konca ciazy, zeby sie przekonac, czy zostanie donoszona i dziecko urodzi sie calkowicie normalne.

— Nie, nie wezme panu za zle tych slow.

— Dobry z ciebie chlopak. — Barenboim rozparl sie na krzesle. — Manny! Alez z nas gapy! Siedzimy tu i rozmawiamy wylacznie o interesach, a zupelnie zapomnielismy pogratulowac naszemu mlodszemu koledze osiagniecia.

Pleeth rozpromienil sie, az jego zaczerwieniona, jakby wyszorowana szczotka chlopieca twarz nabrala jeszcze silniejszych rumiencow, lecz nic nie powiedzial.

Carewe odetchnal gleboko.

— Prosze mi nie gratulowac — rzekl. — Prawde mowiac, Atena i ja rozstalismy sie. Na jakis czas, oczywiscie, na probe.

— Tak? — Barenboim sciagnal brwi, udajac zatroskanie. — Troche to dziwna pora na rozlake.

— Dojrzewalo to w nas od ponad roku — sklamal Carewe, wspominajac, jak wypadl z kopulodomu w kilka sekund po ciezkiej obeldze Ateny. — A poniewaz spodziewamy sie dziecka, moze to byc dla nas ostatnia, najlepsza szansa, zeby sie zorientowac, co nas wlasciwie laczy. Mam nadzieje, ze nie pokrzyzuje to waszych planow.

— Skadze znowu, Willy. Ale co zamierzasz ze soba zrobic?

— Wlasnie o tym chcialem z wami porozmawiac. Wiem, ze moja osoba jest wazna dla przetestowania E.80 — pan Pleeth nazwal mnie krolikiem doswiadczalnym za miliard dolarow — ale mam chec wyjechac na jakis czas za granice.

Barenboim pozostal niewzruszony.

— To da sie bez trudu zalatwic — rzekl. — Mamy przeciez swoje filie w roznych miastach na calym swiecie, ale tobie nie musze przeciez tego mowic. Dokad chcialbys sie wybrac?

— Nie myslalem o posadzie w miescie — odparl Carewe, krecac sie niespokojnie na krzesle. — Czy Farma nadal zawiera kontrakty z brygadami antynaturystycznymi?

Barenboim spojrzal najpierw na Pleetha, a dopiero potem odpowiedzial.

— Owszem. Mamy mniej kontraktow niz dawniej, ale nadal dostarczamy i aplikujemy biostaty na wielu terenach operacyjnych.

— Tym wlasnie chcialbym sie zajac — wpadl mu w slowo Carewe, bo zalezalo mu, zeby wylozyc swoja sprawe, zanim ktos mu przerwie. — Wiem, ze w takiej sytuacji nie mam prawa sie narazac, ale kusi mnie, zeby na jakis czas rzucic wszystko. Chcialbym zglosic sie na ochotnika do pracy w brygadzie antynaturystycznej.

Czekal, spodziewajac sie odmowy Barenboima, ale, ku jego zdumieniu, prezes kiwal glowa zamyslony, a na ustach zaigral mu cien usmiechu.

— A wiec masz ochote ostudzic paru naturystow? — rzekl. — Wiesz, ze wybieraja czasem smierc zamiast uleglosci… To cie nie odstrasza?

— Raczej nie.

— Jak sam powiedziales, Willy, z punktu widzenia naszej instytucji w gre wchodzi pewne ryzyko — to  mowiac Barenboim ponownie zerknal na Pleetha. — Z drugiej strony jednak dzieki temu zniknalbys na kilka miesiecy z widoku, co w obecnym czasie moze nie byloby takie zle. Z chwila zgloszenia patentu kwestia zapewnienia bezpieczenstwa stanie sie jeszcze trudniejsza. Jak sadzisz, Manny?

Pleeth kontemplowal swoje nieodgadnione triumfy.

— Jest w tym sporo racji, ale nie mam pewnosci, czy nasz mlodszy kolega zdaje sobie sprawe z tego, w co sie pakuje. Narzucanie komus niesmiertelnosci wbrew jego woli jest bodaj najgorszym aktem gwaltu na czlowieku.

— Bzdura! — sprzeciwil sie ostro Barenboim. — Jestem przekonany, ze Willy da sobie rade w brygadzie antynaturystycznej przez kilka miesiecy. Wezmiesz to z marszu, prawda, synu?

W pierwszej chwili Carewe nie wiedzial, co odpowiedziec, ale potem przypomnial sobie o Atenie i zrozumial, ze musi natychmiast wyruszyc w daleka podroz, na wypadek, gdyby jej wybaczyl, powodowany slaboscia lub szalenstwem.

— Dam sobie rade — odparl z gorycza.

W godzine pozniej zjezdzal spadoszybem na parter, majac w sakwie oficjalne przeniesienie do ekipy Farmy w brygadzie antynaturystycznej. Poniewaz przed kilkoma minutami zakonczyl sie dzien pracy, w portierni na dole bylo jeszcze pelno ludzi. Przygladal sie z zaciekawieniem mijajacym go technikom i urzednikom, zastanawiajac sie, dlaczego fakt, ze wybiera sie rano do Afryki, sprawia, iz wszyscy wydaja mu sie jacys dziwni. Ja chyba snie, pomyslal, za latwo mi to przyszlo…

— Sie masz, Willy — rozlegl sie czyjs glos tuz przy jego uchu. — Czy ja dobrze slyszalem? Podobno wyrywasz sie w swiat spod opiekunczych skrzydel Farmy? Nie moge w to uwierzyc. Powiedz, ze to nieprawda.

Obrociwszy sie Carewe zobaczyl zarosnieta twarz Rona Ritchiego, wysokiego blondyna, sprawnego dwudziestoparolatka, ktory pracowal w dziale biopoezy na stanowisku mlodszego koordynatora sprzedazy.

— To wszystko prawda — odparl z ociaganiem. — Nie moglem juz wytrzymac na jednym miejscu.

Ritchie zmarszczyl nos i usmiechnal sie.

— Jestem z ciebie dumny, chlopie. Inni faceci w twoim wieku, ktorzy dopiero co sie utrwalili, zabieraja sie za studiowanie filozofii, a ty skaczac z radosci jedziesz do Brazylii.

— Do Afryki.

— W kazdym razie gdzies daleko. Chodzmy to uczcic, napijemy sie, zapalimy.

— Ale… — Carewe urwal, gdyz dopiero teraz dotarlo do niego, ze nie ma zony ani domu, w ktorym moglby spedzic wieczor. Troche za duzo ostatnio pilem, chcialbym to ograniczyc.

— Do raju z toba! — Ritchie objal Carewe’a ramieniem. — A czy pomyslales, ze byc moze juz nigdy cie nie zobacze? Co jak co, ale dla jednego z nas jest to warte kilku toastow.

— Pewnie tak.

Carewe uwazal zawsze, ze nic go z Ritchiem nie laczy, ale mial do wyboru albo jego towarzystwo, albo spedzenie wieczoru samotnie. Jeszcze niedawno spodziewal sie troche, ze Barenboim zaprosi go na kolacje albo poswieci kilka godzin na omowienie z nim odejscia z biura — ostatecznie byl przeciez waznym ogniwem najwiekszego jak dotad przedsiewziecia Farmy — jednakze formalnosci dopelniono z czarodziejska wrecz predkoscia, po czym Barenboim i Pleeth zostawili go, udajac sie pospiesznie na jakies umowione spotkanie. I chociaz wyjazd do Afryki byl wylacznie jego pomyslem, to nie wiedziec czemu czul sie tak, jakby ktos go splawil.

— A wlasciwie to chetnie bym sie napil — powiedzial.

— To rozumiem. — Ritchie zatarl rece i odslonil w usmiechu waski luk zebow. — Dokad sie wybierzemy?

— Do Beaumonta — odparl Carewe, przywolujac w myslach sciany w kolorze tytoniu, glebokie fotele i dziesiecioletnia whisky.

— Do raju z takim pomyslem. Chodz, zawioze cie w lepsze miejsce. — Ritchie chwycil koniec saczka, teatralnym gestem wymierzyl nim w drzwi i ruszyl pospiesznie, jakby ciagnela go naprzod jakas niewidzialna sila. Na swoich szczuplych, muskularnych nogach kilkoma wielkimi krokami przemierzyl portiernie przy akompaniamencie smiechow grupki dziewczat, ktore wylonily sie wlasnie z bocznego korytarza. Byla wsrod nich Marianna.

— Marianno, nie mialem ci jeszcze okazji o tym powiedziec — zagadnal ja Carewe. — Jestem tu dzis ostatni dzien…

— Ja tez — przerwala mu, wpijajac wzrok w oddalajacego sie Ritchiego. — Zegnaj, Willy.

Odwrocila sie obojetnie, a Carewe mimowolnie przytknal reke do gladkiej, pozbawionej zarostu twarzy. Rozzloszczony, przez chwile odprowadzal ja wzrokiem, a potem ruszyl szybko do drzwi, zeby dogonic Ritchiego. Jego mlodszy kolega mieszkal niedaleko, w Three Springs, w zwiazku z czym jezdzil samochodem drogowym o niskim zawieszeniu, ktory wydal sie mu dziwny w porownaniu z komfortowym, bardziej stabilnym bolidem. Carewe klapnal na fotel pasazerski obok Ritchiego i przygnebiony wygladal przez boczne okno. Byl wstrzasniety reakcja Marianny, ktora nagle przestala widziec w nim czlowieka. Zadawal sobie w duchu pytanie, czy tez by sie tak zirytowal, gdyby naprawde sie ostudzil? Atena byla jego zona, lecz w pewnym sensie spodziewal sie wlasciwie jej przemiany, natomiast Marianna byla dla niego nikim wiecej, jak tylko kobieta, ktora dawala mu kiedys regularnie do zrozumienia, ze poleci na kazde jego skinienie, lecz z jakichs nie wyjasnionych przyczyn nabral przekonania, ze jego pozorne utrwalenie sie nie wplynie znaczaco na ich przyjazn.

Вы читаете Milion nowych dni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату