wydajacy przy tym rozgoraczkowane odglosy „ooo, ooo, ooo, ooo”, i wybrala chlopca siedzacego za nim.

— Prawie dobrze — stwierdzila. — Slucham, Samuelu.

— To jest tektura zrobiona tak, zeby wygladala jak zegar — powiedzial chlopiec.

— Zgadza sie. Zawsze starajcie sie zobaczyc to, co jest naprawde. Otoz powinnam teraz nauczyc was odczytywac z tego godziny…

Skrzywila sie z niechecia i odrzucila tekturowy zegar.

— Sprobujemy innego sposobu? — zapytala i pstryknela palcami.

— Tak! — zawolala klasa chorem, po czym westchnela: — Aach… — kiedy zniknely sciany, podloga i sufit, a lawki zawisly wysoko nad miastem.

O kilka stop od nich tkwila ogromna, popekana tarcza zegara na wiezy Niewidocznego Uniwersytetu.

Dzieci szturchaly sie nawzajem podniecone. Fakt, ze pod ich nogami znajdowalo sie w tej chwili trzysta stop swiezego powietrza, najwyrazniej nie wzbudzal w nich niepokoju. Co dziwne, nie byly tez chyba zaskoczone. Po prostu ogladaly ciekawy obiekt. Zachowywaly sie jak koneserzy, ktorzy widzieli juz duzo takich ciekawostek. Bo widzialo sie je, kiedy sie bylo w klasie panny Susan.

— Teraz ty, Melanio… — zaczela panna Susan, a na jej biurku wyladowal golab. — Duza wskazowka jest na dwunastce, gigantyczna wskazowka prawie na dziesiatce, czyli jest godzina…

Vincent natychmiast wyciagnal reke.

— Ooo, panno Susan, ooo, ooo…

— Prawie dwunasta — wykrztusila w koncu Melania.

— Dobrze. Ale tutaj…

Otoczenie sie rozmylo. A po chwili lawki, wciaz w idealnej formacji, stanely twardo na bruku placu w innym miescie. Tak samo jak wieksza czesc klasy. Byly tu szafki, wystawa przyrody i tablica. Ale sciany nadal sie nie pojawily.

Nikt na placu nie zwracal uwagi na przybyszow, lecz — co dziwne — nikt tez nie probowal przejsc przez miejsce, jakie zajmowali. Powietrze bylo tu cieplejsze, pachnialo morzem i bagnami.

— Kto wie, gdzie jestesmy?

— Ooo, panno Susan, ooo, ooo… — Vincent moglby wyciagnac reke wyzej tylko wtedy, gdyby jego stopy oderwaly sie od podloza.

— Moze ty, Penelopo?

— Oj, panno Susan… — jeknal zalamany Vincent.

Penelopa, ktora byla sliczna, potulna i troche tepa, rozejrzala sie po zatloczonym placu i z wyrazem twarzy bliskim paniki popatrzyla na bielone budynki z licznymi markizami.

— Bylismy tu w zeszlym tygodniu na geografii — podpowiedziala panna Susan. — Miasto otoczone bagnami. Nad rzeka Vieux. Slawne ze swojej kuchni. Popularne owoce morza…

Zmarszczka przeciela gladkie czolo Penelopy. Golab z biurka panny Susan sfrunal i dolaczyl do stadka golebi poszukujacych odpadkow miedzy kamieniami bruku; gruchal cicho w pidgin-golebim.

Swiadoma, ze wiele moze sie zdarzyc, kiedy ludzie czekaja, az Penelopa zakonczy proces myslowy, panna Susan skinela na warsztat zegarmistrza po drugiej stronie placu.

— Kto mi powie, ktora godzina jest tutaj, w Genoi?

— Ooo, panno Susan, ooo…

Gordon ostroznie przyznal, ze moze byc trzecia, ku slyszalnemu rozczarowaniu ponownie wyprostowanego Vincenta.

— Zgadza sie — pochwalila panna Susan. — A czy ktos umie wyjasnic, dlaczego w Genoi jest trzecia, podczas gdy w Ankh-Morpork dopiero dwunasta?

Tym razem nie bylo wyjscia. Gdyby reka Vincenta wystrzelila do gory choc troche szybciej, przypalilaby sie od oporu powietrza.

— Tak, Vincencie?

— Ooo panno Susan predkosc swiatla ono leci szescset mil na godzine a slonce wylania sie znad Krawedzi niedaleko Genoi wiec dwunasta w poludnie potrzebuje trzech godzin zeby do nas dotrzec panno Susan!

Panna Susan westchnela.

— Bardzo dobrze, Vincencie — powiedziala, wstajac.

