wczesniej nie mieli ekspertow. Co wiedzial jeden, wiedzieli wszyscy. Wiedza o czyms, o czym inni nie wiedzieli, czynila kogos w pewnym drobnym stopniu pojedynczym osobnikiem. A tacy mogli ginac. Ale tez dawala wladze i wartosc, co oznaczalo, ze moze nie zgina tak predko. Nie bylo to proste i podobnie jak wielu innych Audytorow, ten takze zaczynal kolekcjonowac tiki i drgania twarzy, kiedy jego umysl staral sie nadazac.

— Wymien jedna — polecil pan Bialy.

— Ser — odparl szybko pan Fioletowe Indygo. — To zepsuty efekt laktacji bydla.

— Znajdziemy ser — zdecydowal pan Bialy.

Minelo ich trzech Audytorow.

Susan wyjrzala z bramy.

— Na pewno idziemy w dobrym kierunku? — spytala. — Oddalamy sie od centrum miasta.

— To jest droga, ktora powinienem isc — zapewnil Lobsang.

— No dobrze, ale nie podobaja mi sie te waskie uliczki. Nie lubie sie chowac. Nie naleze do chowajacych sie osob.

— Tak, zauwazylem.

— Co to za budynek przed nami?

— To tylna sciana Krolewskiego Muzeum Sztuki. Broad-Way jest po drugiej stronie. I tam wlasnie musimy dotrzec.

— Jak na przybysza z gor, dobrze znasz te okolice.

— Tutaj dorastalem. Znam tez piec roznych sposobow wlamania sie do muzeum. Kiedys bylem zlodziejem.

— A ja kiedys umialam przechodzic przez sciany — oswiadczyla Susan. — Jakos sie to nie udaje przy zatrzymanym czasie. Mysle, ze moc jest w pewien sposob blokowana.

— Naprawde umialas przejsc przez lita sciane?

— Tak. To rodzinna tradycja — mruknela Susan. — No dobrze, zajrzyjmy do muzeum. Przynajmniej nie ma tam zbyt wielu ludzi, nawet w najlepszym czasie.

Ankh-Morpork od wielu stuleci nie mialo krola, lecz palace czesto potrafia przetrwac. Krol moze nie byc miastu potrzebny, ale zawsze przydadza sie wielkie sale i pare wygodnie obszernych scian, nawet kiedy monarchia staje sie tylko wspomnieniem, a sam budynek jest przemianowany na Wspanialy Pomnik Pracy Ludu.

Poza tym, choc ostatni krol miasta nie przypominal obrazu olejnego — zwlaszcza po scieciu, kiedy nikt nie wyglada najlepiej, nawet niski wladca — ogolnie przyznawano, ze zgromadzil spora kolekcje dziel sztuki. Nawet prosci mieszkancy chetnie ogladali takie dziela jak „Trzy duze rozowe kobiety i jeden kawalek tiulu” Caravatiego czy „Mezczyzna z wielkim lisciem figowym” Mauvaise’a. Poza tym miasto o historii tak dlugiej jak Ankh-Morpork gromadzilo wszelkiego rodzaju artystyczne smiecie i aby zapobiec blokowaniu ulic, potrzebowalo czegos w rodzaju publicznego strychu, by je tam skladowac. I tak, kosztem niewiele wiekszym od kilku mil pluszowego czerwonego sznura oraz kilku staruszkow w uniformach, by wskazywali droge do „Trzech duzych rozowych kobiet i jednego kawalka tiulu”, powstalo Krolewskie Muzeum Sztuki.

Lobsang i Susan szli spiesznie przez milczace sale. Jak u Fidgetta, trudno bylo poznac, ze czas sie tu zatrzymal. Jego uplyw i tak byl ledwie zauwazalny. Mnisi z Oi Dong uwazali to muzeum za cenne zrodlo.

Susan zatrzymala sie, by spojrzec na wielki, oprawny w zlocone ramy obraz zajmujacy cala sciane dlugiego korytarza.

— Och… — powiedziala cicho.

— Co to jest?

— „Bitwa pod Ar-Gash” Blitzta.

Lobsang przyjrzal sie spekanej, pociemnialej farbie i zoltobrazowemu werniksowi. Kolory wyblakly do kilkunastu blotnistych odcieni, ale przeswitywalo przez nie cos gwaltownego i zlego.

— Czy to mialo byc pieklo? — zapytal.

— Nie, to bylo prastare miasto w Klatchu, tysiace lat temu — wyjasnila Susan. — Ale dziadek mowil, ze ludzie zmienili je w pieklo. Blitzt oszalal, kiedy malowal ten obraz.

— Ehm… Ale dobrze oddal burzowe chmury. — Lobsang przelknal sline. — Wspaniala, no… gra swiatel…

— Zwroc uwage, co sie wynurza z tych chmur.

Lobsang spojrzal spod zmruzonych powiek na zaskorupiale chmury i zastygla blyskawice.

— A tak. Czterech Jezdzcow. Czesto sie pojawiaja na…

— Policz dokladnie — poradzila.

Lobsang wytrzeszczyl oczy.

— Tam jest dwoch…

— Nie zartuj, jest pie… — zaczela, a potem podazyla wzrokiem za jego spojrzeniem. Najwyrazniej nie byl zainteresowany malarstwem.

Dwoch Audytorow oddalalo sie pospiesznie w strone Komnaty Porcelanowej.

— Uciekaja przed nami — stwierdzil Lobsang.

Susan chwycila go za reke.

— Niezupelnie — sprostowala. — Oni zawsze sie konsultuja. A do tego musi ich byc trzech! Wroca tutaj, wiec lepiej chodzmy!

Szarpnela go i pociagnela do sasiedniej galerii.

Na drugim koncu zobaczyli szare postacie. Przebiegli dalej, obok pokrytych kurzem gobelinow, do kolejnej wielkiej sali.

— Na bogow, tam wisi obraz z trzema duzymi rozowymi kobietami, majacymi tylko… — zaczal Lobsang.

— Uwazaj troche, co? To byla droga do glownego wejscia! Ten budynek jest pelen Audytorow!

— Przeciez to tylko muzeum sztuki! Nie ma tu dla nich nic ciekawego, prawda?

Wyhamowali z poslizgiem na marmurowych plytach. Szerokie schody prowadzily stad na pietro.

— Tam bedziemy odcieci — ostrzegl Lobsang.

— Wszedzie dookola sa balkony — odparla Susan. — Chodz!

Pociagnela go po schodach do gory. Przebiegli pod lukiem sklepienia… i zatrzymali sie.

Galerie mialy kilka pieter wysokosci. Z pierwszego pietra zwiedzajacy mogli spojrzec w dol, na parter. A na parterze pracowali pilnie Audytorzy.

— Co oni robia, u demona? — szepnal Lobsang.

— Mysle — odparla posepnie Susan — ze podziwiaja Sztuke.

Panna Mandarynkowa byla zirytowana. Cialo wysuwalo wobec niej dziwne zadania, a praca, ktora jej powierzono, szla bardzo zle.

Rama, otaczajaca kiedys „Woz, ktory utknal w rzece” sir Roberta Cuspidora, stala teraz oparta o sciane. Byla pusta. Rowno zwiniete nagie plotno lezalo obok. Przed rama, starannie uporzadkowane wedlug rozmiarow, wyrastaly stosiki barwnikow.

Kilkudziesieciu Audytorow rozkladalo je na skladowe molekuly.

— Wciaz nic? — spytala panna Mandarynkowa, przechodzac wzdluz ich szeregu.

— Nic. Jak dotad jedynie znane molekuly i atomy — odpowiedzial jeden z Audytorow. Glos drzal mu lekko.

— A moze to ma jakis zwiazek z proporcjami? Zrownowazeniem czasteczek? Podstawowa geometria?

— Nadal staramy sie…

— No to do roboty!

Inni Audytorzy w galerii, pracowicie skupieni przed czyms, co niedawno bylo obrazem, a wlasciwie bylo nim nadal o tyle, ze wszystkie co do jednej jego molekuly wciaz znajdowaly sie w sali, uniesli glowy, a potem znow pochylili sie poslusznie.

Panna Mandarynkowa irytowala sie coraz bardziej, poniewaz nie mogla odgadnac, dlaczego sie irytuje. Jednym z powodow bylo prawdopodobnie to, ze kiedy pan Bialy powierzal jej to zadanie, spogladal na nia dziwnie. Byc celem spojrzenia to dla Audytora nietypowe doswiadczenie — zaden Audytor nie przygladal sie zbyt czesto innym Audytorom, gdyz wszyscy wygladali tak samo. I zaden nie byl przyzwyczajony do mysli, ze mozna

Вы читаете Zlodziej czasu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату