w kraciasty desen, tak jakby wirujace dookola, i rozlegl sie glos jakby wielkiego lepkiego kapania”.
— Wers zostal z nastepnego wydania usuniety — wyjasnil Ronnie. — Stary Tobrun byl bardzo otwarty na wszelkiego rodzaju wizje. Ojcowie omnianizmu mogli wziac i wymieszac, co tylko zechcieli. Oczywiscie w tamtych czasach wszystko bylo nowe. Smierc juz wtedy byl Smiercia, to jasne, ale reszta tak naprawde wystepowala jako Miejscowy Nieurodzaj, Bojka i Pryszcze.
— A ty…? — sprobowal Lu-tze.
— Przestalem interesowac publicznosc. Tak mi przynajmniej tlumaczyli. W tamtych czasach gralismy dla malych grup. Drobna plaga szaranczy, wysychajaca studnia jakiegos plemienia, wybuchajacy wulkan… Bralismy kazdy wystep. Nie bylo miejsca dla pieciu. — Pociagnal nosem. — Tak mi tlumaczyli.
Lu-tze odstawil filizanke.
— No coz, Ronnie, milo sie z toba rozmawia, ale czas… czas nie ucieka, rozumiesz.
— Tak. Slyszalem o tym. Ulice pelne sa Prawa. — Oczy Ronniego znowu blysnely.
— Prawa?
—
— Wiesz o tym?
— Sluchaj, moze i nie jestem jednym z Czterech Straszliwych, ale mam oczy i uszy otwarte.
— Przeciez to koniec swiata!
— Nie, wcale nie — zapewnil spokojnie Ronnie. — Wszystko ciagle istnieje.
— Ale nic sie nie zmienia!
— No coz, to juz nie moj klopot, prawda? Ja tylko dostarczam mleko i produkty mleczne.
Lu-tze rozejrzal sie po skrzacej sie czystoscia sali, ocenil lsniace butelki i blyszczace banki. Coz za zajecie dla kogos pozaczasowego… Mleko zawsze jest swieze.
Raz jeszcze zerknal na butelki i nieproszona mysl zaswitala mu w glowie.
Jezdzcy mieli ludzka forme, a ludzie sa prozni. Wiedza, jak wykorzystywac ludzka proznosc, sama w sobie jest sztuka walki, a Lu-tze cwiczyl sie w niej juz od bardzo dawna.
— Zaloze sie, ze odkryje, kim byles — powiedzial. — Zaloze sie, ze potrafie odgadnac twoje prawdziwe imie.
— Ha — mruknal Ronnie. — Nie masz szans, mnichu.
— Nie jestem mnichem, tylko sprzataczem — poprawil go spokojnie Lu-tze. — Nazwales ich Prawem, Ronnie. Musi istniec prawo, zgadza sie? Oni tworza reguly, Ronnie. A musza byc jakies reguly, prawda?
— Dostarczam mleko i produkty mleczne — powtorzyl Ronnie, ale miesien zaczal mu drgac na policzku. — Rowniez jajka na zamowienie. To spokojny i pewny interes. Mysle nawet, czy nie zatrudnic kogos do sklepu.
— Po co? — zdziwil sie Lu-tze. — Przeciez nie bedzie mial co robic.
— I poszerzyc dzial serow — ciagnal Ronnie, nie patrzac na sprzatacza. — Jest rynek dla serow. I pomyslalem, ze moze by zalatwic sobie adres s-mailowy. Ludzie mogliby przysylac mi zamowienia. Duzy rynek.
— Wszystkie reguly zwyciezyly, Ronnie. Nic juz sie nie porusza. Nie ma niczego nieoczekiwanego, bo nic sie nie zdarza.
Ronnie siedzial wpatrzony w pustke.
— Ale widze, ze znalazles swoja nisze, Ronnie — mowil Lu-tze. — Utrzymujesz te pracownie w idealnym stanie, trudno zaprzeczyc. Mysle, ze chlopcy naprawde sie uciesza, wiedzac, ze ty… no wiesz, ze sobie radzisz. Tylko jedna sprawa, hm… Dlaczego mnie uratowales?
— Co? To bylo takie… z dobrego serca.
— Jest pan Piatym Jezdzcem, panie Socha. Dobre serce?
Tylko ze, myslal Lu-tze, od bardzo dawna masz ludzki ksztalt. Chcesz, zebym to odkryl… Chcesz tego. Tysiace lat takiego zycia zawinelo cie w sobie. Bedziesz walczyl o kazda piedz, ale pragniesz, zebym wyciagnal z ciebie twoje imie.
Oczy Ronniego zalsnily.
— Dbam o swoich, sprzataczu.
— Jestem jednym z twoich, tak?
— Masz… pewne cechy warte zachodu.
Spogladali na siebie nawzajem.
— Zabiore cie w miejsce, gdzie cie znalazlem — oznajmil Ronnie Socha. — To wszystko. Nie zajmuje sie juz tymi innymi rzeczami.
Audytor z otwartymi ustami lezal na plecach. Od czasu do czasu wydawal z siebie slabe, urywane odglosy, jakby ciche jeki komara.
— Prosze sprobowac jeszcze raz, panie…
— Ciemne Awokado, panie Bialy.
— Naprawde istnieje taki kolor?
— Tak, panie Bialy — zapewnil pan Ciemne Awokado, ktory nie byl do konca przekonany, ze istnieje.
— No wiec niech pan sprobuje jeszcze raz, panie Ciemne Awokado.
Pan Ciemne Awokado z ociaganiem siegnal reka w strone ust lezacej postaci. Jego palce byly jeszcze oddalone o kilka cali, kiedy — jak gdyby dzialajac calkiem samodzielnie — lewa dlon lezacego przesunela sie blyskawicznie i scisnela je. Chrupnely kosci.
— Czuje ostry bol, panie Bialy.
— Co znajduje sie w jego ustach, panie Ciemne Awokado?
— Wydaje sie, ze to poddany obrobce termicznej, sfermentowany produkt zbozowy, panie Bialy. Ostry bol nie ustaje.
— To pozywienie?
— Tak, panie Bialy. Wrazenia bolu naprawde sa w tej chwili wyraznie wyczuwalne.
— Czy nie wydalem rozkazu, by nie probowac zadnego jedzenia, picia oraz innych niekoniecznych eksperymentow z aparatem zmyslowym?
— Rzeczywiscie zakazal pan. Wrazenie ostrego bolu, o ktorym wspomnialem wczesniej, staje sie teraz bardzo silne. Co mam robic?
Koncepcja „rozkazu” takze okazala sie nowa i calkowicie obca wszystkim Audytorom. Byli przyzwyczajeni do decyzji podejmowanych przez komitet, zapadajacych tylko wtedy, gdy zostaly wyczerpane wszelkie mozliwosci nierobienia absolutnie niczego w rozwazanej sprawie. Decyzje podejmowane przez wszystkich byly decyzjami podejmowanymi przez nikogo, co naturalnie wykluczalo wszelka odpowiedzialnosc.
Ale ciala rozumialy rozkazy. To bylo najwyrazniej cos, co ludzi czynilo ludzmi, wiec Audytorzy w duchu badaczy przyjeli te ceche. Zreszta i tak nie mieli wyboru. Budzily sie w nich najrozmaitsze uczucia, kiedy sluchali instrukcji przekazywanych przez osobe trzymajaca ostra bron. Zaskakujace, jak gladko impuls konsultacji i dyskusji przeksztalcil sie w naglace pragnienie, by robic to, co kaze bron.
— Moze go pan przekonac, by wypuscil panska reke?
— Sprawia wrazenie nieprzytomnego, panie Bialy. Oczy ma przekrwione. Wydaje odglos, jakby szybko wzdychal. A jednak cialo jest chyba zdeterminowane, by nie dopuscic do usuniecia chleba z ust. Czy moglbym ponownie zglosic kwestie nieznosnego bolu?
Pan Bialy skinal na dwoch innych Audytorow. Z niemalym wysilkiem uwolnili palce pana Ciemne Awokado.
— To cos, o czym musimy sie wiecej dowiedziec — uznal pan Bialy. — Wspominala o tym renegatka. Panie Ciemne Awokado?
— Slucham, panie Bialy?
— Czy wrazenie bolu nadal trwa?
— Reka wydaje sie jednoczesnie zimna i goraca, panie Bialy.
— To dziwne — uznal pan Bialy. — Widze, ze bedziemy musieli przestudiowac bol bardziej doglebnie.
Pan Ciemne Awokado odkryl, ze cichy glosik w glebi jego umyslu wrzasnal na sama mysl o tym. Tymczasem pan Bialy mowil dalej:
— Jakie istnieja inne rodzaje pozywienia?
— Znamy nazwy trzech tysiecy siedmiuset dziewietnastu potraw — wyjasnil pan Fioletowe Indygo, wystepujac naprzod. Stal sie ekspertem w takich kwestiach, co dla Audytorow bylo kolejna nowoscia. Nigdy