mundo Smith, Edwin Streep i pol tuzina innych osobowosci, ktorych uzywal przez jakis czas, a potem odrzucil. Owszem, wewnatrz byl Moistem (co za imie… slyszal juz chyba wszystkie mozliwe zarty), ale tamci istnieli na zewnatrz, pomiedzy nim a reszta swiata.
Edwin Streep byl prawdziwym dzielem sztuki. Zajmowal sie naduzyciami braku zaufania i musial byc dostrzezony. W tak oczywisty, patentowy sposob nie radzil sobie z oszukiwaniem w trzy karty i inne uliczne sztuczki, ze ludzie ustawiali sie w kolejkach, by nabrac niezrecznego nabieracza. Odchodzili radosnie usmiechnieci… az do chwili, kiedy probowali wydac na cos monety, ktore tak szybko zdobyli.
Sztuka falszerstwa ma swoj sekret, a Moist go odkryl: w pospiechu albo w podnieceniu ludzie dopelnia falszerstwa wlasna zachlannoscia. Tak gorliwie beda chcieli wyrwac pieniadze z rak wyraznego durnia, ze ich wlasne oczy dodadza drobne szczegoly, ktore nie calkiem znajduja sie na monetach szybko wsuwanych do kieszeni. Wystarczylo tylko je zasugerowac.
Ale to dopiero poczatek. Niektorzy klienci nie odkryli nawet, ze wrzucili do sakiewki falszywe monety, w ten sposob bowiem zdradzili niekompetentnemu oszustowi, w ktorej kieszeni ja trzymaja. Pozniej przekonywali sie, ze choc Streep jest calkowitym nieudacznikiem przy kartach, jednak z naddatkiem nadrabia ten brak swym wyjatkowym talentem kieszonkowca.
Teraz Moist czul sie jak obrana krewetka. Czul sie, jakby wyszedl na ulice nago. A jednak nikt nie zwracal na niego uwagi. Nie slyszal krzykow „Hej, ty!” ani wolan „To on!”. Widzieli go jako kolejna twarz w tlumie. To bylo dziwne, nieznane uczucie. Nigdy wczesniej nie musial byc naprawde soba.
Uczcil to, kupujac od Gildii Kupcow plan miasta. Wypil kawe i zjadl kanapke z bekonem, przerzucajac pospiesznie liste barow. Nie znalazl tam tego, czego szukal, ale trafil na liste fryzjerow i usmiechnal sie z satysfakcja. Przyjemnie bylo miec racje.
Rzucila mu sie tez w oczy informacja o Szpilkowej Gieldzie Dave’a przy Siostrach Dolly, w zaulku miedzy domem negocjowalnego afektu i salonem masazu. Kupowano tam i sprzedawano szpilki milosnikom szpilek.
Moist dopil kawe z mina, ktora wszyscy dobrze go znajacy — grupa osob skladajaca sie realnie z absolutnie nikogo — rozpoznaliby jako tworzenie sie planu. W ostatecznym rachunku we wszystkim chodzilo glownie o stosunki miedzyludzkie. Jesli mial tu jeszcze jakis czas zostac, rownie dobrze mogl zadbac o swoja wygode.
Ruszyl na spacer do tej samozwanczej „Oazy Akufilii!!!”.
To bylo jak podniesienie zwyczajnego kamienia i odkrycie pod nim calego nowego swiata. Szpilkowa Gielda Dave’a byla tym rodzajem malego sklepiku, w ktorym wlasciciel zna z imienia kazdego swojego klienta.
Swiat szpilek byl swiatem cudownym. Szpilki to hobby, ktore moze zajac czlowieka na cale zycie. Moist wiedzial o tym, poniewaz wydal jednego dolara na „Szpilki” niejakiego J. Lanugo Owlsbury’ego, zapewne najnowsze dzielo na ten temat. Kazdy ma swoje drobne dziwactwa, Moist chetnie to przyznawal, ale nie czul sie najlepiej wsrod ludzi, ktorzy — gdyby zobaczyli przypiety obrazek z rozneglizowana dama — zwracaliby uwage na szpilki, ktorymi jest przypiety. Niektorzy klienci, przegladajacy ksiazki na polkach („Niedociagniecia, podwojne ostrza i skazy”, „Szpilki Uberwaldu i Genoi”, „Pierwsze kroki wsrod szpilek”, „Przygody w Akufilii”…) i zerkajacy ukradkiem na gablote szpilek pod szklem, mieli twarze tak zachlanne, ze go to przerazilo. Wygladali troche jak Stanley. Wszyscy byli plci meskiej. Najwyrazniej kobiety nie byly naturalnymi „lebkarzami”.
Znalazl „Szpilki Totalne” na dolnej polce. Magazyn mial wyglad pisma przygotowanego w warunkach domowych i troche rozmazany, drobny druk, brakowalo mu natomiast takich subtelnosci jak akapity, a w wielu przypadkach takze interpunkcja. Popularny przecinek popatrzyl na mine Stanleya i uznal, ze lepiej mu nie przeszkadzac.
Kiedy Moist polozyl niewielki magazyn na ladzie, wlasciciel sklepu — potezny brodaty mezczyzna z dredami na glowie, szpilka w nosie, piwnym brzuchem, ktory by wystarczyl na trzy osoby, i slowami „Szpilki albo Smierc” wytatuowanymi na bicepsie — podniosl broszure, po czym upuscil lekcewazaco.
— Jest pan pewien? — zapytal. — Mamy tu „Miesiecznik Szpilkowy”, „Nowe Szpilki”, „Szpilki Praktyczne”, „Szpilki Wspolczesne”, „Superszpilki”, „Szpilki Miedzynarodowe”, „Mowia Szpilki”, „Swiat Szpilek”, „Szpilki Swiata”, „Szpilki i Szpilkarnie”… — Uwaga Moista zboczyla gdzies, ale powrocila akurat na czas, by uslyszal: — „Przeglad Akufilii”, „Szpilki Ekstremalne”, z Uberwaldu, bardzo dobre pismo, jesli kolekcjonuje pan zagraniczne szpilki, „Szpilki dla Poczatkujacych”… to takie pismo kolekcjonerskie, co tydzien dolaczaja nowa szpilke, „Czas Szpilek” oraz… — W tym miejscu wlasciciel mrugnal porozumiewawczo — „Szpilki w Zaulkach”.
— Ten zauwazylem — przyznal Moist. — Ma duzo obrazkow kobiet w samej skorze.
— Owszem, drogi panie. Ale trzeba uczciwie przyznac, ze na ogol trzymaja szpilki. No wiec… nadal zyczy pan sobie „Szpilki Totalne”? — dodal, jakby dawal glupcowi ostatnia szanse na zrezygnowanie z tego szalenstwa.
— Tak — potwierdzil Moist. — A co z nimi jest nie w porzadku?
— Alez nic, nic zupelnie. — Dave w zadumie poskrobal sie po brzuchu. — Po prostu wydawca jest troche… troche…
— Troche jaki? — zapytal zniecierpliwiony Moist.
— No wiec, prawde mowiac, uwazamy tutaj, ze troche ma zle w glowie na punkcie szpilek.
Moist rozejrzal sie po wnetrzu sklepu.
— Doprawdy?
Wyszedl do pobliskiego lokalu i przy kawie przejrzal magazyn. Jednym z jego talentow byla umiejetnosc przyswajania akurat dostatecznej ilosci informacji o czymkolwiek, by nieekspertom wydawac sie ekspertem. Potem wrocil do sklepu.
Kazdy ma swoj punkt zaczepienia. Czesto jest nim chciwosc. Na chciwosci zwykle mozna polegac. Czasami jest to duma. To byl punkt zaczepienia Groata — rozpaczliwie pragnal awansu, widac to bylo w jego oczach. Wystarczy znalezc punkt zaczepienia, a dalej juz wszystko szlo gladko.
Stanley z kolei, Stanley… bedzie latwy.
Kiedy Moist wszedl, Duzy Dave ogladal szpilke pod wielkim szklem powiekszajacym. Godzina szczytu szpilkowych zakupow musiala dobiegac konca, poniewaz juz tylko kilku maruderow gapilo sie na eksponaty pod szklem albo przegladalo pisma z regalu.
Moist przesunal sie do lady i chrzaknal.
— Slucham pana? — Duzy Dave uniosl glowe. — Wracamy, co? Wciagnely pana, co? Znalazl pan cos interesujacego?
— Paczke perforowanego papieru szpilkowego i torbe szczesliwego trafu za dziesiec pensow poprosze — oznajmil glosno Moist.
Inni klienci spojrzeli na niego przelotnie, kiedy Dave zdejmowal towar z polek, a potem wrocili do wczesniejszych zajec. Moist pochylil sie nad lada.
— Zastanawialem sie — szepnal chrapliwie — czy nie ma pan czegos… ostrzejszego.
Potezny mezczyzna obrzucil go starannie obojetnym wzrokiem.
— W jakim sensie ostrzejszego? — zapytal.
— No, wie pan… — Moist odkaszlnal. — Bardziej… spiczastego.
Dzwonek nad drzwiami zadzwieczal glosno, kiedy wyszli ostatni z klientow, nasyceni szpilkami na jeden dzien. Dave patrzyl, jak odchodza, po czym wrocil do Moista.
— Jest pan koneserem, co? — zapytal i mrugnal porozumiewawczo.