Dzieci sledzily kazdy jej gest, kiedy podchodzila do Komorki z Materialami Pismiennymi. Okazalo sie, ze komorka dotarla tu wraz z nimi. Co wiecej, gdyby ktokolwiek zwracal uwage na takie rzeczy, moglby dostrzec w powietrzu delikatne linie wyznaczajace ksztalty scian, okien i drzwi. Gdyby w dodatku byl inteligentnym obserwatorem, powiedzialby: A zatem ta klasa w pewnym sensie nadal jest w Ankh-Morpork, ale rowniez w Genoi, prawda? Czy to jakas sztuczka? Czy to prawda? Czy moze wyobraznia? A moze, dla tej szczegolnej nauczycielki, to calkiem niewielka roznica?

Wnetrze komorki takze bylo obecne. W tej mrocznej, pachnacej papierem glebi panna Susan trzymala… gwiazdki.

Lezaly tam zlote gwiazdki i srebrne gwiazdki. Jedna zlota warta byla trzy srebrne.

Dyrektorka ich rowniez nie aprobowala. Twierdzila, ze zachecaja do Rywalizacji. Panna Susan odparla, ze o to wlasnie chodzi, a dyrektorka popedzila gdzies, zanim trafilo ja Spojrzenie.

Srebrne gwiazdki nie byly wreczane czesto, a zlote zdarzaly sie rzadziej niz raz na dwa tygodnie i walczono o nie odpowiednio. W tej chwili panna Susan wybrala srebrna gwiazdke. Juz niedlugo prymus Vincent bedzie mial cala wlasna galaktyke. Trzeba przyznac, ze nie przejmowal sie, jaka gwiazdke dostaje. Lubil ilosc. Panna Susan prywatnie uznala go za Chlopca, ktory z Najwiekszym Prawdopodobienstwem Zostanie Pewnego Dnia Zamordowany przez Wlasna Zone.

Wrocila do biurka i polozyla kuszaca gwiazdke przed soba.

— I jeszcze jedno, ekstraspecjalne pytanie — oznajmila z lekkim tonem zlosliwosci w glosie. — Czy to znaczy, ze tam jest „wtedy”, kiedy tutaj jest „teraz”?

Reka zwolnila w polowie drogi.

— Ooo… — zaczal Vincent i znieruchomial. — Ale to przeciez nie ma sensu, panno Susan…

— Pytania nie musza miec sensu, Vincencie — odparla panna Susan. — Ale odpowiedzi tak.

Od strony Penelopy rozleglo sie jakby westchnienie. Ku zaskoczeniu panny Susan, wyraz jej twarzy — ktora pewnego dnia z pewnoscia zmusi ojca do wynajecia ochroniarzy — porzucal normalne szczesliwe rozmarzenie i formowal sie do odpowiedzi. Alabastrowa reka sunela w gore.

Klasa patrzyla wyczekujaco.

— Tak, Penelopo?

— Jest…

— Tak?

— Jest zawsze teraz, wszedzie, panno Susan…

— Wlasnie tak. Brawo! Dobrze, Vincencie, masz tu srebrna gwiazdke. A dla ciebie, Penelopo…

Panna Susan wrocila do komorki. Sklonienie Penelopy do wynurzenia sie ze swej chmury na czas dostatecznie dlugi, by udzielic odpowiedzi na pytanie, samo w sobie godne bylo gwiazdki. Ale tak glebokie filozoficzne stwierdzenie zaslugiwalo na zlota.

— Otworzcie teraz zeszyty i zapiszcie to, co przed chwila powiedziala nam Penelopa — polecila panna Susan z satysfakcja, wracajac na miejsce.

I wtedy zobaczyla, ze kalamarz na jej biurku zaczyna sie unosic, calkiem jak reka Penelopy. Bylo to ceramiczne naczynie, ktore gladko wsuwalo sie w okragly otwor w blacie. Teraz wysunelo sie i zobaczyla, ze spoczywa na usmiechnietej czaszce Smierci Szczurow.

Mrugnal do panny Susan jarzacym sie blekitem oczodolem.

Szybkimi ruchami, nie patrzac nawet, panna Susan jedna reka odsunela kalamarz, a druga siegnela po gruby tom basni. Uderzyla nim w otwor tak mocno, ze czarnoniebieski atrament chlapnal na bruk.

Potem uniosla blat biurka i zajrzala do srodka.

Oczywiscie, niczego tam nie bylo. Przynajmniej niczego makabrycznego…

…chyba zeby liczyc kawalek czekolady, do polowy zgryziony szczurzymi zebami, i liscik napisany ciezkim gotykiem:

Spotkamy sie

Вы читаете Zlodziej czasu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату