— Nie blyski swiatla! Tylko nie blyski swiatla! — jeknal doktor Hopkins.

Porwal z tacy Igora lyzeczke, przyjrzal sie jej, odrzucil za ramie, wylal z filizanki herbate, otworzyl butelke, roztrzaskujac szyjke o brzeg lawy, i nalal pelna filizanke, w pospiechu rozchlapujac niebieskie lekarstwo na boki.

Tylko cale dzielily mlotek od palcow lady LeJean. Nie smiala sie obejrzec, ale wyczuwala, ze tam jest. Gdy Audytorzy patrzyli na rozdygotanego Jeremy’ego, przesunela palcami wzdluz lawy. Nie musi sie nawet ruszac z miejsca. Mocny zamach i rzut powinny zalatwic sprawe.

Zobaczyla, jak doktor Hopkins probuje przysunac Jeremy’emu filizanke do ust. Chlopak zaslonil twarz dlonmi i odepchnal filizanke lokciem, wylewajac lekarstwo na podloge.

Palce lady LeJean objely juz trzonek. Machnela reka i z obrotu cisnela mlotkiem prosto w zegar.

Tik

Wojna zle sie ukladala dla slabszej strony. Ich pozycje byly zle wybrane, taktyka nieprzemyslana, strategia beznadziejna. Armia Czerwona posuwala sie naprzod na calej szerokosci frontu, rozczlonkowujac uciekajace resztki rozbitych batalionow Czarnych.

Na tym trawniku bylo miejsce tylko dla jednego mrowiska…

Smierc odszukal Wojne miedzy zdzblami trawy. Podziwial jego dbalosc o szczegoly. Wojna mial na sobie pelna zbroje, ale ludzkie glowy, ktore zwykle wozil przytroczone do siodla, zastapil glowami mrowek, razem z czulkami i cala reszta.

CZY ONE CIE ZAUWAZAJA? JAK MYSLISZ? — zapytal.

— Watpie — odparl Wojna.

GDYBY JEDNAK WIDZIALY, Z PEWNOSCIA BY TO DOCENILY.

— Ha! W tych czasach to jedyny przyzwoity teatr dzialan — stwierdzil Wojna. — To mi sie podoba u mrowek. Robale nigdy sie nie ucza, nie?

ZGADZAM SIE, ZE OSTATNIO BYLO DOSC SPOKOJNIE, przyznal Smierc.

— Spokojnie?! — obruszyl sie Wojna. — Ha! Rownie dobrze moglbym zmienic imie na Akcje Policyjna albo Wynegocjowane Porozumienie. Pamietasz, jak bylo za dawnych lat? Wojownicy toczyli piane z ust! Wspaniale czasy, co? — Pochylil sie i klepnal Smierc po plecach. — Ja sie scieram, a ty zbierasz, co?

To wyglada obiecujaco, pomyslal Smierc.

WSPOMNIALES O DAWNYCH CZASACH… — zaczal ostroznie. NA PEWNO PAMIETASZ TRADYCJE WYRUSZANIA…

Wojna spojrzal na niego pytajaco.

— Zupelnie nic mi sie nie kojarzy, staruszku.

POSLALEM WEZWANIE.

— Jakos sobie nie przypominam…

APOKALIPSA? — podpowiedzial Smierc. KONIEC SWIATA?

Wojna wciaz patrzyl niepewnie.

— Cos stuka, stary kumplu, ale chyba nikogo nie ma w domu. A skoro o domu mowa… — Wojna ocenil wzrokiem drgajace jeszcze pozostalosci niedawnej rzezi. — Zjesz cos moze?

Wokol nich las traw zaczal sie znizac i zmniejszac, az stal sie rzeczywiscie tylko trawa na trawniku przed domem.

Dom byl dawnym barakiem. Gdzie jeszcze moglby mieszkac Wojna? Ale Smierc zauwazyl bluszcz porastajacy dach. Przypomnial sobie czasy, kiedy Wojna nigdy nie dopuscilby do czegos takiego — i maly robak niepokoju zaczal wgryzac sie w jego umysl.

Wchodzac, Wojna odwiesil na wieszak swoj helm — a kiedys by go nie zdejmowal. Przy stolach wokol paleniska tloczyliby sie wojownicy, powietrze byloby geste od zapachu piwa i potu…

— Przyprowadzilem starego przyjaciela, kochanie — oznajmil.

Pani Wojnowa przygotowywala cos na nowoczesnej kuchence z czarnego zelaza, zainstalowanej — jak zauwazyl Smierc — w dawnym palenisku; blyszczace rury siegaly na zewnatrz przez otwor w stropie. Powitala Smierc skinieniem glowy, jakie zona zwykle przeznacza dla kogos, kogo maz — wbrew wczesniejszym ostrzezeniom — przyprowadzil z baru.

— Mamy krolika — powiedziala. I dodala tonem kogos, kto czuje sie wykorzystywany, ale wie, ze pozniej ktos inny za to zaplaci: — Jakos go rozdziele na trzy porcje.

Szeroka, rumiana twarz Wojny pokryla sie zmarszczkami.

— Czy ja lubie krolika?

— Tak, kochanie.

— Myslalem, ze lubie wolowine…

— Nie, kochanie. Po wolowinie masz wzdecia.

— Aha. — Wojna westchnal. — Jest szansa na cebule?

— Nie lubisz cebuli, kochanie.

— Nie?

— Z powodu klopotow zoladkowych, kochanie.

— Aha.

Wojna usmiechnal sie z zaklopotaniem do Smierci.

— Bedzie krolik — poinformowal. — Ehm… Kochanie, czy ja wyruszam na apokalipsy?

Pani Wojnowa zdjela pokrywke z rondla i ze zloscia dzgnela cos wewnatrz.

— Nie, kochanie — odparla stanowczo. — Zawsze potem wracasz przeziebiony.

— Myslalem, ze… tak jakby lubilem takie wyprawy…

— Nie, kochanie. Nie lubisz.

Smierc sluchal tego zafascynowany. Nigdy jeszcze nie spotkal sie z pomyslem, by wlasna pamiec trzymac w glowie kogos innego.

— A moze chcialbym sie napic piwa? — sprobowal jeszcze Wojna.

— Nie lubisz piwa, kochanie.

— Nie?

— Nie, zle sie po nim czujesz.

— Aha. Ehm… A co sadze o brandy?

— Nie lubisz brandy, kochanie. Lubisz swoja specjalna owsianke z witaminami.

— A tak. — Wojna westchnal zalosnie. — Zapomnialem, ze ja lubie. — Spojrzal zazenowany na Smierc. — Jest calkiem dobra — zapewnil.

CZY MOGLIBYSMY ZAMIENIC SLOWO? — zapytal Smierc. SAMI?

Wojna sie zdziwil.

— Czy lubie zamie…

SAMI, JESLI MOZNA! — huknal Smierc.

Pani Wojnowa obejrzala sie i rzucila Smierci pogardliwe spojrzenie.

— Rozumiem, doskonale rozumiem — oswiadczyla z wyzszoscia. — Ale nie probuj nawet mowic nic, co wywola u niego nadkwasote. Tyle tylko chce powiedziec.

Pani Wojnowa byla kiedys walkiria, przypomnial sobie Smierc. Kolejny dowod na to, ze na polu bitwy nalezy zachowywac najwyzsza ostroznosc.

— Perspektywa malzenstwa nigdy cie nie kusila, staruszku? — zapytal Wojna.

NIE, ABSOLUTNIE. W ZADNYM RAZIE.

— Dlaczego nie?

Smierc zaklopotal sie troche. To jakby pytac mur z cegiel, co mysli o dentystyce. Takie pytanie nie mialo sensu, wiec je zignorowal.

ODWIEDZILEM DWOCH POZOSTALYCH. GLODU TO NIE OBCHODZI, A ZARAZA SIE BOI.

— My dwaj przeciwko Audytorom? — spytal Wojna.

RACJA JEST PO NASZEJ STRONIE.

— Jako Wojna — odparl Wojna — nie chcialbym ci opowiadac, co spotyka bardzo male armie, ktore maja Racje po swojej stronie.

Вы читаете Zlodziej czasu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату