lekarstwo.

— On iftnial — wyjasnil Igor. — A potem, kiedy juz zaiftnial, to nigdy go nie bylo. Tak mi mowil dziadek, a budowal zegar tymi rekami!

Jeremy spojrzal w dol. Dopiero teraz, kiedy sie lepiej przyjrzal, zauwazyl wyrazne blizny wokol nadgarstkow Igora.

— W nafej rodzinie naprawde wierzymy w dziedziczenie — powiedzial Igor, dostrzegajac jego spojrzenie.

— Przekazywane z rak do rak, hahaha — rzekl Jeremy. Zastanowil sie, gdzie jest jego lekarstwo.

— Bardzo zabawne, jafnie panie. Ale dziadek Igor zawfe powtarzal, ze potem wfyftko to bylo… jak fen.

— Sen?

— Warftat wygladal inaczej. Brakowalo w nim zegara. Oblakany doktor Wingle, ktory w owym czafie byl jego panem, w ogole nie pracowal nad fklanym zegarem, ale nad odzyfkiwaniem flonecznego fwiatla z pomaranczy. Wfyftko bylo inne, i to bylo od zawfe. Jakby to fie nigdy nie ftalo.

— Ale ten zegar pojawil sie w bajkach dla dzieci!

— Rzeczywifcie, jafnie panie. Bardzo dziwna fprawa.

Jeremy zapatrzyl sie na brzemienne w notatki przescieradlo. Dokladny zegar. Nic wiecej. Zegar, ktory sprawi, ze inne zegary beda zbedne, jak powiedziala lady LeJean. Zbudowanie takiego zegara zagwarantuje zegarmistrzowi miejsce w historii pomiaru czasu. Owszem, opowiesc mowila o Czasie, ktora zostala uwieziona w zegarze, ale Jeremy’ego wcale nie interesowaly Rzeczy Wymyslone. Zreszta zegar przeciez tylko mierzyl. Odleglosc nie wplatywala sie w tasme miernicza. Zegar nie robi nic procz liczenia zebow na kolku zebatym. Albo… w swietle…

Swiatlo z zabkami. Widzial je we snie. Swiatlo niejako cos jasnego na niebie, ale jako pobudzona linia, sunaca w gore i w dol niczym fala.

— Czy potrafilbys… zbudowac cos takiego? — zapytal.

Igor raz jeszcze przyjrzal sie rysunkom.

— Tak. — Kiwnal glowa. Po czym wskazal kilka duzych szklanych pojemnikow wokol szkicu kolumny centralnej. — I wiem, czym one fa — dodal.

— W moim s… Wyobrazalem sobie, ze musuja — powiedzial Jeremy.

— Bardzo, bardzo tajemna wiedza, te naczynia — ciagnal Igor, starannie ignorujac wypowiedz Jeremy’ego. — Czy mozna tu doftac miedziane prety, jafnie panie?

— W Ankh-Morpork? Bez trudu.

— A cynk?

— Cale mnostwo, owszem.

— Kwaf fiarkowy?

— Na gasiory, tak.

— Mufialem umrzec i trafic do nieba — westchnal Igor. — Niech jafnie pan mnie umiefci w poblizu miedzi, cynku i kwafu — rzekl. — A wtedy ifkry poleca…

Tik

— Moje imie — rzekl Lu-tze, wspierajac sie na miotle, gdy gniewny ting wzniosl reke — brzmi Lu-tze.

Dojo ucichlo. Atakujacy zamilkl w polowie okrzyku.

— Ai! Hai-gng! Gnh? Ozezoszlagoszlaaaa…

Nie poruszyl sie, ale sprawial wrazenie, jakby zapadl sie w siebie, osunal z pozycji bojowej do rodzaju przerazonego, blagalnego przykucniecia.

Lu-tze pochylil sie i potarl zapalke o jego nieprotestujacy podbrodek.

— A jak ty masz na imie, chlopcze? — spytal, zapalajac zmietego papierosa.

— Jego imie to Mul, Lu-tze. — Mistrz dojo pochylil sie i wymierzyl nieruchomemu tingowi kopniaka. — No coz, Mul, znasz zasady. Zmierz sie z czlowiekiem, ktorego wyzwales, albo oddaj pas.

Postac przez chwile trwala w calkowitym bezruchu, a potem ostroznie, ruchami wykonywanymi niemal teatralnie tak, by nikogo nie urazic, zaczal gmerac przy pasie.

— Nie, nie, naprawde nie trzeba — zapewnil lagodnie Lu-tze. — To bylo dobre wyzwanie. Porzadne „Ai!” i calkiem przyzwoite „Hai-iii”. Tak sadze. Ogolnie niezly bojowy belkot, jaki teraz nieczesto juz mozna uslyszec. I nie chcielibysmy, zeby w takiej chwili opadly mu spodnie, prawda? — Pociagnal nosem i dodal: — Zwlaszcza w takiej chwili.

Poklepal skulonego tinga po ramieniu.

— Pamietaj tylko regule, ktora nauczyciel przekazal wam pierwszego dnia. Prawda? I… Czemu nie pojdziesz sie oczyscic? Znaczy, niektorzy z nas musza tu sprzatac.

Potem odwrocil sie i skinal mistrzowi dojo.

— A skoro juz tu jestem, mistrzu, chcialbym pokazac mlodemu Lobsangowi Aparat Kaprysnych Kul.

Mistrz dojo sklonil sie nisko.

— Jest twoj, sprzataczu Lu-tze.

Kiedy Lobsang podazyl za idacym spokojnie Lu-tze, uslyszal mistrza dojo, ktory — jak wszyscy nauczyciele — nigdy nie przepuszczal okazji, by wtloczyc uczniom do glow jakas lekcje.

— Dojo! — zawolal mistrz. — Jak brzmi Pierwsza Zasada?

Nawet skulony agresor wymamrotal odpowiedz wraz z chorem:

— Nie dzialaj pochopnie, kiedy stajesz naprzeciw lysych, pomarszczonych i usmiechnietych staruszkow!

— To dobra zasada, ta Pierwsza Zasada — stwierdzil Lu-tze, prowadzac Lobsanga do sasiedniego pomieszczenia. — Spotkalem wielu, ktorzy mogliby sie do niej stosowac dla wlasnej korzysci.

Zatrzymal sie i nie patrzac na Lobsanga Ludda, wyciagnal reke.

— Bardzo prosze, zwroc ten maly szpadelek, ktory mi ukradles.

— Przeciez nawet sie do ciebie nie zblizylem, mistrzu!

Usmiech Lu-tze nawet nie drgnal.

— Aha. No tak. To prawda. Prosze o wybaczenie. Paplanie starego czlowieka. Czyz nie jest napisane: „Wlasnej glowy bym zapomnial, gdyby nie byla przytwierdzona”? Idzmy dalej.

Podloga w sali byla drewniana, ale sciany wysokie i wylozone matami. Tu i tam dalo sie zauwazyc czerwonobrazowe plamy.

— Ehm… Mamy jeden taki w dojo nowicjuszy, sprzataczu — oznajmil Lobsang.

— Ale w tamtym kule zrobione sa z miekkiej skory, tak? — Starzec podszedl do wysokiego drewnianego szescianu. Rzad otworow biegl wzdluz sciany skierowanej ku sali. — I leca dosc wolno, o ile pamietam.

— No… tak — przyznal Lobsang.

Sprzatacz pociagnal bardzo duza dzwignie. Gdzies w dole metal zgrzytnal o metal, a potem zaszumiala gwaltownie woda. Powietrze zaczelo swiszczec w spojeniach skrzyni.

— Te sa drewniane — poinformowal spokojnie Lu-tze. — Zlap ktoras.

Cos musnelo ucho Lobsanga, a maty za nim zadygotaly, gdy kula wbila sie w nie gleboko, a potem upadla na podloge.

— Moze odrobine wolniej… — mruknal Lu-tze i przekrecil galke.

Po pietnastu przepuszczonych kulach Lobsang chwycil kolejna na brzuch. Lu-tze westchnal i pchnal dzwignie z powrotem.

— Brawo — rzekl.

— Sprzataczu, nie jestem przyzwyczajony… — zaczal chlopak, wstajac z podlogi.

— Och, wiedzialem, ze nie zlapiesz kuli — oswiadczyl Lu-tze. — Nawet nasz gwaltowny przyjaciel z dojo przy tej predkosci zadnej by nie zlapal.

— Ale powiedziales przeciez, ze je spowolniles!

— Tylko tyle, zeby cie nie zabily. To proba, rozumiesz. Wszystko jest proba. Chodzmy, moj chlopcze. Nie mozemy pozwolic, zeby opat na nas czekal.

I Lu-tze pomaszerowal dalej, ciagnac za soba smuzke tytoniowego dymu.

Idac za nim, Lobsang stawal sie coraz bardziej nerwowy. To rzeczywiscie Lu-tze, dojo wykazalo to jasno.

Вы читаете Zlodziej czasu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату