— Moze byc szkocka? — spytal Barenboim, wreczajac Carewe’owi szklaneczke. — Manny wyjasnilby ci to lepiej ode mnie, ale mowiac krotko, chodziloby im o upewnienie sie, ze plod rozwija sie normalnie. To bardzo wazne, slyszales kiedys o thalidomidzie?
— Hm… nie.
— Nastepna sprawa to dziedzicznosc. Przypuscmy, ze urodzi sie chlopiec: czy budowa jego komorek i mechanizmy ich odtwarzania beda takie jak u czlowieka smiertelnego, czy niesmiertelnego? Przypuscmy, ze meski potomek sprawnego mezczyzny, niesmiertelnego dzieki E.80, okaze sie niesprawny, co wtedy?
— Nie widze, zeby to wiele zmienialo — zniecierpliwil sie Carewe.
— Byc moze, ale chce ci tylko dac jakie takie pojecie, dlaczego konkurujaca z nami firma moglaby sie interesowac twoja zona. My tez chcielibysmy sie tego dowiedziec. Najwazniejsze, ze jest calkowicie bezpieczna, dopoki jej nie odnajdziemy i nie odzyskamy.
— Slusznie! — Carewe wychylil szklaneczke i wstal. — Zaraz zawiadomie policje.
— Nie radzilbym ci tego robic — powstrzymal go Barenboim, .a stojacy wciaz w kacie Pleeth poruszyl sie niespokojnie.
— Dlaczego?
— Powiem ci szczerze, Willy, jak sie sprawy maja. Jestes zbyt uparty, wiec nie licze, ze puscilbys mi plazem, gdybym cos zatail. Jezeli na tym etapie wprowadzimy do akcji policje, jutro rano o E.80 bedzie wiedzial caly swiat. Chcemy oczywiscie udostepnic swiatu nasz wynalazek, ale nie w taki sposob, zeby skorzystali na tym wszyscy nasi konkurenci…
— A tymczasem dzien w dzien tysiace mezczyzn-sie utrwala — wtracil gniewnie Carewe, myslac o afrykanskich tubylcach, ktorych wbrew ich woli pozbawil meskosci.
Barenboim wzruszyl ramionami.
— To lepsze niz smierc, Willy — rzekl. — Ale nie dales mi skonczyc. Masz prawo isc na policje i mimo konsekwencji wynikajacych stad dla Farmy nie smialbym cie powstrzymywac, ale chcialbym ci zaproponowac inne wyjscie.
— Zamieniam sie w sluch.
— Moim zdaniem, dobry prywatny detektyw znajdzie twoja zone szybciej niz wataha gorliwych, ale halasliwych policjantow, a w ten sposob i ty, i Farma lepiej na tym wyjdziecie. Znam wlasciwego czlowieka, ktory chetnie sie tego podejmie, i gotow jestem w tej chwili do niego zadzwonic. Prosze cie tylko, zebys dal mi tydzien czasu. Jezeli przez tydzien nic nie wskoramy, wezwiesz policje. Co ty na to, Willy?
— Czy ja wiem — baknal Carewe. Przygladajac sie szczerze zatroskanej twarzy Barenboima znow odniosl przelotne wrazenie, ze nim manipuluje, musial jednak uznac slusznosc jego argumentow. — Czy ten twoj czlowiek jest na pewno najlepszy?
— Najlepszy z najlepszych. Zaraz do niego zadzwonie.
— W tym pokoju nie ma koncowki wideofonu — powiedzial Pleeth, odzywajac sie po raz pierwszy od poczatku rozmowy. — Mozesz skorzystac z aparatu w duzym salonie. Prosze tedy.
— Oto i grzech tradycyjnej architektury: nic dla wygody, wszystko dla efektu — westchnal Barenboim. — Nalej sobie jeszcze, Willy, a my pojdziemy zadzwonic. Jestem pewien, ze gospodarz nie bedzie mial nic przeciwko temu. Prawda, Manny?
— Czujcie sie jak u siebie w domu.
Pleeth spojrzal zaczerwienionymi oczami na Carewe’a i napial jeszcze silniej cienki luk ust, swiecac w duchu sekretne triumfy.
Po wyjsciu ich dwoch z pokoju Carewe dolal sobie whisky i saczac ten rozgrzewajacy slodowy trunek, podszedl do stolu, przygladajac sie globusowi. Maly, mniej wiecej wielkosci pomaranczy, miescil sie w skomplikowanej obudowie z zawieszeniem kardanowym, zwienczonej ukladem soczewek, a kontynenty rozmieszczono na nim calkiem na opak. Przyjrzal sie uwazniej i spostrzegl, ze wszystko jest odwrocone, jak w lustrze. Powierzchnia globusa byla upstrzona tysiacami nazw geograficznych, z ktorych zadna nie dawala sie odczytac golym okiem. Przypatrujac sie dokladniej podstawce, Carewe odkryl na niej dwa rzedy przyciskow objasnione napisami „Dlugosc geograficzna” i „Szerokosc geograficzna”. Nie mogac wyjsc z podziwu nad pomyslowoscia i precyzja urzadzenia, nacisnal wiekszy od pozostalych czerwony guzik. Globus zakrecil sie, ustawiajac zgodnie z zaprogramowanymi wspolrzednymi, a w soczewkach rozblyslo swiatlo.
Spogladajac na fragment globusa wyswietlony w postaci przezrocza na suficie, lyknal ze szklaneczki i raptem alkohol utracil caly smak, bo na samym srodku swietlistej mapy spostrzegl afrykanska miejscowosc Nouvelle Anvers. A wiec Barenboim i Pleeth z jakiegos na razie im tylko wiadomego powodu studiowali akurat ten niewielki skrawek kontynentu, na ktorym on o maly wlos nie postradal zycia.
Zgasil rzutnik i usiadl z powrotem na fotelu, chcac za wszelka cene wygladac swobodnie, kiedy jego pracodawcy wroca do pokoju.
Rozdzial dwunasty
Po raz pierwszy w zyciu znalazlszy sie oko w oko z prywatnym detektywem, Carewe przygladal sie Teodorowi Gwynne’owi z zainteresowaniem. Ten niski, energiczny mezczyzna o czujnym spojrzeniu, wygladajacy, jakby ostudzil sie okolo piecdziesiatki, obdarzony byl umyslem, ktory zdawal sie pracowac w przyspieszonym tempie — pedzil jak opetany, po to tylko, by puentowac zartem wszystko, co sie mowilo. W oczach Carewe’a Gwynne rzucal sie na kazda chocby najbanalniejsza uwage, jak terier na zdobycz i targal ja tak dlugo, dopoki z niej nie wyszarpal jakiegos aforystycznego strzepa. Kazda krotka wymiana zdan z udzialem czterech panow zgromadzonych w bibliotece Pleetha konczyla sie jakims epigramem, ktory Gwynne wypowiadal sciszonym glosem, odslaniajac przy tym w usmiechu garnitur snieznobialych zebow. Poczatkowo Carewe mial watpliwosci co do jego kompetencji, zauwazyl jednak, ze Barenboim zwraca sie do Gwynne’a z niejakim szacunkiem i przysluchuje sie uwaznie kazdemu slowu detektywa.
— Wyglada wiec na to, Teodorze, ze powierzamy ci naraz dwa zadania — powiedzial w zamysleniu Barenboim, skladajac pulchne rece jak do modlitwy.
— Dwa zadania, ale spadlbys z krzesla, gdybym zazadal podwojnego honorarium — odparl Gwynne, blyskajac zebami w przelotnym usmiechu. — Przepraszam cie, mow dalej.
Barenboim usmiechnal sie wyrozumiale.
— Prosimy cie o odnalezienie zony Willy’ego — rzekl. — Poza tym jest jeszcze jego osobista sprawa. Otoz Willy jest przekonany, ze ktos chcial go zamordowac.
— O, to fatalnie — powiedzial Gwynne, spogladajac ze wspolczuciem na Carewe’a. — Tylko jedno jest gorsze od nieudanego zamachu na nasze zycie: zamach udany.
Nauczony doswiadczeniem Carewe skinal glowa. Juz wczesniej zwrocil uwage na sposob, w jaki Barenboim okazal brak wiary w autentycznosc smiertelnego niebezpieczenstwa wiszacego nad jego glowa. Czastka swojego jestestwa odczuwal rozdraznienie, ze nie moze przekonac nikogo, iz jest celem atakow mordercy; ale ogien na kominku tak milo grzal go w nogi, a szkocka tak milo grzala mu zoladek, ze przeniknela go rozkoszna blogosc, zmieniajac ogarniajace go znuzenie w zmyslowa przyjemnosc.
— Nie widze trudnosci — rzekl sennie. — Chcialbym wspolpracowac z Teodorem, kiedy bedzie szukal mojej zony. Domyslam sie, ze jednoczesnie zatroszczy sie o to, zebym ja byl zdrow i caly.
— Domyslam sie, ze jako doktor Gwynne — wtracil Gwynne zacierajac rece. — Wobec tego bede mogl zazadac dodatkowo honorarium za opieke lekarska.
— A propos, Willy. Jestes przeciez jeszcze rekonwalescentem — powiedzial Barenboim. — Byles juz u lekarza?
— Jeszcze nie. Przyzwyczailem sie do funkcjonowania na pol pary.
— Nie znam sie na tym, ale brzmi to groznie. Przysle ci naszego lekarza zakladowego.
— Nie rob sobie klopotu — odparl Carewe, w ktorym odzyla gwaltownie swiezo nabyta niechec do szpitali. — Rano wybiore sie do swojego lekarza.
— Dobrze. Kaz mu przeslac rachunek. do Farmy.
— Dziekuje. — Carewe przylapal sie na tym, ze o malo me zasnal. — Powinienem chyba isc do domu.
— Nie ma potrzeby — odezwal sie ze zdumiewajaca zarliwoscia Pleeth, ktory caly czas siedzial sztywno w