— Wciaz jestes? Ostatni wysilek, moj chlopcze!
— Nie moge!
— Mozesz, u demona!
Lobsang zaciagnal sie lodowatym powietrzem i upadl w przod…
…gdzie swiatlo nabralo nagle barwy spokojnego, bladego blekitu, a Lu-tze biegl lekkim truchtem pomiedzy zastyglymi wozami i nieruchomymi ludzmi wokol miejskiej bramy.
— Widzisz? Nic takiego — stwierdzil. — Tylko utrzymuj tempo, nic wiecej. Spokojnie i rowno.
Przypominalo to chodzenie po linie. Nic trudnego, dopoki czlowiek o tym nie mysli.
— Ale zwoje mowia, ze przechodzi sie w blekit, fiolet, potem w czern, a potem sie uderza w Bariere — zdziwil sie Lobsang.
— No tak, zwoje… — mruknal Lu-tze i urwal, jakby samym tonem glosu mowil wszystko. — To jest, moj chlopcze, Dolina Zimmermana. Pomaga, jesli wiesz, ze istnieje. Opat mowil, ze ma to jakis zwiazek z… jak im bylo… no, z warunkami brzegowymi. Cos w rodzaju… piany na przyboju. Jestesmy na samej krawedzi, moj chlopcze!
— Ale przeciez moge bez trudu oddychac!
— Owszem. To nie powinno byc mozliwe. Tylko sie nie zatrzymuj, bo zuzyjesz cale dobre powietrze wokol pola twojego ciala. Dobry stary Zimmerman, co? Byl jednym z najlepszych. Uwazal tez, ze istnieje jeszcze jeden uskok, jeszcze blizej Bariery.
— Znalazl go?
— Nie wydaje mi sie.
— Dlaczego?
— To, jak eksplodowal, bylo dosc wyrazna sugestia. Ale nie przejmuj sie. Tutaj mozesz latwo utrzymywac tempo krojenia. Nie musisz sie nad tym zastanawiac. O innych sprawach powinienes myslec! Popatrz tylko na te chmury!
Lobsang uniosl wzrok. Nawet w tym blekitno-blekitnym pejzazu chmury nad miastem wygladaly zlowieszczo.
— To samo wydarzylo sie w Uberwaldzie — tlumaczy! Lu-tze. — Zegar potrzebuje mnostwo energii. Burza nadciagnela jakby znikad.
— Ale miasto jest ogromne! Jak znajdziemy tu zegar?
— Przede wszystkim sprobujemy dotrzec do centrum — odparl Lu-tze.
— Po co?
— Bo jesli dopisze nam szczescie, nie bedziemy musieli biec tak daleko, kiedy uderzy blyskawica.
— Sprzataczu, nie zdolamy przescignac blyskawicy!
Lu-tze odwrocil sie szybko, chwycil Lobsanga za szate i przyciagnal do siebie.
— Wiec mi powiedz, dokad pobiec, scigaczu! — krzyknal. — Jest w tobie wiecej, niz widac na pierwszy rzut trzeciego oka! Zaden uczen nie powinien byc zdolny do odkrycia Doliny Zimmermana! To wymaga setek lat cwiczen! I nikt nie moglby zmusic prokrastynatorow, zeby tanczyly, jak im zagra, za pierwszym razem, kiedy je zobaczyl! Bierzesz mnie za durnia? Osierocony chlopak, niezwykle zdolnosci… Kim ty jestes, do licha? Mandala cie znala! A ja jestem tylko smiertelnym czlowiekiem i wiem tyle, ze raczej mnie demony porwa, niz dopuszcze, zeby swiat rozsypal sie po raz drugi! Wiec mi pomoz! Cokolwiek jest w tobie, teraz jest mi potrzebne! Uzyj tego!
Puscil chlopca i cofnal sie. Zylka na jego lysej glowie pulsowala rytmicznie.
— Ale ja nie wiem, co moglbym zrobic…
— Odkryj, co mozesz zrobic!
Protokol. Reguly. Precedensy. Sposoby zalatwiania spraw. Tak zawsze dzialalismy, myslala lady LeJean. To i to musi nastapic po tamtym. W tym byla nasza sila. Zastanawiam sie, czy moze tez byc nasza slaboscia.
Gdyby wzrok mogl zabijac, z doktora Hopkinsa zostalaby juz tylko mokra plama na scianie. Audytorzy obserwowali kazdy jego ruch jak koty przygladajace sie nowemu gatunkowi myszy.
Lady LeJean istniala w ciele o wiele dluzej od pozostalych. Czas potrafi zmienic takie cialo, zwlaszcza u kogos, kto nigdy wczesniej go nie mial. Ona by sie tak nie gapila i nie wsciekala, tylko zdzielila doktora czyms ciezkim. Co znaczy jeden czlowiek mniej czy wiecej?
Uswiadomila sobie z pewnym zdumieniem, ze ta mysl jest typowo ludzka.
Ale pozostala szostka wciaz miala mleko pod nosem. Nie zdawali sobie jeszcze sprawy z wymiarow obludy, jaka jest niezbedna, by przetrwac jako istota ludzka. Najwyrazniej tez trudno im sie myslalo wewnatrz tego malego ciemnego swiata za oczami. Audytorzy podejmowali decyzje w porozumieniu z tysiacami, milionami innych Audytorow.
Wczesniej czy pozniej jednak naucza sie myslec na wlasny rachunek. Troche to potrwa, bo najpierw sprobuja uczyc sie od siebie nawzajem.
W tej chwili przygladali sie podejrzliwie Igorowej tacy z nakryciami do herbaty.
— Picie herbaty nalezy do protokolu — przypomniala lady LeJean. — Musze nalegac.
— Czy to poprawne? — zwrocil sie pan Bialy do doktora Hopkinsa.
— Alez tak — potwierdzil doktor. — Zwykle z imbirowym ciasteczkiem — dodal z nadzieja.
— Imbirowe ciasteczko — powtorzyl pan Bialy. — Sucharek o czerwonobrazowym ubarwieniu?
— Tak, profe pana. — Igor skinieniem glowy wskazal talerz na tacy.
— Chcialabym sprobowac imbirowego ciasteczka — zaoferowala sie panna Czerwona.
O tak, pomyslala lady LeJean. Koniecznie sprobuj imbirowego ciasteczka.
— Nie jemy nic i nie pijemy! — warknal pan Bialy. Popatrzyl na lady LeJean podejrzliwie. — To moze spowodowac niewlasciwe sposoby myslenia.
— Ale taki jest zwyczaj — upierala sie lady LeJean. — Ignorowanie protokolu oznacza zwracanie na siebie uwagi.
Pan Bialy szybko sie dostosowywal.
— To wbrew naszej religii — oswiadczyl. — Poprawne!
Byl to zadziwiajacy przeskok myslowy. Bardzo odkrywczy. A on wpadl na ten pomysl calkiem samodzielnie. Lady LeJean byla pod wrazeniem. Audytorzy probowali zrozumiec religie, poniewaz tak wiele dzialan, ktore calkiem nie mialy sensu, podejmowano w jej imieniu. Religia mogla tez usprawiedliwic praktycznie dowolna ekscentrycznosc. Ludobojstwo na przyklad. W porownaniu z tym zakaz picia herbaty jest latwy.
— Tak, w rzeczy samej! — Pan Bialy zwrocil sie do pozostalych Audytorow. — Czyz nie jest to prawda?
— Tak, nie jest to prawda. W rzeczy samej — odparl desperacko pan Zielony.
— Tak? — zdziwil sie doktor Hopkins. — Nie wiedzialem, ze istnieje religia zakazujaca herbaty.
— W rzeczy samej — powtorzyl pan Bialy. Lady LeJean niemal wyczuwala gonitwe jego mysli. — To jest… tak, to napoj… poprawne… to napoj… ekstremalnie zlych negatywnie przyjmowanych bogow. Jest… poprawne… Jest przykazaniem naszej religii, aby… tak… wystrzegac sie takze imbirowych ciasteczek. — Na jego czole pojawily sie krople potu. Jak na Audytora, byla to kreatywnosc godna geniuszu. — Ponadto… — mowil powoli, jakby odczytywal slowa z niewidocznej dla pozostalych stronicy — …nasza religia… poprawne… nasza religia wymaga, by uruchomic zegar teraz! Albowiem… kto bedzie wiedziec, kiedy nadejdzie godzina?
Lady LeJean, choc wbrew sobie, miala ochote zaklaskac.
— Rzeczywiscie, kto? — zgodzil sie doktor Hopkins.
— Ja… ja sie zgadzam, calkowicie — wtracil Jeremy, ktory wciaz patrzyl na lady LeJean. — Nie rozumiem, kim… o co to cale zamieszanie… Nie pojmuje, dlaczego… Ojej, glowa mnie boli…
Doktor Hopkins rozlal herbate, tak pospiesznie zerwal sie z krzesla i siegnal do kieszeni plaszcza.
— Calkiemprzypadkiemmijalempodrodzeapteke… — zaczal jednym tchem.
— Wydaje mi sie, ze pora nie jest wlasciwa dla uruchomienia zegara — stwierdzila lady LeJean, przesuwajac sie powoli obok stolu.
Mlotek nadal lezal zachecajaco tam, gdzie lezal poprzednio.
— Widze te male blyski swiatla, doktorze Hopkins — powiedzial z naciskiem Jeremy, wpatrujac sie w przestrzen w sredniej odleglosci przed soba.