— Powaznym badaczem. Wiekszosc towaru tutaj, coz…

— Nie ruszam gwozdzi — oznajmil surowo Dave. — Nie chce ich nawet miec w sklepie! Musze pamietac o reputacji. Przychodza tu male dzieci, wie pan…

— Och, nie! Szpilki i tylko szpilki, nic wiecej — zapewnil szybko Moist.

— To dobrze. — Dave sie uspokoil. — Tak sie sklada, ze mam tu moze jeden czy dwa eksponaty dla prawdziwego kolekcjonera. — Skinal w strone zaslony z paciorkow w tylnej czesci sklepu. — Nie moge wykladac wszystkiego na polki, kreca sie tu dzieciaki, wie pan, jak to jest…

Moist podazyl za nim przez grzechoczaca kotare do zagraconego pokoiku, gdzie Dave — rozejrzawszy sie konspiracyjnie — zdjal z polki male czarne pudelko i otworzyl je tuz przed nosem Moista.

— Nie widuje sie takich codziennie, prawda?

O rany, to przeciez szpilka, pomyslal Moist. Ale tonem dobrze wypracowanego szczerego zdumienia powiedzial:

— Lau…

Kilka minut pozniej wyszedl ze sklepu, walczac z odruchem postawienia kolnierza. Na tym wlasnie polegal klopot z niektorymi odmianami szalenstwa: mogly zaatakowac w kazdej chwili. W koncu wydal wlasnie 70 AM$ na jakas nedzna szpilke!

Przyjrzal sie paczuszkom w dloni i westchnal ciezko, a potem ostroznie schowal je do kieszeni. I wtedy trafil reka na jakis papier.

A tak. Ten list z Z.P. Juz mial wcisnac koperte z powrotem, kiedy jego wzrok padl na stara tabliczke z nazwa po drugiej stronie ulicy: Haka Lobbingu. A potem spojrzenie przesunelo sie jeszcze kawalek, ponad pierwszy sklep w waskiej uliczce.

NR 1A PARKER I SYN’OWIE SKLEP WARZYWNY DOSTAWCY OWOC’OW I WARZYW NAJWYZSZEJ KLAS’Y.

Wlasciwie czemu by go nie doreczyc? Ha! Byl przeciez poczmistrzem. Na pewno tym sobie nie zaszkodzi.

Wsunal sie do sklepu. Mezczyzna w srednim wieku wprowadzal wlasnie swieze marchewki, czy tez moze marchew’ki, w zycie kobiety z wielka torba na zakupy i wlochatymi brodawkami.

— Czy pan Antymoniusz Parker? — zapytal z powaga Moist.

— Zaraz do pan’a podejde, ja tylko…

— Chce tylko wiedziec, czy jest pan Antymoniuszem Parkerem, to wszystko…

Kobieta odwrocila sie i rzucila intruzowi gniewne spojrzenie, a Moist obdarzyl ja tak promiennym usmiechem, az przez moment pozalowala, ze nie umalowala sie dzisiaj.

— To moj ojciec — wyjasnil sprzedawca. — Jest na zapleczu i walczy z klopotliwa kapusta…

— To dla niego. — Moist polozyl koperte na ladzie. — Poczta.

I wyszedl pospiesznie.

Sprzedawca i klientka przyjrzeli sie rozowej kopercie.

— Z.P.? — zdziwil sie pan Parker.

— Och, budza sie wspomnienia, panie Parker — wyznala kobieta. — Za moich czasow pisalismy tak na listach przy zalotach. Pan nie? Zapieczetowane Pocalunkiem… Oprocz Z.P. bylo tez L.A.N. C.R.E. i… — znizyla glos i zachichotala. — I K.L.A.T.C.H. Pamieta pan?

— Wszystko to jakos mnie ominelo, pani Goodbody — odparl surowo sprzedawca. — A jesli to o’znacza mlodych ludzi przynoszacych naszemu ta’cie koperty z zp, to jestem za to wdzieczny. Nowoczes’ne czas’y, co?

Odwrocil sie.

— Tato! — zawolal.

* * *

No coz, spelnilem dzis dobry uczynek, pomyslal Moist. A w kazdym razie uczynek.

Wygladalo na to, ze pan Parker w taki czy inny sposob zdolal dorobic sie synow. A jednak… dziwnie jest myslec o tych wszystkich listach lezacych w starym gmachu… Mozna je sobie wyobrazac jako malenkie pakiety historii. Kiedy je dostarczyc, historia sunela w jednym kierunku. Ale kiedy wcisnac je w szczeline pod deskami podlogi, sunela w innym.

Ha… Pokrecil glowa. Tak jakby wybor dokonany przez kogos niewaznego sprawial az taka roznice! Historia musi byc twardsza. Wszystko w koncu przeskakuje z powrotem na miejsce, prawda? Byl pewien, ze gdzies cos o tym czytal. Gdyby nie to, nikt nie odwazylby sie niczego robic.

Stanal na malym placyku, gdzie zbiegalo sie osiem ulic. Postanowil wracac do domu Targowa. Wybor byl nie gorszy od innych.

* * *

Kiedy pan Groat sie upewnil, ze zarowno Stanley, jak i golem sa zajeci przy haldach poczty, wykradl sie przez labirynt korytarzy. Paki listow byly ustawione tak wysoko i ciasno, ze ledwie mogl sie miedzy nimi przecisnac, w koncu jednak dotarl do szybu hydraulicznej windy, dawno juz nieuzywanej. Szyb wypelniony byl listami, ale drabina serwisowa pozostala wolna. Groat dotarl nia wreszcie na dach. Oczywiscie byly tez schody przeciwpozarowe na zewnatrz, ale byly wlasnie na zewnatrz, a Groat nawet w najlepszych chwilach nie byl entuzjasta wychodzenia z budynku. Zamieszkiwal Urzad Pocztowy jak bardzo maly slimak bardzo wielka skorupe. Byl przyzwyczajony do polmroku.

Teraz, powoli i ostroznie, na drzacych nogach wspial sie po pokladach listow i z trudem otworzyl klape na samym szczycie.

Zamrugal i zadrzal w obcym sobie blasku slonca, po czym podciagnal sie na plaski dach.

Nigdy mu sie to nie podobalo, ale jak inaczej moglby postapic? Stanley jadl jak ptaszek, a on sam zwykle funkcjonowal na herbacie i sucharkach, jednak wszystko to kosztowalo pieniadze. Nawet jesli czlowiek chodzil na targ tuz przed zamknieciem. Kiedys w przeszlosci, dziesiatki lat temu, pensja przestala docierac, a Groat byl zbyt wystraszony, by isc do palacu i wyjasnic dlaczego. Bal sie, ze jesli spyta o pieniadze, zwolnia go z pracy. Zaczal wiec wynajmowac stary golebnik. Co w tym zlego? Wszystkie golebie juz przed laty dolaczyly do swych dzikich braci, a w tym miescie porzadna szopa byla czyms nie do pogardzenia, nawet jesli troche w niej cuchnelo. Miala osobne wejscie po schodach przeciwpozarowych i wszystko co trzeba. W porownaniu z wiekszoscia kwater mozna by ja uznac za prawdziwy palac.

Poza tym chlopcy twierdzili, ze zapach im nie przeszkadza. Byli wielbicielami golebi. Groat nie byl pewien, co to znaczy, oprocz tego, ze aby wielbic je nalezycie, musieli uzywac nieduzej wiezyczki sekarowej. Jednak placili w terminie i to bylo najwazniejsze.

Ominal wielka kadz na deszczowke, element hydrauliki nieczynnej windy, i bokiem przesunal sie wzdluz krawedzi dachu az do szopy. Zapukal grzecznie.

— To ja, chlopcy. Przyszedlem w sprawie czynszu.

Drzwi sie otworzyly i uslyszal strzepy rozmowy.

— …olinowanie nie wytrzyma tego dluzej niz trzydziesci sekund…

— Ach, to pan Groat… Prosze wejsc — zaprosil go czlowiek, ktory otworzyl.

Nazywal sie Carlton i mial brode, z ktorej dumny bylby krasnolud. Nie, nawet dwa krasnoludy bylyby dumne. Wydawal sie rozsadniejszy od kolegow, co nie bylo trudne.

Groat zdjal czapke.

— Przyszedlem po czynsz — powtorzyl, zagladajac za plecy Carltona. — Mam tez pare nowin. Pomyslalem sobie, chlopcy, ze lepiej was uprzedze: mamy nowego poczmistrza. Moglibyscie na jakis czas byc bardziej ostrozni? Rozumiemy sie chyba, nie?

Вы читаете Pieklo pocztowe
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату