Mulisty Staw wykrzywil twarz z wysilku zrozumienia. Potem wolno podniosl reke.
Wen westchnal.
— Chcesz zapytac, co sie stalo z plaszczem, tak?
Mulisty Staw przytaknal.
— Zapomnij o plaszczu, moj uczniu. Plaszcz nie jest wazny. Pamietaj tylko, ze jestes czysta kartka papieru, na ktorej bede pisal… — Wen uniosl dlon, gdy Mulisty Staw otworzyl usta. — To tylko metafora, kolejna metafora. A teraz przygotuj jakis obiad.
— Metaforycznie czy realnie, mistrzu?
— Tak i tak.
Stadko bialych ptakow poderwalo sie spomiedzy drzew i zatoczylo krag na niebie, nim odlecialo w glab doliny.
— Beda tu golebie — rzekl Wen, gdy Mulisty Staw odszedl rozpalac ogien. — Kazdego dnia beda tu golebie.
Lu-tze zostawil nowicjusza w przedpokoju. Tych, ktorzy go nie lubili, pewnie by zaskoczylo, ze poswiecil chwile na poprawienie swej szaty, a dopiero potem wszedl na audiencje u opata. Jednak Lu-tze dbal o ludzi, nawet jesli nie dbal o reguly. Zgasil tez papierosa i wetknal niedopalek za ucho. Znal opata juz prawie szescset lat i szanowal go. Niewielu bylo takich, ktorych Lu-tze szanowal. Wiekszosc mogla liczyc tylko na tolerancje.
Na ogol stosunki sprzatacza z ludzmi ukladaly sie odwrotnie proporcjonalnie do ich lokalnej waznosci; prawda byla rowniez podobna teza o stosunkach przeciwnych. Najstarsi mnisi… no coz, wsrod ludzi tak oswieconych nie moga sie zdarzyc zle mysli, ale trzeba przyznac, ze widok Lu-tze spacerujacego bezczelnie po swiatyni nieraz splamil te czy tamta karme. Dla myslicieli pewnego rodzaju sprzatacz byl osobista obraza — wraz ze swym brakiem formalnej edukacji czy oficjalnego statusu, jego glupia i niewazna Droga i jego niewiarygodnymi sukcesami. Dlatego zaskakujace bylo, ze opat go lubil, jako ze wsrod mieszkancow doliny nie bylo nikogo bardziej sie rozniacego od sprzatacza — nikogo tak uczonego, tak niepraktycznego i tak delikatnego. Ale przeciez natura wszechswiata jest niespodzianka.
Lu-tze skinal mlodszym akolitom, ktorzy otworzyli mu wielkie, zdobione laka wrota.
— Jak sie dzis czuje jego swiatobliwosc? — zapytal.
— Zeby wciaz sprawiaja mu klopoty, o Lu-tze, ale zachowuje ciaglosc i wlasnie w bardzo zadowalajacym stylu zrobil swoje pierwsze kroki.
— A tak, rzeczywiscie, chyba slyszalem gongi.
Grupa mnichow zebrala sie posrodku sali. Rozstapili sie, gdy Lu-tze zblizyl sie do kojca. Niestety, kojec byl niezbedny. Opat nigdy nie opanowal sztuki kolowego starzenia, musial zatem osiagac dlugowiecznosc metoda bardziej tradycyjna, poprzez seryjna reinkarnacje.
— Ach, sprzataczu — wymamrotal, niezrecznie odrzucajac na bok zolta pilke. Ucieszyl sie wyraznie. — Jak twoje gory?
— I czy zdrowie trwale ci dopisuje? — upewnil sie opat, pulchna raczka uderzajac drewniana zyrafa o prety kojca.
— Tak, wasza swiatobliwosc. Dobrze widziec, ze wasza swiatobliwosc znow stanal na nogi.
— Na razie to tylko kilka krokow, niestety
— Wyslales mi wiadomosc, wasza wielebnosc. Mowila „Poddaj go probie”.
— I co sadzisz o naszym
— Nie, wasza wielebnosc, mam juz wszystkie zeby.
— Ludd to zagadka, nieprawdaz? Jego nauczyciele
— Jest wiecej niz szybki, wasza wielebnosc — rzekl Lu-tze. — Mam wrazenie, ze zaczyna reagowac na zdarzenia, zanim jeszcze sie zdarza.
— Jak ktokolwiek moglby to stwierdzic?
— Postawilem go przed Aparatem Kaprysnych Kul w dojo starszych. Przesuwal sie w strone wlasciwego otworu na ulamek sekundy przed wyrzuceniem kuli.
— Czyzby jakas
— Gdyby prosty mechanizm posiadal wlasny umysl, to sadze, ze mielibysmy powazne klopoty. — Lu-tze nabral tchu. — A w pomieszczeniu mandali zobaczyl wzorce w chaosie.
— Pozwoliles neoficie zobaczyc mandale?! — przerazil sie glowny akolita Rinpo.
— Jesli chcesz sprawdzic, czy ktos potrafi plywac, wepchnij go do rzeki — odparl Lu-tze, wzruszajac ramionami. — Czy istnieje inny sposob?
— Ale spojrzec na nia bez odpowiedniego przeszkolenia…
— Zobaczyl wzory. I zareagowal na mandale.
Lu-tze nie dodal: a mandala zareagowala na niego. Musial sie nad tym zastanowic. Kiedy czlowiek spoglada w otchlan, otchlan nie powinna do niego machac.
— To jest jednak
Sprawnosc opata w rozpoznawaniu zwierzat wzbudzila lekkie oklaski akolitow.
— Zobaczyl wzory. Wie, co sie dzieje. Tyle ze jeszcze nie zdaje sobie sprawy z tego, co wie — oswiadczyl z uporem Lu-tze. — A w pierwszych sekundach naszego spotkania ukradl mi pewien niewielki, ale wartosciowy przedmiot. Wciaz sie zastanawiam, jak to zrobil. Czy naprawde moze byc az tak szybki bez treningu? Kim jest ten chlopak?
Kim jest ta dziewczyna?
Madame Frout, dyrektorka Akademii Frout i pionierka Froutowskiej Metody Nauki Poprzez Zabawe, czesto sie nad tym zastanawiala, kiedy musiala przeprowadzac rozmowy z panna Susan. Oczywiscie, dziewczyna byla jej pracownica, ale… no coz, madame Frout niezbyt dobrze radzila sobie z dyscyplina. Moze wlasnie dlatego stworzyla metode, ktora zadnej dyscypliny nie wymagala. Zwykle polegala na przemawianiu do ludzi radosnym glosem, dopoki nie ustepowali z czystego zaklopotania jej zachowaniem.
Wydawalo sie, ze panna Susan niczym nie jest zaklopotana.
— Wezwalam cie, Susan, z powodu… no, powod jest taki… — Madame Frout umilkla.
— Byly skargi? — zapytala panna Susan.
— E, nie, no… Chociaz panna Smith mowila, ze dzieci po twoich lekcjach sa troche, no… niespokojne. Ich umiejetnosc czytania, jak twierdzi, wydaje sie dosc nieszczesliwie rozwinieta…
— Panna Smith uwaza, ze dobra ksiazka mowi o chlopcu i jego psie, jak biegaja za duza czerwona pilka. Moje dzieci nauczyly sie, ze nalezy oczekiwac fabuly. Nic dziwnego, ze sa niecierpliwe. Obecnie czytamy „Takie srogie bajeczki”.
— To dosc nieuprzejma wypowiedz, Susan.
— Nie, madame. To bardzo grzeczna wypowiedz. Bylabym nieuprzejma, gdybym powiedziala, ze w piekle jest specjalny krag przeznaczony dla takich nauczycielek jak panna Smith.
— Przeciez to okro… — Madame Frout przerwala i zaczela od poczatku. — W ogole nie powinnas ich jeszcze uczyc czytac — warknela gniewnie.
Ale bylo to warkniecie spiacego slepego szczeniaczka. Madame Frout skulila sie w fotelu, kiedy Susan