humoru. A teraz, kiedy juz zachowalismy sie mniej wiecej po ludzku wobec siebie nawzajem, to czego pan wlasciwie chce?
— Widzi pani, Vetinari zrzucil mi na kark pana… to znaczy Pompe 19 jako… asystenta. Ale nie wiem, jak traktowac… — Moist szukal w jej oczach jakiejs sugestii co do politycznie poprawnego okreslenia, az w koncu zdecydowal sie na „go”.
— He? Prosze go traktowac normalnie.
— To znaczy normalnie jak istote ludzka czy normalnie jak osobnika z gliny wypelnionej ogniem?
Ku zaskoczeniu Moista Adora Belle Dearheart wyjela z szuflady biurka papierosy i zapalila. Chyba zle zrozumiala wyraz jego twarzy, gdyz podsunela mu paczke.
— Nie, dziekuje. — Zamachal rekami.
Jesli nie liczyc czasem jakiejs staruszki z fajka, nigdy jeszcze nie widzial palacej kobiety. Bylo to… dziwnie atrakcyjne, zwlaszcza odkad sie okazalo, ze pali papierosa, jakby zywila wobec niego jakas uraze: zasysa dym i niemal natychmiast go wydmuchuje.
— Zaczyna pan miec tego dosyc, tak?
Kiedy palila, trzymala papierosa na wysokosci ramienia, a lewy lokiec opierala na prawej dloni. Adora Belle Dearheart budzila silne wrazenie, ze ledwie hamuje gniew.
— Tak! A raczej… — zaczal Moist.
— Ha! To zupelnie jak Kampania Rownego Wzrostu i ich protekcjonalne gadanie o krasnoludach, jak to nie powinnismy uzywac takich terminow jak „krotka rozmowa” czy „mala kawa”. Golemy nie dzwigaja naszego bagazu problemow typu „kim jestem i skad sie tu wzialem”, jasne? Poniewaz wiedza. Zostaly stworzone, zeby byc narzedziami, zeby byc czyjas wlasnoscia, zeby pracowac. Praca to ich zajecie. W pewnym sensie praca jest takze tym, czym sa. I koniec egzystencjalnych niepokojow.
Adora Belle zaciagnela sie i zaraz wypuscila dym nerwowo.
— A potem glupi ludzie probuja ich nazywac „glinianymi osobami” albo „panem Wiertarka”, co wydaje sie im dosc dziwaczne. Rozumieja, na czym polega wolna wola. Rozumieja tez, ze jej nie posiadaja. Chociaz trzeba pamietac, ze kiedy golem staje sie swoim wlascicielem, sytuacja calkowicie sie zmienia.
— Wlascicielem? Jak wlasnosc moze nalezec do siebie? Mowila pani, ze byly…
— Oszczedzaja i wykupuja sie, naturalnie. Samoposiadanie to jedyna droga do wolnosci, jaka sklonne sa zaakceptowac. Naprawde dziala to tak, ze wolne golemy wspieraja Powiernictwo, a Powiernictwo wykupuje golemy, gdzie tylko moze. Potem nowe golemy wykupuja sie od Powiernictwa po kosztach. Wszystko dobrze sie uklada. Wolne golemy zarabiaja przez dwadziescia cztery godziny na dobe, osiem dni w tygodniu, a jest ich coraz wiecej i wiecej. Nie jedza, nie spia, nie nosza ubran, nie rozumieja koncepcji odpoczynku. Potrzebna czasem tubka kleju do ceramiki nie kosztuje duzo. W tej chwili wykupuja coraz wiecej golemow miesiecznie, placa mi pensje i nikczemna stawke czynszu, jakiej gospodarz zada za te ruine, bo wie, ze wynajmuje ja golemom. Widzi pan, one nigdy sie nie skarza. Placa tyle, ile sie od nich zada. Sa tak cierpliwe, ze moga doprowadzic do szalu.
Tubka kleju do ceramiki… Moist probowal zapamietac te informacje, na wypadek gdyby kiedys miala sie przydac, jednak niektore procesy umyslowe byly calkowicie zajete coraz silniejszym uswiadamianiem sobie, jak wspaniale wygladaja niektore kobiety w surowych, prostych sukniach.
— Mozna je chyba uszkodzic, prawda? — zdolal spytac.
— Oczywiscie. Mlot kowalski trafiajacy w odpowiedni punkt naprawde moze narobic zniszczen. Posiadane golemy w tej sytuacji stoja i przyjmuja ciosy. Ale golemy Powiernictwa maja prawo sie bronic, a kiedy ktos wazacy tone wyrywa panu mlot z reki, lepiej ustapic, i to szybko.
— Wydaje mi sie, ze pan Pompa ma prawo uderzyc czlowieka — stwierdzil Moist.
— Calkiem mozliwe. Duzo wolnych jest temu przeciwnych, ale inne uwazaja, ze nie mozna winic narzedzia za czyn, do ktorego zostanie uzyte. Wiele o tym dyskutuja. Calymi dniami.
Zadnych pierscionkow ani obraczek na palcach, zauwazyl Moist. Jak to jest, ze atrakcyjna dziewczyna zgadza sie pracowac dla bandy glinianych typow?
— Fascynujace — zapewnil. — Gdzie moglbym dowiedziec sie wiecej?
— Mamy broszure — oswiadczyla prawie na pewno panna Dearheart. Wysunela szuflade i rzucila na biurko cienka ksiazeczke. — Nalezy sie piec pensow.
Tytul na okladce brzmial „Glina powszednia”.
Moist polozyl na biurku dolara.
— Reszty nie trzeba.
— Nie! — zawolala panna Dearheart, szukajac w szufladzie monet. — Nie przeczytal pan tego, co jest wypisane nad drzwiami?
— Owszem. „RozwaL Darni!”.
Panna Dearheart zmeczonym gestem przycisnela dlon do czola.
— No tak. Malarz jeszcze nie przyszedl. Ale pod spodem… Prosze spojrzec, jest na tylnej okladce naszej broszury…
— przeczytal, a przynajmniej popatrzyl Moist.
— To jeden z ich jezykow — wyjasnila panna Dearheart. — Troche jest… mistyczny. Podobno mowia nim anioly. Tlumaczy sie na „Z Naszej Wlasnej Reki Albo Zadnej”. Sa bardzo stanowczo niezalezne. Nie ma pan nawet pojecia.
Ona je podziwia, pomyslal Moist. Ojoj. Ale… anioly?
— Bardzo dziekuje — powiedzial. — Chyba juz pojde. Postaram sie… no, w kazdym razie dziekuje.
— Co pan robi w Urzedzie Pocztowym, panie von Lipwig? — spytala, gdy otwieral drzwi.
— Prosze mi mowic „Moist” — poprosil Moist, a pewne elementy jego wewnetrznego „ja” zadygotaly. — Jestem nowym poczmistrzem.
— Powaznie? — zdziwila sie panna Dearheart. — W takim razie ciesze sie, ze ma pan Pompe 19. Rozumiem, ze kilku ostatnich poczmistrzow nie przetrwalo dlugo.
— Chyba cos o tym slyszalem — zgodzil sie Moist z usmiechem. — Wyglada na to, ze za dawnych czasow nie bylo to bezpieczne stanowisko.
Panna Dearheart zmarszczyla czolo.
— Za dawnych czasow? Zeszly miesiac to dawne czasy?
Lord Vetinari wygladal przez okno. Z jego gabinetu rozciagal sie kiedys wspanialy widok na miasto. I technicznie biorac, wciaz tam byl, tyle ze linie dachow porastal gaszcz wiez sekarowych, mrugajacych i migajacych w promieniach slonca. Na Tumpie, starym wzgorzu zamkowym za rzeka, wielka wieza — jeden koniec Wielkiego Pnia wijacego sie ponad dwa tysiace mil przez caly kontynent, do Genoi — polyskiwala od semaforow.
Przyjemnie bylo widziec krwiobieg handlu, wymiany i dyplomacji pracujacy rownym strumieniem — zwlaszcza jesli zatrudnialo sie urzednikow wyjatkowo dobrze radzacych sobie z deszyfracja. Czern i biel za dnia, swiatlo i ciemnosc noca… przeslony nieruchomialy tylko w czasie mgly i sniezycy.
Przynajmniej do niedawna. Bo od kilku miesiecy…
Patrycjusz westchnal i wrocil za biurko.
Lezala tam otwarta teczka. Zawierala raport komendanta Vimesa ze Strazy Miejskiej, z licznymi wykrzyknikami. Zawierala rowniez bardziej wywazony raport referenta Alfreda, a Vetinari zakreslil fragment zatytulowany „Dymiace Gnu”.
Zabrzmialo delikatne pukanie do drzwi i urzednik Drumknott wsunal sie do gabinetu niczym duch.
— Panowie z kompanii semaforowej Wielki Pien sa juz wszyscy, panie — oznajmil. Polozyl na blacie kilka kartek papieru pokrytych drobnymi, gestymi znakami. Vetinari rzucil okiem na stenogram.
— Swobodne pogawedki? — zapytal.
— Tak, panie. Mozna powiedziec, ze az do przesady. Ale jestem pewien, ze wlot rury glosowej jest praktycznie niewidoczny pod tynkiem, panie. Zostal bardzo umiejetnie ukryty pod zloconym cherubinem. Referent