upadl na ziemie. Krew plynela mu z uszu.
— Nie dam rady, chlopcze — wymamrotal. — Idz sam! Szybko!
— Zdaze! To jak bieg z gorki!
— Nie, nie dla mnie!
— Nie moge cie tak zostawic!
— Niech los chroni nas przed bohaterami! Zalatw ten przeklety zegar!
Lobsang sie zawahal. Blyskawica wynurzala sie juz z chmury — dryfujacy rozjarzony szpikulec.
Pobiegl. Blyskawica opadala w strone sklepu, kilka budynkow od niego. Widzial juz wiszacy nad wystawa wielki zegar.
Pchnal cialo jeszcze mocniej pod prad, a strumien czasu ustapil. Ale blyskawica siegnela juz zelaznego preta na dachu.
Okno bylo blizej niz drzwi. Lobsang opuscil glowe i skoczyl. Szklo sie roztrzaskalo, odlamki polecialy na boki i zamarly w powietrzu, zegarki potoczyly sie z wystawy i znieruchomialy, jakby pochwycone niewidoczna zywica.
Przed soba zobaczyl kolejne drzwi. Chwycil za klamke i szarpnal, czujac przerazliwy opor bloku drewna zmuszanego do ruchu ze znacznym ulamkiem predkosci swiatla.
Uchylily sie ledwie na kilka cali, kiedy za nimi zobaczyl powolny naciek blyskawicy saczacy sie wzdluz preta do serca wielkiego zegara.
Zegar wybil pierwsza.
Czas sie zatrzymal.
Pan Socha, mleczarz, myl w zlewie butelki, kiedy powietrze zamglilo sie nagle, a woda zastygla.
Przygladal sie jej przez chwile. Potem, z mina czlowieka, ktory postanowil wykonac eksperyment, przytrzymal butelke nad kamienna posadzka i wypuscil ja z reki.
Zawisla w powietrzu.
— Niech to demon — mruknal. — Jeszcze jeden idiota z zegarem…
To, co zrobil potem, nie nalezalo do zwyklej praktyki mleczarskiej — przeszedl na srodek pomieszczenia i wykonal kilka ruchow dlonmi.
Powietrze pojasnialo. Woda plusnela. Butelka sie roztrzaskala, chociaz — kiedy Ronnie odwrocil sie i machnal na nia reka — kawalki szkla znowu zlozyly sie razem.
Ronnie Socha westchnal i przeszedl do hali, gdzie przygotowywal smietane. Duze, szerokie misy ciagnely sie niknacym w dali szeregiem, a gdyby Ronnie kiedykolwiek pozwolil komus to zauwazyc, ta dal zawierala o wiele wiecej dali, niz mozna znalezc w dowolnym zwyczajnym budynku.
— Pokaz mi — rzekl.
Powierzchnia najblizszej misy mleka stala sie lustrzana i zaczela pokazywac obrazy…
Ronnie wrocil do mleczarni, zdjal z haczyka przy drzwiach swoja spiczasta czapke, wyszedl i przez podworze ruszyl do stajni. Nieruchome niebo mialo barwe posepnej szarosci, kiedy wynurzyl sie z wrot, prowadzac konia. Kon mial lsniaca czarna siersc, ale bylo w nim cos dziwnego: jarzyl sie, jakby padalo na niego czerwone swiatlo. Mimo panujacej szarosci klab i boki mienily sie czerwienia.
I nawet kiedy byl juz zaprzezony do wozka, nie wygladal jak zaden kon, ktory powinien ciagnac woz. Jednak ludzie jakos tego nie zauwazali, a Ronnie staral sie pilnowac, zeby tak pozostalo.
Wozek lsnil biala farba, tu i tam ozdobiona swieza zielenia.
Napis na burcie oznajmial dumnie:
RONALD SOCHA
Higieniczna Mleczarnia
Zalozona
Moze to dziwne, ale ludzie nigdy nie pytali: „A kiedy dokladnie zalozona?”. Na szczescie, bo odpowiedz okazalaby sie dosc skomplikowana.
Ronnie otworzyl brame z podworza i wsrod stuku skrzynek z mlekiem wyruszyl w bezczasowa chwile. To okropne, myslal, jak swiat sprzysiega sie przeciwko malym firmom.
Lobsang Ludd obudzil sie, slyszac ciche terkotanie.
Lezal w ciemnosci, ale ta z pewnym ociaganiem ustapila przed jego dlonia. Sprawiala wrazenie aksamitu — i nim wlasnie byla. Potoczyl sie pod jedna z gablot wystawowych.
Czul lekka wibracje na karku. Ostroznie siegnal za siebie i zrozumial, ze to przenosny prokrastynator wiruje w swojej klatce.
A wiec…
Jak teraz wyglada sytuacja? Zyl w pozyczonym czasie. Mial godzine, moze o wiele mniej. Ale mogl go kroic, wobec tego…
Nie. Cos mu mowilo, ze proba krojenia czasu zmagazynowanego w urzadzeniu zbudowanym przez Qu jest pomyslem terminalnym. Sama mysl o tym budzila uczucie, ze jego skora znalazla sie o cal od wszechswiata pelnego ostrzy.
A wiec… godzina, moze o wiele mniej. Ale przeciez mozna ponownie nakrecic szpule, tak?
Nie. Dzwignia byla na plecach. Mozna nakrecic szpule kogos innego. Dzieki ci, Qu, za twoje eksperymentalne modele.
A moze da sie zdjac calosc? Tez nie. Uprzaz jest elementem urzadzenia. Bez niej rozne czesci ciala zaczna sie przesuwac z roznymi predkosciami. Efekt bylby prawdopodobnie zblizony do tego, jakby zamrozic ludzkie cialo na sztywno, a potem zrzucic je po kamiennych schodach.
Otworzyc skrzynie lomem, ktory jest wewnatrz…
Przez szczeline w drzwiach wydobywalo sie niebieskozielone lsnienie. Lobsang zrobil krok w tamta strone i uslyszal, ze prokrastynator wyraznie przyspiesza. Co oznaczalo, ze oddaje wiecej czasu, a to zle, kiedy ma sie godzine, moze o wiele mniej.
Odstapil od drzwi i prokrastynator wrocil do spokojnego terkotu.
A wiec…
Lu-tze zostal na ulicy. Tez mial na plecach szpule, ktora powinna uruchomic sie automatycznie. W tym bezczasowym swiecie jedynie on moze przekrecic dzwignie.
Szyba, ktora Lobsang rozbil, skaczac przez okno wystawowe, otwierala sie wokol otworu niby wielki, migotliwy kwiat. Wyciagnal reke, by dotknac odprysku. Kawalek szkla poruszyl sie jak zywy, skaleczyl go w palec, a potem opadl ku ziemi i zatrzymal sie, dopiero kiedy opuscil pole otaczajace cialo Lobsanga.
Nie dotykaj ludzi, mowil Lu-tze. Nie dotykaj strzal. Nie dotykaj niczego, co sie porusza — to podstawowa zasada. Ale szklo…
…ale szklo w normalnym czasie lecialo przez powietrze. I nadal mialo energie, prawda?
Lobsang ostroznie wyminal chmure odlamkow i otworzyl frontowe drzwi sklepu. Drewno przesuwalo sie bardzo powoli, opierajac sie gigantycznej predkosci.
Lu-tze nie bylo na ulicy. Ale pojawilo sie cos nowego, zawieszonego kilka cali nad ziemia, akurat w miejscu, gdzie lezal starzec. Przedtem Lobsang tego nie widzial.
Ktos z wlasnym przenosnym czasem zjawil sie tutaj, upuscil to i odszedl, zanim zdazylo spasc.
Bylo to nieduze szklane naczynie zabarwione efektem temporalnym na niebiesko. Ale… jaka moglo miec energie? Lobsang zwinal dlon, ostroznie wsunal ja pod sloiczek i uniosl; nastapilo mrowienie i nagle poczucie ciezaru, gdy pole wirnikow objelo dziwny obiekt.
Powrocily jego prawdziwe kolory. Sloiczek byl mlecznorozowy… a raczej przezroczyste szklo wydawalo sie rozowe z powodu swej zawartosci. Na papierowej przykrywce znajdowaly sie marnie wydrukowane i niewiarygodnie piekne truskawki otaczajace ozdobny napis: