swojej piersi zobaczyl drzaca, jaskrawo biala plamke. Glupiec ze mnie! — pomyslal, lecz na wszelki wypadek rzucil sie w bok w tej samej chwili, kiedy z reki Gwynne’a wytrysnela rubinowa strzala energii.
Wstrzasniety i oslepiony, pomknal przed siebie ile sil w nogach, rekami oslaniajac twarz. Wpadl na jakis slup, zwalil sie na kolana i palcami dotknal metalowych stopni. Szukajac po omacku poreczy, cicho wbiegl na schody, domyslajac sie, ze dotrze na pomost, ktory zauwazyl wczesniej, przesuwajac wzrokiem po silosach. Na pomoscie padl plackiem i lezal zawziecie mrugajac w ciemnosciach oczami, sprzed ktorych powoli ustepowaly wielobarwne powidoki. Wzrok wrocil mu do normy i Carewe spostrzegl, ze w budynku znow jest ciemno i tylko gdzies na parterze widac dziwny, zarzacy sie czerwono punkcik. Kiedy mu sie przypatrywal, zmienil on barwe na wisniowa, a potem zgasl i wtedy Carewe zrozumial, ze to promieniowala maszyneria, w ktora trafil strzal z lasera Gwynne’a. Na mysl o tym, co by go spotkalo, gdyby w pore nie uskoczyl w bok, czolo zapieklo go od potu.
W dole pojawil sie punkcik bialego swiatla, zatanczyl chwile po metalowych scianach i zgasl. Carewe lezal bez ruchu, oceniajac swoje szanse. W przeciwienstwie do niego Gwynne mial bron, i to ogromnie skuteczna — laser — ale zeby nim nalezycie wycelowac, musial wpierw oswietlic cel snopem rozproszonego swiatla. Robiac to, zdradzal swoje polozenie, lecz byla to minimalna niedogodnosc. On sam, majac taki laser, czulby sie stosunkowo bezpiecznie. Znowu rozblysla latarka, swiecac w innym kierunku, wiec przywarl mocniej twarza do metalowej kratki pomostu.
Wlokace sie sekundy zmusily go do wyciagniecia nieuchronnego wniosku, ze jesli bedzie tak lezal nieruchomo i czekal, az zostanie odkryty, to nie przezyje tej nocy. Kilka razy odrzucal mysl o zaatakowaniu Gwynne’a, lecz wciaz wracala z tepym uporem, niemalze grozniejszym niz sam laser. W koncu uniosl twarz znad metalowej podlogi i odkryl, ze w gorze widac nikly wzor swietlikow dachowych. Dla sprawdzenia wzroku rozejrzal sie wokolo. Przez szyby nad jego glowa saczyla sie zielonkawa poswiata, ktora zobaczyl dopiero, kiedy oczy przywykly mu do otoczenia. Stopniowo wylowi wzrokiem skomplikowane zarysy maszyn i silosow, polaczone mgliscie ze slabiej widocznymi konturami pomostow, poreczy, dzwigarow i powyginanych rur. Czy w silosach znalazlby cos, co nadawaloby sie na bron?
Zaczekal na nastepny wyslany na probe blysk swiatla z dolu. Blysnelo blizej, ale wykorzystal jego rozszczepione refleksy, zeby zajrzec do znajdujace go sie w zasiegu reki ziejacego pojemnika. Mial on chyba ze dwa metry glebokosci i do polowy wypelnialy go jakies polyskliwe banki wielkosci piesci. Widzial je, migoczace jak bledziutkie gwiazdy, nawet po zgasnieciu swiatla latarki. Chwilowo zdezorientowany przygladal sie im, az z pokladow pamieci wyplynal zwrot uzyty przez Gwynne’a we wczesniejszej rozmowie: „przedsiebiorstwo o nazwie Idealnie Gladkie Lozyska” Lozyska! Banki w dole byly kulami z litego metalu!
Ogarniety nagle przekorna nadzieja przysunal sie blizej krawedzi pojemnika. Z takiej kuli wielkosci pomaranczy bylaby nie najgorsza bron. Lewa reka uchwycil sie pretu poreczy, a prawa siegnal w dol do pojemnika, az dotknal chlodnych kul. Zacisnal palce na jednej z nich, ale natychmiast mu sie wysliznela. Sprobowal jeszcze raz, chwytajac mocniej, ale kula wymknela mu sie jak poprzednio. Zderzyla sie z innymi glosno, z wielokrotnym trzaskiem, i z dolu od razu wystrzelilo badawcze swiatlo latarki, obrysowujac porecz nad nim zimna poswiata.
Carewe zdal sobie sprawe, ze popelnil straszliwy blad. Banki, ktorych chcial uzyc jako broni, nie byly zwyklymi metalowymi kulami. Tradycyjne lozyska zostaly wyparte dziesiatki lat temu przez nowoczesna odmiane o powierzchni tak gladkiej, ze az calkowicie pozbawionej tarcia, zbudowanej ze spolaryzowanych poprzecznie czasteczek. Jesli nic nie przytrzymywalo takiej kuli z bokow, to przy nacisnieciu wypryskiwala z rak jak pestka. Lozyska te znajdowaly wiele zastosowan w technice, gdzie byly niezastapione, ale zupelnie nie nadawaly sie na miotane recznie pociski. A niczym innym nie dysponowal.
Wstrzymujac oddech, Carewe wsunal palce pod inna kule, zakrzywil je w ksztalt koszyczka i uniosl w gore. Kiedy jego dlon znalazla sie na wysokosci twarzy, musial zmienic pozycje ciala, a wtedy ciezka kula odskoczyla jak zywa, spieszac do swoich towarzyszek. Zaklekotala w silosie i wtedy porecz przecial rubinowy miecz lasera, obsypujac plecy Carewe’a kropelkami rozzarzonego do bialosci metalu. Carewe zacisnal zeby i ponowil probe. Tym razem udalo mu sie uniesc kule jednym nieprzerwanym ruchem w chwili, kiedy na szczycie schodow pojawil sie Gwynne. Carewe przeniosl kule w bok i jeknal z rozpaczy, bo wymknela mu sie z reki na pomost i potoczyla lekko i sprezyscie.
Zaskoczony Gwynne skierowal swiatlo na kule, ktora mknela w jego strone wyraznie nabierajac szybkosci. Carewe puscil sie za nia. Przez mgnienie oslepiajace swiatlo latarki swiecilo mu w twarz, a potem runal na Gwynne’a. Probowal go powalic, ale niski detektyw stawial mu opor z desperacka sila, wiec odbijali sie od poreczy do poreczy na calej dlugosci pomostu. Carewe kwilil ze strachu wiedzac, ze Gwynne nie wypuscil lasera z reki. Poczul, ze przeciwnik-stara sie skierowac bron na niego, i wszystkie miesnie ciala naraz pobudzila mu slepa energia.
Przelecieli obaj przez porecz i runeli w dol do jednego z pojemnikow. Przez chwile Carewe mial wrazenie, ze zanurza sie w zimnej wodzie, u potem zorientowal sie, ze znajduje sie w silosie wypelnionym drobniutkimi kulkami do lozysk. Nie uznajace zjawiska tarcia malutkie metalowe kuleczki stawialy mniejszy opor niz woda, wiec opadl od razu na dno. Kulki zaatakowaly mu usta jak chmara rozjuszonych owadow. Czul, jak ochoczo postukuja mu o zeby i wlewaja sie strumieniem do zoladka — metalowe gryzonie dazace pod wplywem sily ciezkosci do najnizszego punktu w pojemniku, w ktorym sie znalazly. Bylo im obojetne, ze dostepnymi dla nich pojemnikami sa w tej chwili jego zoladek i pluca.
Zamykajac usta, wyprostowal sie z trudem i wynurzyl glowe na powietrze. Wyplul kuleczki z ust, ale wargi mial tuz nad powierzchnia i nowa fala zalala mu brode, wypelniajac usta metalowym rojem. Kazda proba wyplucia go musiala sie skonczyc kolejnym naplywem kulek. Przelknal je spazmatycznie ze slina i oddychajac przez zacisniete zeby przedostal sie do sciany silosu. Nie opodal biegla barierka. Chwycil ja, pokrzepiony, podciagnal sie na pomost, i na lezaco zwymiotowal. Dopiero po zwroceniu wszystkich co do jednej diabelskich kulek z zoladka, przypomnial sobie o Gwynnie. Detektyw, siegajacy mu do ramienia, nie byl w stanie wystawic glowy ponad powierzchnie kulek. Carewe zajrzal do silosu, ale nic sie w nim nie poruszalo.
Gwynne albo… — szukal wlasciwego slowa — utonal, albo lezal zywy na dnie zbiornika. Mysl, zeby umyslnie zanurzyc glowe w srebrzystym „plynie”, napelnila Carewe’a przerazeniem, niewykluczone jednak, ze detektyw mogl zyc jeszcze dluzszy czas, oddychajac powietrzem przesaczajacym sie miedzy kulkami, i pozostawienie go tam bylo nie do pomyslenia. Spuszczal wlasnie nogi przez krawedz silosu, kiedy w srodku zaszla zmiana. Rowna polyskliwa powierzchnia rozjarzyla sie od spodu pieknym purpurowym swiatlem. Wygladalo to tak, jakby miliony stalowych kulek przemienily sie w rubiny oswietlone przez chwile blaskiem slonca.
Swiatlo nagle zgaslo i Carewe, ktory wlasnie opuszczal sie do silosu, zamarl w bezruchu. Gwynne nacisnal spust lasera, to pewne. Ale czy niechcacy? Srodek zbiornika rozjarzyl sie ponownie, ale tym razem w jednym punkcie, przybierajac kolor rozzarzonego metalu. Carewe poczul na twarzy zar, a potem w nozdrzach zapach przypalonej stali i czegos jeszcze.
Dlawiac sie i duszac, podpelzl do waskich schodow prowadzacych na parter. Na dole uswiadomil sobie, ze w spodniach i butach ma pelno kulek uwierajacych go przy chodzeniu. Usiadl, zdjal buty i wysypal z nich stalowe kuleczki przysluchujac sie z roztargnieniem, jak zmykaja wyzwolone, toczac sie po niedostrzegalnych pochylosciach podlogi. Gwynne zginal!!! Z miliona nowych dni, ktore wedlug Osmana stanowily przyrodzone prawo kazdego czlowieka, nie zostalo mu nic, nic! Przestal byc czlowiekiem, detektywem, wrogiem. Przestal istniec. Smutek i zaskoczenie, jakie odczuwa niesmiertelny w zetknieciu ze smiercia, utrudnily Carewe’owi oddychanie. Potrzasnal glowa, miotajac gorzkie przeklenstwa w obojetna ciemnosc, a potem otrzezwial i zabral sie stanowczo do usuwania reszty kulek. Musial w tym celu zdjac cale ubranie i wywrocic je na druga strone. Zajmujac sie tym, odkryl dalsze stalowe kulki pod jezykiem i w glebi nosa. Dmuchal i plul, a potem poczul cos dziwnego w oczach. Kiedy nacisnal dookola powieki, z oczodolow wyskoczyly kulki i zesliznely sie po policzkach.
Uplynelo dziesiec minut, nim sie ubral i dotarl do drzwi, przez ktore z Gwynne’em weszli do fabryki. Poszedl do bolidu detektywa, a kiedy przypomnial sobie, ze nie ma kluczyka do zaplonu, ruszyl na piechote przez sterylnie puste ulice, probujac w myslach odtworzyc trase, ktora tu przyjechali. Wypadki tej nocy sparalizowaly mu umysl, ale kilka wnioskow nasuwalo sie nieodparcie.
Wiadomosc, ze Atene wysledzono w Idaho Falls, zostala sfabrykowana — byl to starannie zaplanowany podstep, zeby wywabic go z rejonu Three Springs i spowodowac jego „znikniecie”. Poniewaz Gwynne’a wynajal Baienboim, wyplywal stad wniosek, ze prezes Farmy obdarzyl Carewe’a nowym rodzajem niesmiertelnosci, a potem zaaranzowal serie zamachow na jego zycie. Tylko dlaczego? Z jakiegoz to powodu…?
Przyszla mu do glowy nowa mysl, spychajac analize motywow postepowania Barenboima na dalszy plan. Jezeli Barenboim chcial go zabic, to w takim razie cala historia o machinacjach konkurencyjnej firmy