WIDZIALEM, JAK WALCZYSZ.
— Moja stara prawica nie jest juz taka jak dawniej…
JESTES NIESMIERTELNY. NIE JESTES CHORY, oswiadczyl Smierc, ale dostrzegl w oczach Wojny to smetne, troche udreczone spojrzenie i wiedzial, ze wszystko to moze sie skonczyc tylko w jeden sposob.
Byc czlowiekiem to sie zmieniac, uswiadomil sobie. A Jezdzcy byli… jezdzcami. Ludzie wymyslili sobie ich w pewnych ksztaltach, pewnych formach. I tak jak bogow, Wiedzmikolaja czy Wrozke Zebuszke, ksztalt ich odmienil. Nigdy nie stana sie ludzmi, ale zarazili sie pewnymi aspektami czlowieczenstwa niczym jakas choroba.
Poniewaz w rzeczywistosci nic, ale to nic nie moze miec jednego i tylko jednego aspektu. Ludzie wyobrazili sobie istote nazywana Glodem, ale kiedy dali jej juz rece, nogi i oczy, w rezultacie musiala takze miec mozg. To oznaczalo, ze mysli. A mozg nie moze bez przerwy myslec tylko o plagach szaranczy.
Zachowania emergentne, znowu… Zawsze pojawiaja sie komplikacje. Wszystko sie zmienia.
DZIEKI WSZYSTKIM MOCOM, pomyslal Smierc na glos, ZE JA POZOSTAJE CALKOWICIE NIEZMIENIONY I DOKLADNIE TAKI SAM JAK ZAWSZE.
A potem byla juz pierwsza.
Mlotek znieruchomial w polowie drogi. Pan Bialy podszedl i chwycil go w powietrzu.
— Doprawdy, lady Myrio — rzekl. — Myslalas, ze cie nie obserwujemy? Ty, Igorze, przygotuj zegar!
Igor przyjrzal mu sie, potem zerknal na lady LeJean.
— Przyjmuje rozkazy tylko od pana Jeremy’ego. Dziekuje uprzejmie.
— Swiat sie skonczy, jesli uruchomicie ten zegar! — zawolala lady LeJean.
— Coz za glupi pomysl — oswiadczyl pan Bialy. — Smiejemy sie z niego.
— Hahaha — odezwali sie poslusznie pozostali Audytorzy.
— Nie potrzebuje lekarstwa! — krzyczal Jeremy, odpychajac doktora Hopkinsa. — I nie potrzebuje ludzi, ktorzy mi mowia, co mam robic! Zamknac sie wszyscy!
Nastala cisza i w chmurach zagrzechotal grom.
— Dziekuje — powiedzial Jeremy, juz spokojniejszy. — Do rzeczy. Mam nadzieje, ze jestem czlowiekiem racjonalnym i racjonalnie przeanalizuje te sprawe. Zegar jest instrumentem pomiarowym. Zbudowalem zegar doskonaly, droga pani. To znaczy panie. I panowie. Ten zegar zrewolucjonizuje pomiar czasu.
Przesunal wskazowki na prawie pierwsza. Potem schylil sie, chwycil wahadlo i wprawil je w ruch.
Swiat kontynuowal swe istnienie.
— Widzicie? Wszechswiat nie zatrzymuje sie nawet dla mojego zegara — ciagnal Jeremy. Zalozyl rece na piersi i usiadl. — Patrzcie — rzekl spokojnie.
Zegar tykal cicho. Potem cos zagrzechotalo w otaczajacej go maszynerii i wielkie zielonkawe rury ze szkla zaczely syczec.
— No coz, wydaje sie, ze nic sie nie stalo — stwierdzil doktor Hopkins. — To prawdziwe szczescie.
Iskry zablysly wokol umocowanego nad zegarem piorunochronu.
— To tylko tworzy sciezke dla blyskawicy — wyjasnil zachwycony Jeremy. — Poslalismy mala blyskawice w gore, by powrocilo o wiele wiecej…
Jakies elementy poruszaly sie we wnetrzu zegara. Zabrzmial dzwiek najlepiej opisywany slowem „syk”, a zielonkawoniebieski blask wypelnil szafke.
— Aha, nastapila inicjalizacja kaskady — ucieszyl sie Jeremy. — W ramach niewielkiego cwiczenia, bardziej… hm, tradycyjny zegar wahadlowy zostal sprzezony z Wielkim Zegarem, tak ze kazda sekunda bedzie regulowana wedlug wlasciwego czasu. — Usmiechnal sie; zadrgal mu miesien na policzku. — Pewnego dnia wszystkie zegary beda tak wygladaly. Wprawdzie nie znosze takich nieprecyzyjnych okreslen jak „teraz juz lada sekunda”, mimo to jednak…
Na placu toczyla sie bitwa. W dziwnych kolorach wystepujacych w tym stanie krojonego czasu, ktory nazywa sie Dolina Zimmermana, wszystko nabieralo odcieni bladego blekitu.
Na pierwszy rzut oka wygladalo to, jakby kilku straznikow probowalo zatrzymac gang. Jeden czlowiek wzniosl sie w powietrze i wisial tam bez zadnej podporki. Drugi wystrzelil z kuszy prosto w straznika; strzala tkwila nieruchomo jak przybita do powietrza.
Lobsang obejrzal ja z zaciekawieniem.
— Chcesz jej dotknac, prawda? — odezwal sie glos tuz za nim. — Masz zamiar wyciagnac reke i dotknac jej, mimo wszystko, co ci powiedzialem. Lepiej uwazaj na to nieszczesne niebo!
Lu-tze nerwowo palil papierosa. Kiedy dym oddalil sie o kilka cali od jego ciala, natychmiast zastygal w powietrzu.
— Na pewno nie mozesz wyczuc, gdzie to jest? — zapytal.
— Wszedzie wokol nas, sprzataczu. Jestesmy tak blisko… To tak jakbym chcial zobaczyc las, kiedy stoje pod drzewami!
— No wiec to jest ulica Chytrych Rzemieslnikow, a tam stoi budynek Gildii Zegarmistrzow. Skoro to tak blisko, nie osmiele sie wejsc do srodka, dopoki nie bedziemy pewni.
— A co z uniwersytetem?
— Magowie nie sa az tak zwariowani, zeby porwac sie na cos takiego.
— Wiec chcesz sprobowac przescignac blyskawice?
— To wykonalne, jesli wystartujemy z tego miejsca, z Doliny Zimmermana. Blyskawica nie jest az taka szybka, jak ludzie sadza.
— Czyli czekamy, az czubek blyskawicy wysunie sie z chmury?
— Ha! Ta dzisiejsza mlodziez! Co sie stalo z jej edukacja? Pierwsze uderzenie idzie od ziemi w powietrze, moj chlopcze. Dzieki temu powstaje w powietrzu ladny tunel, ktorym uderza w dol glowna blyskawica. Szukaj lsnienia. Musimy naprawde przylozyc sandalami w bruk, zanim dotrze do chmur. Trzymasz sie?
— Moglbym tak sie trzymac caly dzien — zapewnil Lobsang.
— Nie probuj. — Lu-tze znowu przeszukal wzrokiem niebo. — Moze sie mylilem. Moze to zwykla burza. Wczesniej czy pozniej dos…
Urwal. Wystarczyl jeden rzut oka na twarz Lobsanga.
— No… dobrze — powiedzial wolno. — Podaj mi tylko kierunek. Pokaz, jesli nie mozesz mowic.
Lobsang osunal sie na kolana, wznoszac rece do skroni.
— Nie wiem… nie wiem…
Srebrzyste swiatlo zajasnialo nad miastem kilka ulic od nich. Lu-tze zlapal chlopaka za lokiec.
— Idziemy! Stawaj na nogi. Szybsi od blyskawicy, tak? W porzadku?
— Tak… tak, w porzadku.
— Dasz rade, tak?
Lobsang zamrugal. Znowu widzial szklany dom rozciagajacy sie jako blady kontur nad miastem.
— Zegar — powiedzial chrapliwie.
— Biegnij, chlopcze! Biegnij! — zawolal Lu-tze. — I nie zatrzymuj sie, chocby nie wiem co!
Lobsang skoczyl przed siebie i przekonal sie, ze to trudne. Czas, z poczatku leniwie, rozsuwal sie przed nim na boki, kiedy przebieral nogami. Z kazdym krokiem jednak biegl szybciej i szybciej, swiat zmienial kolory i zwalnial coraz bardziej.
Sprzatacz powiedzial, ze jest jeszcze jeden szew w czasie. Kolejna dolina, jeszcze blizej punktu zero. O ile Lobsang w ogole potrafil myslec, mial nadzieje, ze dotrze do niej szybko, bo inaczej cialo mu za chwile sie rozpadnie; czul trzeszczenie kosci.
Lsnienie bylo juz w polowie drogi do ciezkich szarych chmur, ale Lobsang dotarl do skrzyzowania i widzial, ze wydobywa sie z domu w srodkowej czesci ulicy.
Obejrzal sie i zobaczyl, ze sprzatacz zostal na kilka sazni w tyle, z otwartymi ustami — jak padajacy na twarz posag.
Lobsang sie skoncentrowal, pozwolil czasowi przyspieszyc. Podbiegl do Lu-tze i chwycil go, nim starzec