Masa wcielonych Audytorow przygladala mu sie z zaciekawieniem.

— Ja jestem panem Bialym — poinformowal pechowego Audytora, ktorego doprowadzono. Zadrzal ze zdumienia, ze uzyl tego zaimka w liczbie pojedynczej i przezyl. — Nie mozesz tez byc panem Bialym. To spowoduje zamieszanie.

— Ale koncza sie nam kolory — wtracila panna Fioletowa.

— Niemozliwe — oswiadczyl pan Bialy. — Istnieje nieskonczenie wiele kolorow.

— Ale nie ma tak wielu nazw — zauwazyla panna Grafitowa.

— Niemozliwe. Kazdy kolor musi miec swoja nazwe.

— Udalo sie znalezc tylko sto trzy okreslenia zielonego, zanim kolor staje sie niebieskim albo zoltym — poinformowala panna Karmazynowa.

— Ten problem musi zostac rozwiazany. Prosze dolaczyc go do listy, panno Brazowa. Musimy nazwac kazdy mozliwy odcien.

Jedna z zenskich Audytorek zdziwila sie wyraznie.

— Nie moge wszystkiego pamietac. I nie rozumiem, czemu pan mi wydaje polecenia.

— Jesli nie liczyc renegatki, jestem pierwszy pod wzgledem starszenstwa inkarnacji.

— Tylko o kilka sekund — przypomniala panna Brazowa.

— To nieistotne. Starszenstwo to starszenstwo. Taki jest fakt.

To byl fakt. A Audytorzy mieli szacunek dla faktow. Faktem bylo tez — o czym pan Bialy wiedzial — ze w tej chwili ponad siedmiuset Audytorow wedrowalo dosc chwiejnie po calym miescie.

Pan Bialy musial skonczyc z tym niekontrolowanym przyrostem wcielen, jako ze coraz wiecej jego kolegow wpadalo w klopoty. Renegatka wykazala, ze ludzka forma zmusza mozg do myslenia w pewien klopotliwy sposob. Niezbedna jest najwyzsza ostroznosc. Taki jest fakt. Jedynie ci, ktorzy dowiedli, ze zdolaja przetrwac ten proces, powinni uzyskac zgode na inkarnacje i dokonczenie dziela. Taki jest fakt.

Audytorzy mieli szacunek dla faktow. Przynajmniej do tej chwili.

Panna Brazowa cofnela sie o krok.

— Mimo wszystko — rzekla — przebywanie tutaj jest niebezpieczne. Moim zdaniem powinnismy deinkarnowac.

Pan Bialy odkryl, ze cialo reaguje samodzielnie. Wypuscilo z pluc powietrze.

— I pozostawic rzeczy niepoznanymi? — zapytal. — Rzeczy niepoznane sa niebezpieczne. Wiele sie uczymy.

— To, czego sie uczymy, nie ma sensu.

— Im wiecej sie dowiemy, tym wiecej sensu zyska. Nie istnieje nic, czego nie potrafilibysmy zrozumiec.

— Nie rozumiem, dlaczego w tej chwili odczuwam silne pragnienie, by doprowadzic moja reke do gwaltownego kontaktu z panska twarza — oznajmila panna Brazowa.

— O to mi wlasnie chodzilo — wyjasnil pan Bialy. — Nie rozumie pani tego, a zatem jest to niebezpieczne. Prosze wykonac ten akt, a dowiemy sie wiecej.

Uderzyla go.

Uniosl dlon do policzka.

— Narodziny spontanicznych mysli o uniknieciu powtorzenia zdarzenia — powiedzial. — Takze wzrost temperatury. Co warte uwagi, cialo istotnie wydaje sie prowadzic samoczynny proces myslowy.

— Z mojej strony — oznajmila panna Brazowa — spontaniczne mysli dotycza satysfakcji polaczonej z lekiem.

— Nauczylismy sie wiecej o ludziach — stwierdzil pan Bialy.

— W jakim celu? — zapytala panna Brazowa, ktorej uczucie leku narastalo na widok wykrzywionej twarzy pana Bialego. — Z naszego punktu widzenia przestali na cokolwiek wplywac. Czas sie skonczyl. Sa skamielinami. Skora pod jednym z panskich oczu drga.

— Jest pani winna niewlasciwej mysli — odparl pan Bialy. — Oni istnieja. A zatem musimy zbadac ich pod kazdym wzgledem. Chce przeprowadzic kolejny eksperyment. Moje oko funkcjonuje doskonale.

Wzial ze straganu topor. Panna Brazowa cofnela sie jeszcze o krok.

— Spontaniczne mysli o leku narastaja znaczaco — powiedziala.

— A przeciez to tylko bryla metalu na kawalku drewna — stwierdzil pan Bialy, wazac topor w reku. — My, ktorzy widzielismy serca gwiazd… ktorzy widzielismy plonace swiaty… ktorzy widzielismy dreczona przestrzen… Coz jest w tym toporze, co mogloby budzic w nas niepokoj?

Machnal. To bylo niezgrabne ciecie, a szyja czlowieka jest o wiele mocniejsza, niz sie ludziom wydaje, ale kark panny Brazowej eksplodowal kolorowymi platkami. Runela na ziemie.

Pan Bialy zmierzyl wzrokiem otaczajacych go Audytorow. Cofneli sie wszyscy.

— Czy jest jeszcze ktos, kto chcialby przeprowadzic eksperyment? — zapytal.

Odpowiedzial mu chor nerwowych zaprzeczen.

— Dobrze — pochwalil pan Bialy. — Bardzo wiele sie uczymy.

— On jej odrabal glowe!

— Nie krzycz! — syknela Susan. — I wlasna glowe trzymaj nisko!

— Ale on…

— Ona chyba juz o tym wie. Poza tym to nie ona, ale „to”. To drugie tez.

— Co sie tam dzieje?

Susan cofnela sie w cien.

— Nie jestem calkiem pewna. Ale wydaje mi sie, ze probowali zbudowac sobie ludzkie ciala. Zreszta calkiem dobre kopie. I teraz… zachowuja sie po ludzku.

— Nazywasz to ludzkim zachowaniem?

Spojrzala na Lobsanga ze smutkiem.

— Niewiele wychodzisz z domu, prawda? Moj dziadek powtarza, ze kiedy inteligentna istota przyjmuje ludzki ksztalt, zaczyna myslec jak czlowiek. Forma okresla funkcje.

— To mialo byc dzialanie istoty inteligentnej? — oburzyl sie Lobsang, wciaz zaszokowany.

— Nie tylko rzadko wychodzisz, ale tez nie czytujesz ksiazek historycznych. — Susan westchnela. — Slyszales o przeklenstwie wilkolakow?

— Czy byc wilkolakiem samo w sobie nie jest dostatecznym przeklenstwem?

— One tak nie uwazaja. Ale kiedy pozostaja zbyt dlugo w wilczej postaci, staja sie wilkami. Wilk to bardzo silna… forma. Rozumiesz? Chociaz umysl pozostaje ludzki, wilk przeciska sie tam przez nos, uszy i lapy. Wiesz cos o czarownicach?

— Tak… ukradlismy ktorejs miotle, zeby sie tu dostac — wyznal Lobsang.

— Naprawde? No to mieliscie szczescie, ze nastapil koniec swiata — uznala Susan. — W kazdym razie najlepsze czarownice znaja taka sztuczke, ktora nazywaja Pozyczaniem. Potrafia wejsc do umyslu zwierzecia. Bardzo uzyteczne. Ale klopot polega na tym, ze trzeba wiedziec, kiedy sie wycofac. Badz kaczka za dlugo, a kaczka juz zostaniesz. Bystra kaczka, zapewne, majaca troche dziwaczne wspomnienia, ale jednak kaczka.

— Poeta Hoha snil kiedys, ze jest motylem, a potem obudzil sie i powiedzial: „Czy jestem czlowiekiem, ktory snil, ze jest motylem, czy moze motylem, ktory sni, ze jest czlowiekiem?” — rzekl Lobsang, probujac nadazyc.

— Naprawde? — spytala z ozywieniem Susan. — I czym byl?

— Kto to wie…

— A jak pisal swoje wiersze?

— Pedzelkiem, oczywiscie.

— Nie trzepotal, wykonujac bogate w informacje figury w powietrzu albo skladajac jajeczka na lisciach kapusty?

— Nikt nigdy o tym nie wspominal.

— W takim razie prawdopodobnie byl czlowiekiem — uznala Susan. — Interesujace, ale nie posuwa nas do przodu. Mozna tylko powiedziec, iz Audytorzy snia, ze sa ludzmi. A ich sen jest realny. Oni nie maja wyobrazni. Calkiem jak moj dziadek. Potrafia stworzyc doskonala kopie czegokolwiek, ale nie umieja zbudowac niczego nowego. Czyli, moim zdaniem, w tej chwili probuja odkryc, co naprawde oznacza byc czlowiekiem.

— To znaczy?

Вы читаете Zlodziej czasu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату