raczej nieszkodliwy.

Minute pozniej, kiedy pan Pompa wszedl ciezkim krokiem do pokoju i klepnal go poteznie w plecy, dymiaca pastylka przylepila sie do przeciwleglej sciany, gdzie do rana zdazyla rozpuscic sporo tynku.

* * *

Pan Groat odmierzyl sobie lyzke tynktury rabarbarowej z pieprzem cayenne, zeby przetkac armature, i sprawdzil, czy nadal ma na szyi martwego kreta dla ochrony przed doktorami. Wszyscy wiedzieli, ze doktorzy roznosza choroby, to przeciez logiczne. Rozwiazaniem zawsze byly naturalne lekarstwa, a nie jakies demoniczne wywary nie wiadomo z czego.

Groat z satysfakcja mlasnal wargami. Wieczorem nasypal do skarpetek swiezej siarki i juz czul jej dobroczynny wplyw.

Dwie latarnie ze swiecami jarzyly sie w aksamitnym, papierowym mroku glownej sortowni. Swiatlo padalo przez zewnetrzne szyby i warstwe wody, by swieca zgasla, gdyby latarnia upadla. W efekcie latarnie przypominaly swiatla jakiejs glebinowej ryby z kalamarnicznej, niezmierzonej otchlani.

W mroku rozlegl sie cichy bulgot. Groat zakorkowal flaszeczke eliksiru i wrocil do pracy.

— Czy kalamarze sa napelnione, listonoszu praktykancie Stanley? — zaintonowal.

— Tak jest, mlodszy listonoszu Groat, napelnione do poziomu trzeciej czesci cala od czubka, zgodnie z Regulaminem Kontuaru Urzedu Pocztowego, obsluga codzienna, zasada C18 — odparl Stanley.

Zaszelescilo, kiedy Groat przewracal karty wielkiej ksiegi na pulpicie przed soba.

— Moge zobaczyc obrazek, panie Groat? — zapytal blagalnie Stanley.

Groat sie usmiechnal. Wszystko to stalo sie elementem ceremonii, a on udzielil odpowiedzi, jakiej udzielal za kazdym razem.

— Dobrze, ale to juz ostatni raz. Nie nalezy zbyt czesto spogladac na oblicze boga. — Po czym dodal: — Ani na dowolna inna jego czesc.

— Przeciez pan mowil, ze w glownym holu stal kiedys zloty posag tego boga. Ludzie musieli ciagle na niego patrzec.

Groat westchnal. Stanley zaczynal dojrzewac. Wczesniej czy pozniej bedzie musial sie dowiedziec.

— Pamietaj, ze ludzie niezbyt sie przygladali obliczu. Czesciej patrzyli na… skrzydla.

— Na kapeluszu i w kostkach — dokonczyl Stanley. — Zeby mogl przenosic wiadomosci z predkoscia… wiadomosci.

Kropelka potu splynela Groatowi z czola.

— Glownie na kapeluszu i w kostkach — przyznal. — Ale nie tylko tam.

Stanley przyjrzal sie obrazkowi.

— A tak, nigdy dotad ich nie zauwazylem. Ma skrzydelka na…

— Listku figowym — wtracil pospiesznie Groat. — Tak to nazywamy.

— Dlaczego on ma tam lisc? — zdziwil sie Stanley.

— Och, oni wszyscy je mieli w dawnych czasach, z tej przyczyny, ze byli klasyczni — wyjasnil Groat zadowolony, ze oddalaja sie od sedna. — To lisc figowy. Z figowca.

— Cha, cha, zart im nie wyszedl! Przeciez tu nigdzie nie rosna figowce! — oswiadczyl Stanley tonem czlowieka, ktory odkrywa luke w wyznawanym od dawna dogmacie.

— Tak, chlopcze, sluszna uwaga. Ale ten i tak byl z blachy.

— A skrzydelka?

— Noo… Sadze, ze oni uznali, ze im wiecej skrzydel, tym lepiej.

— Niby tak, ale gdyby jego czapkowe i nozne skrzydla przestaly dzialac, trzymalby sie w gorze za…

— Stanley! To tylko posag! Nie denerwuj sie! Spokojnie! Nie chcesz chyba rozzloscic… ich.

Stanley zwiesil glowe.

— One… znowu do mnie szeptaly, panie Groat — wyznal, znizajac glos.

— Tak, Stanley. Do mnie tez szepcza.

— Pamietam, jak ostatni raz odzywaly sie w nocy, panie Groat. — Glos Stanleya drzal. — Kiedy zamykam oczy, widze pismo.

— Tak, Stanley. Nie martw sie tym. Staraj sie o tym nie myslec. To wina pana Lipsticka, ze je rozbudzil. Lepsze jest wrogiem dobrego, zawsze to powtarzam. Ale nigdy mnie nie sluchaja, a potem co sie dzieje? W koncu przekonuja sie o twardych faktach.

— Wydaje sie, ze ledwie wczoraj byli tu ci straznicy, zeby obrysowac kreda cialo pana Mutable’a. — Stanley zaczal dygotac. — Odkryl twarde fakty!

— Spokojnie, chlopcze, tylko spokojnie. — Groat poklepal go lagodnie po ramieniu. — Bo je zdenerwujesz. Mysl o szpilkach.

— Ale to okrutne i niesprawiedliwe, panie Groat, ze nigdy nie zyja tak dlugo, by awansowac pana na starszego listonosza.

Groat pociagnal nosem.

— Dosc juz o tym. To nie takie wazne, Stanley — zapewnil z twarza jak burza gradowa.

— No tak, panie Groat, ale jest pan juz starym, bardzo starym czlowiekiem, i wciaz tylko mlodszym li… — upieral sie Stanley.

— Powiedzialem: dosc. A teraz przytrzymaj wyzej te latarnie, dobrze? O, teraz lepiej. Przeczytam ci strone Regulaminu, to zawsze je uspokaja. — Groat odchrzaknal. — Czytanie z Ksiegi Regulaminu, terminy doreczenia (teren miasta) (z wyjatkiem niedziel i oktodni) — oznajmil, zwracajac sie do powietrza. — I mowi ksiega: „Godziny, przed ktorymi listy winny byc dostarczone do domow zbiorczych, dla kolejnych obchodow w granicach murow miejskich Ankh-Morpork, poprzedniego dnia do osmej wieczorem dla pierwszego obchodu. Do osmej rano dla drugiego obchodu. Do dziesiatej rano dla trzeciego obchodu. Do dwunastej dla czwartego obchodu. Do drugiej po poludniu dla piatego obchodu. Do czwartej po poludniu dla szostego obchodu. Do szostej po poludniu dla siodmego obchodu”. Takie sa godziny, a ja je odczytalem.

Groat na chwile spuscil glowe, a potem energicznie zatrzasnal ksiazke.

— Dlaczego to robimy, panie Groat? — spytal potulnie Stanley.

— Z powodu niedbalosci — wyjasnil Groat. — Niedbalosc zabila Urzad Pocztowy. Niedbalosc, a takze Bezdennie Glupi Johnson i Nowe Pi.

— Pi, panie Groat? Pi od pisania? Czy to mozliwe…

— Nie pytaj, Stanley. To skomplikowane, a nie ma zadnego zwiazku ze szpilkami.

Zdmuchneli swiece i wyszli.

Kiedy znikneli, zabrzmialy cichutkie szepty.

Rozdzial trzeci

Z naszej wlasnej reki lub z zadnej

W ktorym nasz bohater odkrywa swiat szpilek — Apostrofy sprzedawcy warzyw — Z.P. — Sciezka Losu — Golemowa dama — Kwestia interesu i natura wolnosci dyskutowane po raz kolejny — Referent Brian wykazuje zaangazowanie

— Prosze Wstac, Panie Lipvig! To Panski Drugi Dzien Jako Poczmistrza!

Moist otworzyl jedno zaropiale oko i spojrzal na golema.

— Aha, czyli jestes tez budzikiem… — powiedzial. — Aargh! Moj jezyk! Mam wrazenie, jakbym go wsadzil w lapke na myszy.

Na wpol sie przeczolgal, na wpol przetoczyl po lozu listow, i zdolal wstac akurat przed drzwiami.

— Potrzebne mi nowe ubranie — stwierdzil. — I jedzenie. I szczoteczka do zebow. Wychodze, panie Pompa. A ty zostaniesz tutaj. Zajmij sie czyms. Posprzataj. Usun te napisy na scianach, co? Mozemy sie postarac, zeby przynajmniej wygladalo, ze jest czysto.

— Cokolwiek Pan Sobie Zyczy, Panie Lipvig.

— Slusznie — pochwalil go Moist i wymaszerowal. A dokladniej, pomaszerowal jeden krok i jeknal.

Вы читаете Pieklo pocztowe
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату